Ogniem i mieczem t.I. Генрик Сенкевич

Ogniem i mieczem t.I - Генрик Сенкевич


Скачать книгу
dla księżny spotkała pana Skrzetuskiego wychodzącego z przyległej sypialnej komnaty książęcej. Naleciała na niego jak burza, prawie go potrąciła piersią i cofnąwszy się nagle, rzekła:

      — Ach! jakem się przestraszyła! Dzień dobry waćpanu!

      — Dzień dobry pannie Annie! Czyliż takowe monstrum ze mnie, bym aż miał pannę Annę przestraszać?

      Dziewczyna stała ze spuszczonymi oczkami, kręcąc w palcach niezajętej ręki końce warkoczów, przestępując z nóżki na nóżkę i niby zmieszana odpowiedziała z uśmiechem:

      — E nie! to to nie... wcale nie... jak matkę kocham!

      Nagle spojrzała na porucznika i znów zaraz spuściła oczy.

      — Czy się waćpan gniewasz na mnie?

      — Ja? Alboż panna Anna dba o mój gniew?

      — Co prawda, to nie. Miałabym też o co dbać! Może waćpan myślisz, że zaraz będę płakała? Pan Bychowiec grzeczniejszy...

      — Jeśli tak, to nie pozostaje mnie nic innego, jak ustąpiwszy pola panu Bychowcowi, zejść z oczu panny Anny.

      — A czy ja trzymam?

      To, rzekłszy Anusia zastąpiła mu drogę.

      — To waćpan z Krymu powraca? — spytała.

      — Z Krymu.

      — A co waćpan z Krymu przywiózł?

      — Przywiozłem pana Podbipiętę. Wszakże go panna Anna już widziała? Bardzo to miły i stateczny kawaler.

      — Pewnie, że milszy od waćpana. A po co on tu przyjechał?

      — By panna Anna miała na kim swojej mocy popróbować. Aleć radzę ostro się brać, bo wiem jeden sekret o tym kawalerze, dla którego jest on niezwyciężony... i nawet panna Anna z nim nic nie wskóra.

      — Dlaczegóż to on jest niezwyciężony?

      — Bo się nie może żenić.

      — A co mnie to obchodzi! Czemuż to on nie może się żenić?

      Skrzetuski pochylił się do ucha dziewczyny, ale rzekł bardzo głośno i dobitnie:

      — Bo czystość ślubował.

      — Niemądryś waćpan! — zawołała prędko Anusia i w tejże chwili furknęła jak ptak spłoszony.

      Tego wieczora jednak popatrzyła pierwszy raz uważniej na pana Longina.

      Gości dnia tego było niemało, bo książę wyprawiał pożegnalną ucztę dla pana Bodzyńskiego. Nasz Litwin, przybrany starannie w biały atłasowy żupan i ciemnoniebieski aksamitny kontusz, wyglądał bardzo okazale, tym bardziej że przy boku zamiast katowskiego Zerwikaptura zwieszała mu się lekka, krzywa szabla w pozłocistej pochwie.

      Oczki Anusi strzelały na pana Longina po trochu umyślnie, na złość panu Skrzetuskiemu. Byłby tego jednakże namiestnik nie zauważył, gdyby nie Wołodyjowski, który trąciwszy go łokciem rzekł:

      — Niechże mnie jasyr spotka, jeśli Anusia nie wdzięczy się do tej chmielowej tyczki litewskiej.

      — Powiedzże to jemu samemu.

      — Pewnie, że powiem. Dobrana będzie z nich para.

      — Będzie ją mógł nosić zamiast spinki u żupana, taka właśnie jest między nimi proporcja.

      — Albo zamiast kitki na czapce.

      Wołodyjowski podszedł do Litwina.

      — Mospanie! — rzekł — niedawno jakeś tu przybył, ale frant, widzę, z waści nie lada.

      — A to czemu, brateńku dobrodzieju? a to czemu?

      — Boś nam tu najgładszą dziewkę z fraucymeru już zbałamucił.

      — Dobrodzieju! — rzekł Podbipięta składając ręce — co waćpan mówisz najlepszego?

      — Spojrzyj waszmość na pannę Annę Borzobohatą, w której się tu wszyscy kochamy, jak to ona na waści dziś oczkiem strzyże. Pilnuj się jeno, żeby z waści dudka nie wystrzygła, jako z nas powystrzygała.

