Syzyfowe prace. Stefan Żeromski

Syzyfowe prace - Stefan Żeromski


Скачать книгу
rel="nofollow" href="#fn86" type="note">[86]. Jegomość był tęgi, czerwony na twarzy i miał widać astmę, bo sapał ciężko i pokaszliwał.

      – Proszę też pani – rzekł szeptem, przystępując do pani Borowiczowej – nic nie wiadomo, kiedy egzamina?

      – Nic nie wiem, mój panie. Pan syna oddaje?

      – A chciałbym… Czwarty dzień siedzę. Nie wiem już, co robić nawet…

      – Śpieszy się panu?

      – A i jakże, proszę łaski pani, u mnie propinacja[87] zwłoki nie cierpi. Akcyźny[88] jeździ, a wiadomo, co to akcyźny, jak gospodarza w domu nie masz. Raz człowieka nie masz, drugi raz, to on tam natychmiast zada corny kawy z czytryną[89]!

      – Chłopiec do wstępnej klasy?

      – Ma się wiedzieć, proszę łaski pani.

      – Przygotowany?

      – Ha, kto jego wie? Powiedział korepetur, że najpierwsza ranga.

      Kiedy propinator zaczął szczegółowiej opowiadać o przygotowaniu swego syna, wszedł na korytarz dyrektor gimnazjum. Był to stary i siwy człowiek, średniego wzrostu, z brodą krótko przystrzyżoną. Szedł podniósłszy głowę i rzucał szybkie spojrzenia na prawo i na lewo spod ciemnoniebieskich okularów. Znienacka wstrzymał się przed szynkarzem i głośno zawołał na niego:

      – Wam czewo[90]?

      Gruby jegomość zapiął swój czarny surdut i uderzył się dłonią po karku.

      – Kto pan jesteś? – pytał dyrektor coraz głośniej, natarczywiej i niegrzeczniej.

      – Józef Trznadelski… – wybełkotał.

      – Czego pan sobie życzysz?

      – Syn… – szepnął Józef Trznadelski.

      – Co syn?

      – Do egzaminu…

      Dyrektor zmierzył propinatora badawczym spojrzeniem od stóp do głów, dłużej zatrzymał wzrok na cholewach jego butów, a później zadarłszy głowę jeszcze wyżej ruszył do kancelarii, nie odpowiadając na ukłony zgromadzonych. W czasie tej rozmowy pani Borowiczowa ze strachem oddaliła się z tego miejsca i stanęła aż w przedsionku. Kręciło się tam kilkunastu uczniów w mundurach, z pierwszej albo drugiej klasy, którzy mieli jakieś poprawki, gdyż nawet kopiąc się wzajemnie i wodząc za łby, nie wypuszczali z rąk łacińskich i greckich gramatyk. Marcinek oddalił się od matki i przypatrywał właśnie bójce dwu gimnazistów, gdy z podwórza nadbiegł trzeci w mundurze i niezwłocznie zaczepił małego Borowicza:

      – Te, ryfa[91]! kto ci sprawił takie majtasy?

      – Mama… – szepnął Marcinek, cofając się do muru.

      – Ma-ma? Nie pradziadek Pantaleon Zapinalski z Cielęcej Wólki?

      – Nie… ja nie mam pradziadka Zapinalskiego… – rzekł zdumiony Borowicz.

      – Nie masz? To gdzieś go podział? Gadaj!

      – A co to kawaler chce od mego syna? – zapytała pani Borowiczowa dotknięta trochę kpinami z jej syna.

      Zamiast odpowiedzi gimnazista siadł po damsku na poręcz schodów, zjechał w mgnieniu oka aż na sam dół i znikł jak senne marzenie w mroku suteryn, gdzie mieściły się drwalnie i składy szkolne.

      Jednocześnie pan Pazur drzemiący na stołeczku dźwignął cokolwieczek jedną ze swych ogromnych powiek i chrapliwym głosem wrzasnął:

      – Wospreszcza[92] się gadać po polski!

      Dwaj uczniowie, którzy przed chwilą wyrywali sobie garściami włosy, posłyszawszy admonicję[93] pana Pazura, jak na komendę zgodnymi głosami zaintonowali pieśń:

      Pazur

      Mazur

      Obżarł się grochu!…

      Pedel zatrzasnął uchyloną nieco powiekę i naśladując od niechcenia wargami świst rózgi wykonał ręką kilka ruchów dokładnie przypominających rznięcie na pokładankę. Pani Borowiczowa zbliżyła się do niego i dotknąwszy ręką jego ramienia zapytała:

      – Panie, czy nie mógłby mi pan powiedzieć, kiedy będzie egzamin?

