W Letnim Słońcu. Emmanuel Bodin
to nowych, ale równie niestrawnych przepisów, praw i rozporządzeń.
Po skonsumowaniu talerza pysznych francuskich ciasteczek oraz filmu Zapętleni, który wyraźnie pokazuje, że nasze obecne zacne rządy to w zasadzie totalna kpina, Franck wrócił do siebie. Po drodze znowu zaczął myśleć o Swietłanie. Z wahaniem zastanawiał się, czy do niej zadzwonić – nawet tylko po to, aby zaspokoić swoją ciekawość i sprawdzić, czy numer, który mu podała, jest prawdziwy. Zaczął już nawet pisać SMS-a, co było znacznie łatwiejsze od rozmowy, podczas której nie bardzo wiedziałby, o czym z nią rozmawiać. W ostatniej chwili powstrzymał się od wysłania zredagowanej mozolnie wiadomości. Przestraszył się, że być może zbytnio się spieszy, a pytanie co u niej słychać może spowodować, że ta młoda kobieta nabierze wobec niego dystansu – był w końcu nadal tylko nieznajomym, którego nagłe zainteresowanie, jak jej minął dzień może się wydawać całkowicie bezpodstawne.
Następnego dnia o siódmej rano ze snu wyrwał go nagle wibrujący dźwięk telefonu. Nie znosił, gdy jego nocny wypoczynek zostawał przedwcześnie zakończony w podobny sposób. Najlepszym rozwiązaniem byłoby oczywiście wyłączenie komórki na noc, ale służyła mu ona również za budzik. Zazwyczaj zwlekał się z łóżka koło dziewiątej. Nie czekały na niego co prawda żadne pilne zajęcia – Franck spędzał czas na oglądaniu filmów, czytaniu książek, czasem szedł na piwo z przyjaciółmi, aby pogadać trochę o życiu i o tym, co ich spotyka. W inne dni zostawał w domu, żeby trochę pogrzebać w Internecie i zastanowić się nad tym, jaki reportaż mógłby ewentualnie zrealizować. Sporadycznie przeglądał też oferty pracy, co wprawiało go jednak w depresyjny nastrój. Te same ogłoszenia powracały niestrudzenie, a gdy zdobywał się wreszcie na wysłanie oferty do potencjalnego pracodawcy – ta pozostawała zazwyczaj bez odzewu. Wiedział już, że w swojej dziedzinie nie może liczyć na nic innego niż fucha fotografa szkolnego, zamawianego okazjonalnie na wesela lub zimą do wykonania portretu Świętego Mikołaja. Franck wypróbował już zresztą wszystkie te możliwości i uznał je za piramidalnie nudne i powtarzalne – nie wymagały one żadnego polotu artystycznego. Nie znalazł dotąd nic, co spełniłoby jego oczekiwania, w każdym razie żadnej z tych prac nie mógłby wykonywać na dłuższą metę.
Kiedy pracował nad reportażem, inspirowała go bieda, brud i zaniedbanie – w Paryżu bez trudu napotykał zatrważające enklawy stanowiące pożywkę dla jego twórczości. Nie był zainteresowany fotografią pocztówkową. Każdy artysta tworzy swój własny wszechświat.
Franck przetarł oczy. Na ekranie telefonu pojawił się SMS od Swietłany. To niepoodziewane zdarzenie sprawiło, że zerwał się szybko z łóżka. Swietłana napisała, że jest wolna w najbliższą niedzielę. Byłaby wdzięczna, gdyby w charakterze przewodnika pokazał jej jedną z pięknych dzielnic Paryża. Swoją wiadomość zakończyła uśmiechniętym emotikonem. Zaskoczony Franck poczuł wielką radość. Nie musiał przeżywać dalszych tortur ani podejmować decyzji, czy i kiedy ma się z nią skontaktować. To ona zrobiła pierwszy krok, co wiele dla niego znaczyło. Ta dziewczyna naprawdę chciała się z nim spotkać, miała szczery zamiar przespacerować się z nim i bliżej go poznać. A może chodziło jej też o coś innego? Tutaj Franck być może nieco się zagalopował. Perspektywa spotkania napełniła radością kolejne trzy dni, które dzieliły go od tego oczekiwanego momentu. Dręczące wspomnienia minionej miłości powoli odchodziły w niepamięć. Franck poczuł się wreszcie gotowy na nowe uczucie. Natychmiast wysłał odpowiedź – oczywiście twierdzącą. Przy okazji podał jej swój adres e-mail. Swietłana odwdzięczyła się tym samym, a jej wiadomość ponownie ozdobił taki jak wcześniej smiley. Prosty symbol nadał tej krótkiej wymianie wiadomości tak sympatyczny wydźwięk, że Franck uznał poznaną dziewczynę za wyjątkową.
