Quo vadis. Генрик Сенкевич
Augusto. Od onegdaj mieszka w pałacu.
– Była wczoraj na uczcie?
– Była, Augusto.
– Z czyjego rozkazu?
– Z rozkazu cezara…
Poppea poczęła jeszcze uważniej patrzeć na Ligię, która stała przed nią z głową pochyloną, to wznosząc z ciekawości swe promienne oczy, to nakrywając je znów powiekami. Nagle zmarszczka zjawiła się między brwiami Augusty. Zazdrosna o własną urodę i o władzę, żyła ona w ustawicznej trwodze, by kiedyś jakaś szczęśliwa współzawodniczka nie zgubiła jej tak, jak ona sama zgubiła Oktawię. Dlatego każda piękna twarz w pałacu wzbudzała w niej podejrzenie. Okiem znawczyni ogarnęła od razu wszystkie kształty Ligii, oceniła każdy szczegół jej twarzy i zlękła się. „To jest wprost nimfa – rzekła sobie. – Ją urodziła Wenus.” I nagle przyszło jej do głowy to, co nie przychodziło jej nigdy dotąd na widok żadnej piękności: że jest znacznie starsza! Zadrgała w niej zraniona miłość własna, chwycił ją niepokój i różne obawy poczęły jej przesuwać się szybko przez głowę. „Może jej Nero nie widział albo patrząc przez szmaragd, nie ocenił. Ale co może się zdarzyć, jeśli ją spotka w dzień, przy słońcu, taką cudną?… W dodatku nie jest niewolnicą! Jest córką królewską, z barbarzyńców wprawdzie, ale córką królewską!… Bogowie nieśmiertelni! Ona równie piękna jak ja, a młodsza!” I zmarszczka między brwiami stała się jeszcze większą, a oczy jej spod złotych rzęs poczęły świecić zimnym blaskiem.
Lecz zwróciwszy się do Ligii poczęła pytać z pozornym spokojem:
– Mówiłaś z cezarem?
– Nie, Augusto.
– Dlaczego wolisz tu być niż u Aulusów?
– Ja nie wolę, pani. Petroniusz namówił cezara, by mnie odebrał Pomponii, ale jam tu po niewoli, o pani!…
– I chciałabyś wrócić do Pomponii?
Ostatnie pytanie Poppea zadała głosem miększym i łagodniejszym, więc w serce Ligii wstąpiła nagle nadzieja.
– Pani! – rzekła wyciągając ku niej ręce – cezar obiecał oddać mnie, jak niewolnicę, Winicjuszowi, ale ty się wstaw za mną i wróć mnie Pomponii.
– Więc Petroniusz namówił cezara, by cię zabrał Aulusowi i oddał Winicjuszowi?
– Tak, pani. Winicjusz ma dziś jeszcze przysłać po mnie, lecz ty, dobra, ulituj się nade mną.
To rzekłszy schyliła się i chwyciwszy za brzeg sukni Poppei poczęła czekać na jej słowo z bijącym sercem. Poppea zaś patrzyła na nią przez chwilę z twarzą rozjaśnioną złym uśmiechem, po czym rzekła:
– Więc ci obiecuję, że dziś jeszcze zostaniesz niewolnicą Winicjusza.
I odeszła jak widziadło piękne, ale złe. Do uszu Ligii i Akte doszedł tylko krzyk dziecka, które nie wiadomo dlaczego zaczęło płakać.
Ligii oczy również wezbrały łzami, lecz po chwili wzięła rękę Akte i rzekła:
– Wróćmy. Pomocy stąd tylko czekać należy, skąd przyjść może.
I wróciły do atrium, którego nie opuszczały już do wieczora. Gdy się ściemniło i gdy niewolnicy wnieśli poczwórne kaganki o wielkich płomieniach, obie były bardzo blade. Rozmowa ich rwała się co chwila. Obie nasłuchiwały wciąż, czy się kto nie zbliża. Ligia powtarzała ustawicznie, że jakkolwiek żal jej porzucać Akte, ale ponieważ Ursus musi tam już czekać w ciemnościach, więc wolałaby, żeby wszystko stało się dziś. Jednakże oddech jej uczynił się ze wzruszenia szybszy i głośniejszy. Akte gorączkowo zgarniała, jakie mogła, klejnoty i wiążąc je w róg peplum zaklinała Ligię, by nie odrzucała tego daru i tego środka ucieczki. Chwilami zapadała głucha cisza, pełna złudzeń słuchu. Obydwom zdawało się, że słyszą to jakiś szept za kotarą, to daleki płacz dziecka, to szczekanie psów.
