Pan Wołodyjowski. Henryk Sienkiewicz

Pan Wołodyjowski - Henryk  Sienkiewicz


Скачать книгу
rel="nofollow" href="#n_62" type="note">[62] w kilka dni później został otwarty, na którym, jak przewidywał Ketling, powołano do laski[63] pana Chrapowickiego, naówczas podkomorzego smoleńskiego, a późniejszego wojewodę witebskiego. Ponieważ chodziło tylko o wyznaczenie terminu elekcji i ustanowienie wyższego kapturu, a intrygi rozmaitych partii nie mogły w takich sprawach znaleźć dla siebie pola, przeto konwokacja dosyć zapowiadała się spokojnie. W samym początku zaburzyła ją tylko nieco materia rugów. Bo gdy poseł Ketling podał w wątpliwość prawomocność wyboru pana pisarza bielskiego i jego kolegi księcia Bogusława Radziwiłła, zaraz jakiś potężny głos spomiędzy arbitrów zakrzyknął: „Zdrajca! Cudzoziemski urzędnik!” Za tym głosem poszły i inne; przyłączyli się do nich takoż niektórzy posłowie i niespodzianie sejm rozpadł się na dwie strony, z których jedna chciała panów posłów bielskich rugować, druga zaś uznać ich wybór. Zgodzono się wreszcie na sąd, który sprawę załagodził i wybór przyznał.

      Niemniej był to jednak cios dla księcia koniuszego bardzo dotkliwy; bo już to samo, że rozważano, czy książę godnym jest zasiąść w izbie, to samo, że przypomniano coram publico wszystkie jego z czasów wojny szwedzkiej zdrady i przeniewierstwa — okryło go świeżą hańbą w oczach Rzeczypospolitej i podkopało z gruntu wszystkie jego ambitne zamiary.

      Liczył on bowiem, że gdy stronnictwa kondeuszowe, neuburskie i lotaryńskie, nie licząc innych pomniejszych, wzajem sobie będą przeszkadzać, wybór łatwo może paść na krajowca.

      Duma zaś i pochlebcy mówili mu, że gdyby się to miało zdarzyć, to tym krajowcem nie mógłby być kto inny, jeno pan najwyższym jeniuszem[64] obdarzony, najpotężniejszy i z najznakomitszego rodu, a inaczej mówiąc — on sam.

      Trzymając więc rzeczy do czasu w tajemnicy, porozciągał już poprzednio niewody[65] na Litwie, a teraz właśnie rozpoczął zastawiać sieć w Warszawie, gdy nagle spostrzegł, że zaraz z początku mu ją przerwano i uczyniono dziurę tak wielką, że wszystkie ryby ujść nią łatwo mogły. Zgrzytał też zębami przez cały czas sądu, a gdy na Ketlingu, jako na pośle, nie mógł zemsty wywrzeć, ogłosił między swymi dworzanami nagrodę temu, kto mu wskaże owego arbitra, który pierwszy po Ketlingowym wniosku zakrzyknął: „Zdrajca i przedawczyk!”

      Pan Zagłoba zbyt był znany, aby jego nazwisko długo mogło pozostać ukryte. Zresztą nie taił się wcale. Jakoż książę zawrzał jeszcze bardziej, ale i stropił się niemało, usłyszawszy, że mu na wstręcie staje[66] mąż tak popularny, na którego strach było się porywać.

      Wiedział o tej swojej mocy i pan Zagłoba, bo gdy z początku pogróżki zaczęły latać, ozwał się raz na wielkim zgromadzeniu szlacheckim:

      — Nie wiem, jeśliby to komu było bezpieczno, gdyby tu jeden włos miał mi spaść z głowy. Elekcja niedaleko, a gdy się sto tysięcy braterskich szabel zbierze, łatwo się jakoweś bigosowanie może uczynić...

      Słowa te doszły do księcia, który tylko wargi zagryzł i uśmiechnął się wzgardliwie, ale w duszy pomyślał, że pan Zagłoba ma słuszność.

      Na drugi dzień odmienił też widocznie względem starego rycerza zamiary, bo gdy na uczcie u księcia krajczego ktoś począł o nim mówić, Bogusław rzekł:

      — Wielce mi jest niechętny, jako słyszałem, ów szlachcic, ale ja się tak w ludziach rycerskich kocham, że choćby mi i dalej szkodzić nie przestał, zawsze go będę miłował.

      A w tydzień później powtórzył to samo wręcz panu Zagłobie, gdy się u pana hetmana wielkiego, Sobieskiego, spotkali.

      Panu Zagłobie, lubo twarz zachował spokojną i pełną fantazji, zabiło nieco serce w piersi na widok księcia, bo to był przecie pan o daleko sięgających rękach i ludojad, którego się wszyscy obawiali. Ten zaś odezwał się do niego przez cały stół:

      — Mości panie Zagłoba, doszło już do mnie, żeś waćpan, chociażeś nie poseł, chciał mnie niewinnego z sejmu rugować, ale ja to waćpanu po chrześcijańsku przebaczam i promocją, jeśli kiedy będzie trzeba, służyć nie omieszkam.