      To rzekłszy Wołodyjowski zakręcił się na pięcie i odszedł pozostawiając pana Longina w zdumieniu. Nie śmiał on nawet zrazu spojrzeć w stronę Anusi i po niejakim dopiero czasie rzucił znienacka okiem — ale aż zadrżał. Spoza ramienia księżny Gryzeldy dwoje jarzących ślepków patrzyło na niego istotnie z ciekawością i uporem. "Apage, satanas!" — pomyślał Litwin i oblawszy się jak żaczek rumieńcem, uciekł w drugi kąt sali.

      Jednakże pokusa była ciężka. Ten szatanek wyglądający zza pleców księżny tyle miał ponęt, te oczki tak świeciły jasno, że pana Longina aż ciągnęło coś, by w nie choć jeszcze raz tylko spojrzeć. Ale wtem wspomniał na swój ślub, w oczach stanął mu Zerwikaptur, przodek Stowejko Podbipięta, trzy ścięte głowy, i strach go zdjął. Przeżegnał się i tego wieczora nie spojrzał więcej. Natomiast rankiem nazajutrz przyszedł na kwaterę Skrzetuskiego.

      — Panie namiestniku — rzekł — a prędko pociągniemy? Co też tam waszmość słyszał o wojnie?

      — Przypiliło waści. Bądźże cierpliwy, póki się pod znak nie zaciągniesz.

      Pan Podbipięta bowiem nie był jeszcze zapisany na miejsce zmarłego Zakrzewskiego. Musiał czekać z tym, aż ćwierć wyjdzie, co miało nastąpić dopiero pierwszego kwietnia.

      Ale było mu rzeczywiście pilno, dlatego pytał namiestnika w dalszym ciągu:

      — A nicże J. O. książę w tej materii nie mówił?

      — Nic. Król pono do śmierci nie przestanie o wojnie myśleć, ale Rzeczpospolita jej nie chce.

      — A mówili w Czehrynie, że rebelia kozacka zagraża?

      — Znać, że waści mocno ślub dolega. Co do rebelii, wiedzże, iż jej przed wiosną nie będzie, bo choć to zima lekka, ale zima zimą. Mamy dopiero 15 februarii, lada dzień mrozy jeszcze mogą nastać, a Kozak w pole nie rusza, póki się nie może okopać, bo oni za wałem biją się okrutnie, w polu zaś nie umieją dotrzymać.

      — Tak i trzeba czekać nawet na Kozaków?

      — Zważ waćpan i to, że choćbyś w czasie rebelii swoje trzy głowy znalazł. to nie wiadomo, czy od ślubu wolnym będziesz, boć co innego Krzyżacy lub Turcy, a co innego swoi — jakoby rzec, dzieci eiusdem matris.

      — O wielki Boże! A toś mi waćpan sęka w głowę zadał! Ot, desperacja! Niechże mnie ksiądz Muchowiecki te wątpliwości rozstrzygnie, bo inaczej nie będę miał i chwili spokoju.

      — Pewnie, że rozstrzygnie, gdyż jest człek uczony i pobożny, ale pewnie nie powie nic innego. Bellum civile to wojna braci.

      — A gdyby rebelizantom obca potęga na pomoc przyszła?

      — Tedy miałbyś pole. Ale teraz jedno mogę waści zalecić: czekaj i bądź cierpliwy.

      Jednakże pan Skrzetuski sam nie umiał pójść za tą radą. Ogarniała go tęskność coraz większa, nudziły go uroczystości dworskie i te twarze, na które dawniej było mu tak mile spoglądać. Panowie Bodzyński, Lassota i pan Rozwan Ursu wyjechali wreszcie, a po ich wyjeździe nastał spokój głęboki. Życie zaczęło płynąć jednostajnie. Książę zajęty był lustracjami dóbr ogromnych i co rano zamykał się z komisarzami nadjeżdżającymi z całej Rusi i Sandomierskiego — więc nawet i ćwiczenia wojskowe rzadko tylko mogły się odbywać. Gwarne uczty oficerskie, na których rozprawiano o przyszłych wojnach, nużyły niewymownie Skrzetuskiego, więc z guldynką na ramieniu uciekał nad Sołonicę, gdzie ongi Żółkiewski tak strasznie Nalewajkę,


Скачать книгу