Wieczorem zasiadł w oczekiwaniu przed ekranem komputera. Dodał Swietłanę do swoich kontaktów w Skypie. W pewnym momencie ta nieznajoma, z którą kontaktu oczekiwał z tak wielką niecierpliwością, pojawiła się online. Zaczęli rozmawiać, a dziewczyna z pełną otwartością opowiadała mu o pracy, o swoich problemach, jak gdyby Franck był zaufaną jej osobą, którą zna już od wielu lat.
Zwierzyła mu się, że w pracy panuje niezbyt przyjemna atmosfera. Kierowniczka sklepu regularnie napada na sprzedawczynie, które uważa za zupełne niezdary. Często zdarzają się kradzieże, których ktoś dokonuje niepostrzeżenie. Nawet ochroniarz nie jest w stanie spostrzec, kto jest sprawcą. Kierowniczka reaguje histerycznie na te incydenty, paranoicznie oskarżając kolejno wszystkie swoje podwładne. Posunęła się nawet do posądzenia ich o wyimaginowany spisek wymierzony w jej osobę.
Personel to w większości osoby przyjezdne, z zagranicy, dla których Francja stanowi wymarzony cel podróży. Przyjechały w sezonie turystycznym, kiedy to potrzeba więcej rąk do pracy. Poza Swietłaną – Rosjanką, w sklepie pracowała Mołdawianka, dwie Ukrainki, Chinka i Brazylijka. Zespół wieńczyły dwie Francuzki. Ich przełożona była Francuzką, o korzeniach koreańskich ze strony obojga rodziców. Kierowniczka sklepu również była obywatelką Francji. Można powiedzieć, że sklep ten stanowił prawdziwy melting pot. Niektóre sprzedawczynie nie mówiły ani słowa po francusku, ale ten brak zręcznie rekompensowały znajomością angielskiego, niezbędnego do obsługiwania klientów – najczęściej turystów nieposługujących się francuskim. Praca w sklepie dawała Swietłanie możliwość wykorzystania znajomości języków obcych, co w jej odczuciu stanowiło jedyną zaletę tego zajęcia.
Uzgodnili, że spacerować będą w dzielnicy Montmartre. Swietłana nie zdołała jeszcze zwiedzić porządnie Paryża. Teraz, kiedy miała już więcej czasu, postanowiła nadrobić zaległości. Widziała jedynie wieżę Eiffla, ale była tylko u jej podnóża. Kiedy zobaczyła ogromną bryłę z metalu wykrzyknęła: „Co? To jest ta słynna wieża Eiffla? Naprawdę nic nadzwyczajnego!”.
Wieża Eiffla nie wywołała też żadnej szczególnej reakcji u koleżanki z Ukrainy, która towarzyszyła Swietłanie. Ten znany na całym świecie symbol Francji i wyznawanych tam swobód nie zrobił na nich zbyt wielkiego wrażenia, wbrew pierwotnej ekscytacji, jaką wywoływały u nich fotosy oglądane jeszcze przed przyjazdem do Paryża. Właściwe ustawienie migawki, czas naświetlenia kliszy, otwarcie przysłony, która przepuszcza określoną ilość światła – ot, cała magia udanego ujęcia. Odpowiednie operowanie ostrością planu, starannie wybrany kąt widzenia w połączeniu z właściwym wykadrowaniem mogą tchnąć życie w każdą chimerę.
Brak czasu, który odczuwała Swietłana, a który ograniczał jej spacery od początku pobytu w Paryżu, wynikał z tego, że dziewczyna musiała jak najszybciej oddać pracę na zaliczenie swojemu profesorowi. Aby połączyć dwie pasje – sztukę i język francuski – Swietłana postanowiła przetłumaczyć na rosyjski kilka piosenek ze swojego ulubionego pełnometrażowego filmu francuskiego Parasolki z Cherbourga, a następnie dodać je w formie napisów do filmu. Chociaż skończoną pracę Swietłana wysłała przez Internet nieco po terminie, to udało jej się uzyskać najwyższą ocenę. Co za radość! Dzięki temu znalazła się na ostatnim, piątym roku studiów – w dodatku z wyróżnieniem. W nagrodę postanowiła przeznaczyć cały swój czas wolny na rozrywkę zgodną z jej upodobaniami – należało jej się to po podjęciu tak wielkiego wysiłku zakończonego powodzeniem.
Podczas trzech dni oczekiwania Franck otrzymał e-maila od jednego ze swoich przyjaciół – Éliego, który po maturze podjął studia na tym samym kierunku co Franck, ale z niejasnych powodów porzucił je i zdecydował się na kino. Kilka lat później Franck dołączył do niego. Uzasadnił swój wybór cytując Jean-Luc Godarda z filmu Żołnierzyk: „Fotografia jest prawdą. A kino jest prawdą dwadzieścia cztery razy na sekundę!”. Prawda dwadzieścia cztery razy na sekundę… ta myśl jest tak słuszna, że związanych z nią odczuć nie sposób ubrać w słowa.
Élie został wziętym filmowcem w uprawianym przez siebie gatunku kina, na krawędzi geniuszu i szaleństwa, co pozwoliło mu wywinąć się ze snobistycznego obowiązku przynależności do