Winnetou. Karol May
przewodnik – szepnął Sam – najniebezpieczniejszy z całego stada. Kto się z nim spotka, powinien mieć przy sobie podpisany testament. Biorę na cel młodą krowę na prawo za nim. Uważajcie, gdzie jej wpakuję kulę! Za łopatką skośnie w serce, to najlepszy i najpewniejszy strzał oprócz strzału w oko. Ale chyba wariat celowałby w bizona z przodu, aby go trafić w oko! Stańcie tutaj i wciśnijcie się z koniem w zarośla! Skoro mnie spostrzegą, rzucą się do ucieczki i cała ta dzika gonitwa przejdzie tędy.
Odjechał z wolna, dopiero gdy wykonałem jego rozkaz, zajmując stanowisko między dwoma krzakami. Dziwne uczucia mną owładnęły. Powinienem, stosownie do rozkazu Sama, wstrzymać się od udziału w polowaniu, tymczasem stało się zupełnie inaczej.
Koń zaczął się bardzo niepokoić i przebierać kopytami. Z wielką trudnością utrzymywałem go na miejscu. Czy nie byłoby lepiej zmusić go do wyjścia naprzeciw buhaja? Spokojnie rozważałem, co zrobić. Decyzja nastąpiła w jednej chwili.
Sam zbliżył się do bizonów na trzysta kroków, po czym dał koniowi ostrogi, pocwałował ku trzodzie i przemknął obok byka, aby się dostać do upatrzonej krowy. Zwierzę stropiło się i zapomniało o ucieczce, a on dobiegł do niego i w przelocie wystrzelił. Czy krowa padła, tego nie widziałem, gdyż inny widok zajął moją uwagę.
Olbrzymi buhaj zerwał się i łypnął oczyma za Samem Hawkensem. Co za potężne zwierzę! To była niebezpieczna bestia, ale widok jej podsycał pragnienie, by się z nią zmierzyć.
Nie wiem, czy ja popędziłem deresza, czy też on sam mnie uniósł. Wypadł z zarośli i skierował się w lewo; szarpnąłem go jednak i pognałem prosto na byka, który posłyszał, że się zbliżam, odwrócił się, a ujrzawszy mnie, pochylił głowę, aby konia i jeźdźca przyjąć rogami. Sam Hawkens krzyczał z całych sił, ale ja nie miałem czasu spojrzeć w jego stronę. Nie mogłem poczęstować bizona kulą, bo nie stał mi dobrze na strzał, a po wtóre, koń opierał mi się i leciał ze strachu wprost na groźnego olbrzyma. Byk rozstawił tylne nogi, a głowę podniósł w górę, aby wziąć konia na rogi. Wytężając wszystkie siły, udało mi się pchnąć deresza w bok o tyle, że wyciągniętym skokiem przeleciał nad zadem byka. Skok niósł konia wprost w kałużę, w której przedtem tarzał się byk. Spostrzegłem to na szczęście w porę i wyjąłem nogi ze strzemion, gdyż koń się pośliznął, padając razem ze mną w błoto. Jednak już w następnej chwili stałem, trzymając mocno strzelbę w ręku. Bizon obrócił się ku nam i puścił się w niezgrabnych susach ku koniowi, który się tymczasem zerwał do ucieczki. Gdy byk stanął ku mnie bokiem, złożyłem się do strzału. Wypaliłem. Olbrzymie zwierzę zatrzymało się w biegu, nie wiadomo, czy ze strachu przed hukiem, czy dlatego, że dobrze trafiłem. Posłałem mu natychmiast drugą kulę. Bizon podniósł z wolna głowę, wydał ryk tak straszny, że ciarki po mnie przeszły, zachwiał się kilka razy i runął na miejscu.
Byłbym krzyknął z radości po tym ciężkim zwycięstwie, ale koń mój pędził bez jeźdźca, a Sam Hawkens cwałował po drugiej stronie doliny, ścigany przez byka, niewiele mniejszego od tego, którego zabiłem.
Trzeba wiedzieć, że bizon, raz podrażniony, nie wypuszcza już przeciwnika, a dorównuje przy tym w szybkości koniowi.