      — Przy konstytucji tylko stawałem — odrzekł Zagłoba — co szlachcic czynić powinien; quod attinet protekcji, to w moim wieku podobno boska najpotrzebniejsza, bo mi pod dziewięćdziesiąt lat.

      — Piękny wiek, jeśli był tak cnotliwy, jak długi, o czym zresztą wcale wątpić nie chcę.

      — Służyłem ojczyźnie i swemu panu, obcych bogów nie szukając.

      Książę zmarszczył się nieco:

      — Służyłeś waszmość i przeciw mnie; wiem o tym. Ale niechże będzie już zgoda między nami. Wszystko to zapomniane, nawet i to, żeś cudzą, prywatną zawiść contra me[67] protegował. Z tamtym prześladowcą mam jeszcze jakoweś rachunki, ale waszmości rękę wyciągam i przyjaźń ofiaruję.

      — Chudym tylko pachołek i za wysoka to dla mnie amicycja. Musiałbym się do niej wspinać lub podskakiwać, a to już na starość trudno. Jeśli zaś wasza książęca mość mówisz o rachunkach z panem Kmicicem, moim przyjacielem, tedy radziłbym z serca tej arytmetyki poniechać.

      — Proszę, a czemu to? — spytał książę.

      — Bo cztery w arytmetyce są działania. Owóż, lubo pan Kmicic fortunę ma zacną, przecie mucha to w porównaniu do waszej książęcej, więc na dzielenie pan Kmicic nie przystanie; mnożeniem sam się zajmuje; odjąć sobie niczego nie pozwoli; mógłby chyba coś dodać, a nie wiem, czybyś wasza książęca mość był na to łakomy.

      Jakkolwiek Bogusław ćwiczony był w szermierce na słowa, jednak czy to wywód pana Zagłoby, czy jego zuchwałość zdumiała go tak dalece, że języka w gębie zapomniał. Przytomnym poczęły się brzuchy trząść ze śmiechu, a pan Sobieski roześmiał się na całe gardło i rzekł:

      — Stary to zbarażczyk! Umie ciąć szablą, ale i na języki gracz nie lada! Lepiej go zostawić w spokoju.

      Jakoż Bogusław widząc, że na nieprzejednanego trafił, nie próbował więcej pana Zagłoby skaptować, tylko począwszy z kim innym rozmowę, ciskał od czasu do czasu złe spojrzenia przez stół na starego rycerza.

      Ale pan hetman Sobieski rozochocił się i mówił dalej:

      — Mistrz z was, panie bracie, mistrz prawdziwy. Znaleźliście też kiedy równego sobie w tej Rzeczypospolitej?

      — W szabli — odpowiedział zadowolony z pochwały Zagłoba — Wołodyjowski mnie doszedł. A i Kmicica poduczyłem też nieźle.

      To rzekłszy zerknął na Bogusława, ale ten udał, że nie słyszy, i rozmawiał pilnie z sąsiadem.

      — Ba! — rzekł hetman. — Wołodyjowskiego nieraz przy robocie widziałem i ręczyłbym za niego, choćby o losy całego chrześcijaństwa chodziło. Szkoda, że w takiego żołnierza jakoby piorun uderzył.

      — A co mu się stało? — spytał Sarbiewski, miecznik ciechanowiecki.

      — Dziewka mu umiłowana w drodze, w Częstochowie, zmarła — odpowiedział Zagłoba — i to najgorzej, że znikąd nie mogę dowiedzieć się, gdzie on się teraz znajduje?

      — Przez Bóg! — zawołał na to pan Warszycki, kasztelan krakowski. — Toż ja ciągnąc do Warszawy napotkałem go w drodze również tu jadącego i przyznał mi się, że obrzydziwszy ten świat i jego vanitates[68], na Mons regius się wybiera, aby w modlitwie i rozmyślaniach stroskanego żywota dokończyć.

      Zagłoba


Скачать книгу

<p>63</p>

powołać do laski — w domyśle: marszałkowskiej; wybrać na urząd marszałka sejmu, przewodniczącego obradom.

<p>64</p>

jeniusz (przestarz.) — geniusz; wybitny umysł.

<p>65</p>

niewód — sieć służąca do połowu ryb, złożona z dwóch skrzydeł oraz stożkowatego worka po środku, zw. matnią; ryby napędza się do matni, przeciągając niewód za skrzydła wzdłuż akwenu.

<p>66</p>

stawać na wstręcie — stawać na drodze, przeszkadzać.

<p>67</p>

contra me (łac.) — przeciwko mnie.

<p>68</p>

vanitas (łac.) — marność; tu forma B lm: vanitates.