      Pedelisko spojrzało na nią leniwie i nic nie rzekło. Wówczas wsunęła mu w garść srebrną czterdziestówkę i powtórzyła swe pytanie. Stary ożywił się zaraz i począł skrobać swoją błyszczącą łysinę.

      – Widzi pani, mnie nic nie izwiestno[94]. Ale trzeba by tak zrobić: jak uczytieli[95] wyjdą z kancelarii i pójdą na etaż[96], to można iść do sekretara. Jeśli kto wie, to on…

      – A prędko też mogą wyjść z tej kancelarii?

      – Ha… tego to już znać nie mogę.

      Wiadomość tę matka Marcina powtórzyła kilku osobom na korytarzu. Wieść o możliwości powzięcia jakiejś wskazówki szybko się rozeszła wśród tłumu. Istotnie dyrektor, a za nim nauczyciele kolejno wychodzili z kancelarii i udawali się na piętro, gdzie mieściła się większość klas wyższych i dokąd nikomu z obcych wchodzić nie pozwalano. W kancelarii jednak zostało jeszcze kilku profesorów. Jeden z nich wszedł do klasy, której nie odnawiano, i wprowadził tam ze sobą uczniów zdających poprawki.

      Drzwi do tej izby zostały niezamknięte i Marcinek z trwożną ciekawością przypatrywał się i przysłuchiwał procesowi egzaminowania. Stary nauczyciel w granatowym fraku chodził od drzwi do okna, coś pod nosem mrucząc, a uczeń rozwiązywał na tablicy zadanie algebraiczne. Ujrzawszy jakieś znaki i cyfry, których znaczenia wcale nie rozumiał, Marcinek ścierpł ze strachu i szepnął do matki ze łzami:

      – Mama myśli, że ja zdam, kiedy ja tego wcale nie umiem!

      – Ależ ciebie o to pytać nie będą… Widzisz przecie, że to uczeń z wyższej klasy odpowiada.

      Swoją drogą Marcinek ze strachu nie ochłonął, a widok iksów i igreków bardziej jeszcze powiększył ciężar, który malca jak stos gruzu przyciskał.

      Nareszcie wyszli z kancelarii ostatni nauczyciele i wówczas pewna grupa osób, do której przyłączyła się i pani Borowiczowa, wsunęła się do tego pokoju. Był on długi, ciemny, z jednym oknem, którego dolna rama znajdowała się na równi z brukiem podwórza. Siedział tam tyłem do drzwi zwrócony sekretarz szkoły.

      Przybyli dosyć długo stali u drzwi, nie śmiejąc zaczepić sekretarza pogrążonego w pracy. Nareszcie ktoś chrząknął. Urzędnik obejrzał się i spytał zebranych, czego sobie życzą. Obywatel ziemski, który przywiózł do szkół dwu chłopców aż z drugiego końca sąsiedniej guberni, wyłożył językiem z kiepska-rosyjskim prośbę o podanie jakiejś wskazówki co do dnia egzaminów.

      – Nic panu nie mogę powiedzieć – odrzekł sekretarz – gdyż nic nie wiem. Wszystko zależy od nauczyciela wykładającego w klasie wstępnej, pana Majewskiego, jeżeli o egzamina do wstępnej panu idzie. Przypuszczam, że w tym jeszcze tygodniu.

      – W tym tygodniu… – zamruczał szlachcic, który już osiem dni był poza swym folwarkiem.

      – Tak


Скачать книгу

<p>87</p>

propinacja (z łac.) – prawo sprzedaży napojów alkoholowych; tu: karczma.

<p>88</p>

akcyźny – poborca podatkowy; por. akcyza.

<p>89</p>

zada corny kawy z czytryną (gwar.) – tu: nałoży zwiększony podatek.

<p>90</p>

Wam czewo? (ros.) – czego pan sobie życzy?

<p>91</p>

ryfa – cymbał (przezwisko).

<p>92</p>

wospreszcza (popr. ros. wosprieszciajetsia) – zabrania się.

<p>93</p>

admonicja (z łac.) – upomnienie.

<p>94</p>

izwiestno (ros.) – wiadomo.

<p>95</p>

uczytieli (ros.) – nauczyciele.

<p>96</p>

etaż (ros.) – piętro.