Byk doganiał już Hawkensa, który, uciekając przed nim, wykonywał niebezpieczne zwroty, nużące konia. Pomoc była konieczna, gdyż koń nie jest tak wytrzymały jak bizon. Nabiłem czym prędzej obie lufy i pobiegłem przez dolinę. Hawkens to zobaczył, chciał wyjechać na spotkanie odsieczy i zwrócił konia ku mnie, lecz przez to popełnił straszny błąd, gdyż byk, który pędził tuż za nim, miał teraz konia z boku. Ujrzałem, jak schylił głowę i jednym pchnięciem podrzucił w górę konia i jeźdźca, a kiedy potem obaj upadli na ziemię, zaczął ich wściekle obrabiać szarpiąc bezustannie rogami. Hawkens wołał o pomoc. Choć dzieliło mnie od niego jeszcze jakich sto pięćdziesiąt kroków, nie mogłem się wahać ani chwili. Stanąłem, wymierzyłem w lewą łopatkę i wystrzeliłem. Bizon podniósł głowę. Ujrzawszy mnie, rzucił się w moją stronę, ale gnał już z mniejszą szybkością, dzięki czemu udało mi się, choć z gorączkowym pośpiechem, nabić powtórnie. Ukląkłem i wymierzyłem. Ten mój ruch sprawił, że bizon na chwilę stanął i podniósł nieco głowę do góry. Przez to podsunął swoje oczy pod moje lufy. Skorzystałem z tego i wpakowałem mu jedną kulę w prawe, a drugą w lewe oko. Krótkie drżenie przebiegło przez jego cielsko i bestia runęła na ziemię. Zerwałem się, by pospieszyć do Sama, ale okazało się to zbyteczne, gdyż on sam był już koło mnie.
– Halo! – zawołałem. – Żyjecie? Nie jesteście ranni?
– Wcale nie! – odpowiedział. – Boli mnie tylko prawe biodro albo lewe.
– A koń?
– Już po nim. Dycha jeszcze, ale bizon rozdarł mu cały brzuch. Aby mu skrócić cierpienia, musimy go zastrzelić; biedne zwierzę!
– Jakże ta bestia wpadła na głupi pomysł, żeby was zaczepić?
– Zastrzeliłem krowę, ale zatrzymałem cwałującego konia dopiero w chwili, kiedy wpadł już na byka. Ten wziął mi to za złe i zabrał się do mnie na całego. Biedna szkapa robiła, co mogła, ale na nic się to nie zdało.
– A skąd weźmiecie innego konia?
– O to się najmniej troszczę. Schwytam go sobie, jeśli się nie mylę. Bizony już są. Zaczęły wędrówkę na południe, wkrótce więc pokażą się także i mustangi.
– Czy będę mógł wam towarzyszyć?
– Oczywiście. I to musicie poznać. Lecz teraz chodźcie obejrzeć starego stadnika. Takie matuzalemy15 miewają nadzwyczaj twarde życie.
Poszliśmy. Zwierzę leżało martwe i teraz dopiero można było należycie ocenić olbrzymie kształty jego cielska.
Sam spozierał to na mnie, to na bizona, robił miny i potrząsał głową.
– To niepojęte, wręcz niepojęte! – odezwał się w końcu. – Czy wiecie, że jesteście najlekkomyślniejszym człowiekiem na świecie? – A teraz – rzekł Sam po chwili milczenia – sprowadźcie swego konia. On sam poniesie mięso, które zabierzemy ze sobą.
Kiedy przyprowadziłem konia, Sam klęczał już nad zabitą krową, zdjął zręcznie skórę z tylnych nóg i wykroił polędwicę.
– Tak – rzekł – to będzie pieczeń na dziś wieczór. Ułożymy to mięso razem z siodłem i uzdą na waszym koniu. Przeznaczam to tylko dla siebie, dla was, dla Dicka i Willa. Jeżeli tamci też zechcą, to niech sobie przyjdą tutaj i zabiorą resztę.
Wyciąłem kilka grubych gałęzi z pobliskich krzaków i naznosiłem ciężkich kamieni. Nakryliśmy nimi krowę. Potem obładowaliśmy konia.
Przybyliśmy do obozu w pół godziny, jakkolwiek musieliśmy iść piechotą, w takiej bowiem odległości znajdowała się dolina, w której położyłem trupem mojego pierwszego, a raczej moje dwa pierwsze bizony.
Nasz powrót piechotą i brak Samowego konia wywołały ogólne zdziwienie. Pytano o przyczynę.
– Polowaliśmy na bizony, przy czym buhaj rozpruł mi konia – odrzekł Sam Hawkens.
– Polowali na bizony, bizony, bizony! – zabrzmiało z ust wszystkich. – Gdzież to, gdzie?
– O małe pół godzinki stąd. Przynieśliśmy sobie polędwicę, a wy możecie zabrać resztę.
– Owszem, zaraz! – zawołał Rattler zachowując się tak, jakby pomiędzy mną a nim nic nie zaszło. – Gdzie jest to miejsce?
– Jedźcie
15
M a t u z a l e m – patriarcha biblijny, według podania biblijnego żył najdłużej ze wszystkich ludzi, bo 969 lat.