Nagle zasłona od przedsionka poruszyła się bez szelestu i wysoki, czarniawy człowiek z twarzą poznaczoną ospą zjawił się jak duch w atrium. Ligia w jednej chwili poznała Atacyna, wyzwoleńca Winicjuszowego, który przychodził do domu Aulusów.
Akte krzyknęła, lecz Atacynus skłonił się nisko i rzekł:
– Pozdrowienie boskiej Ligii od Marka Winicjusza, który czeka ją z ucztą w domu przybranym w zieleń.
Usta dziewczyny pobielały zupełnie.
– Idę – rzekła.
I zarzuciła na pożegnanie ręce na szyję Akte.
X
A dom Winicjusza przybrany był istotnie w zieleń mirtową i bluszcze, z których poczyniono upięcia na ścianach i nad drzwiami. Kolumny okręcono zwojami winogradu. W atrium, nad którego otworem rozciągnięto dla ochrony od nocnego chłodu wełnianą purpurową zasłonę, widno było jak w dzień. Płonęły ośmio- i dwunastopłomienne kaganki, mające kształt naczyń, drzew, zwierząt, ptaków lub posągów trzymających lampy napełnione wonną oliwą, wykutych z alabastru, z marmuru, ze złoconej miedzi korynckiej, nie tak cudnych jak ów sławny świecznik ze świątyni Apollina, którym posługiwał się Nero, ale pięknych i przez sławnych mistrzów rzeźbionych. Niektóre poosłaniane były aleksandryjskim szkłem lub przezroczymi tkaninami znad Indu, barwy czerwonej, błękitnej, żółtej, fioletowej, tak że całe atrium pełne było różnokolorowych promieni. Wszędy rozchodziła się woń nardu, do której Winicjusz przywykł i którą polubił na Wschodzie. Głąb domu, w której snuły się żeńskie i męskie postacie niewolników, jaśniała także światłem. W triclinium stół był przygotowany na cztery osoby, do uczty bowiem prócz Winicjusza i Ligii miał zasiąść Petroniusz i Chryzotemis.
Winicjusz szedł we wszystkim za słowami Petroniusza, który radził mu nie iść po Ligię, ale posłać Atacyna z uzyskanym od cezara pozwoleniem, samemu zaś przyjąć ją w domu i przyjąć uprzejmie, a nawet z oznakami czci.
– Wczoraj byłeś pijany – mówił mu. – Widziałem cię: postępowałeś z nią jak kamieniarz z Gór Albańskich. Nie bądź zbyt natarczywy i pamiętaj, że dobre wino należy pić powoli. Wiedz także, że słodko jest pożądać, lecz jeszcze słodziej być pożądanym.
Chryzotemis miała o tym własne, nieco odmienne zdanie, lecz Petroniusz, nazywając ją swoją westalką i gołąbką, począł jej tłumaczyć różnicę, jaka być musi między wprawnym cyrkowym woźnicą a pacholęciem, które po raz pierwszy wsiada na kwadrygę. Po czym zwróciwszy się do Winicjusza mówił dalej:
– Zyskaj jej ufność, rozwesel ją, bądź z nią wspaniałomyślny. Nie chciałbym widzieć smutnej uczty. Przysięgnij jej nawet na Hades, że ją wrócisz Pomponii, a już twoją będzie rzeczą, by wolała nazajutrz zostać niż wrócić.
Po czym ukazując na Chryzotemis dodał:
– Ja od pięciu lat co dzień postępuję w ten mniej więcej sposób z tą płochliwą turkawką i nie mogę się uskarżać na jej srogość…
Chryzotemis uderzyła go na to wachlarzem z pawich piór i rzekła:
– Alboż się nie opierałam, satyrze!
– Ze względu na mego poprzednika…
– Alboż nie byłeś u moich nóg?
– Żeby na ich palce zakładać pierścionki.
Chryzotemis spojrzała mimo woli na swe stopy, na których palcach połyskiwały istotnie skry klejnotów, i oboje z Petroniuszem poczęli się śmiać. Lecz Winicjusz nie słuchał ich sprzeczki. Serce biło mu niespokojnie