Zimowa opowieść. Stephanie Laurens

Zimowa opowieść - Stephanie  Laurens


Скачать книгу
że nie dołączy do nas Antonia z rodziną.

      Lucilla też ułożyła się do snu i naciągnęła kołdrę na ramię.

      – Napisała do nas ciocia Francesca. Mama mówiła, że chcieli przyjechać, ale babcia Antonii źle się czuje i woleli nie zostawiać jej samej, zwłaszcza w święta.

      Prudence mruknęła, niechętnie przyznając jej rację.

      – Boże Narodzenie powinno spędzać się z rodziną. – Zamilkła na chwilę. – Może będą mogli was odwiedzić, kiedy w przyszłym roku przeniesiecie się na południe. – Ziewnęła.

      Zaraziła tym Lucillę, która odparła.

      – Może. – A chwilę później wymamrotała: – Dobranoc.

      Usłyszała zadowolenie w głosie Prudence, gdy ta rzuciła na koniec:

      – Słodkich snów.

      Rozdział drugi

      Nazajutrz rano, wraz z innymi guwernerami oraz Melindą i Claire, Daniel zaprowadził wspólnych podopiecznych – wszystkich tych, którzy jeszcze uczyli się w domu, a oprócz tego piętnasto- i szesnastolatków – do Wielkiej Sali na śniadanie.

      Mieszkał w jednym pokoju z Ravenem i Morrisem i wszyscy trzej wiedzieli, że lepiej nie zostawiać pupili samych. Mieli także świadomość, że obietnica jedzenia stanowi najsilniejszy wabik, który wyciągnie chłopców z łóżka, zmusi ich do ubrania się i przypomnienia sobie o manierach.

      Sadzając hałaśliwą czeredę przy stołach, Daniel z pewnym zdziwieniem zauważył, że starsi członkowie towarzystwa – wdowa, Algaria i McArdle – wyprzedzili wszystkich pozostałych i już raczyli się ciepłymi bułkami prosto z pieca i złocistym miodem z miejscowych uli.

      Gdy dostrzegł zaskoczenie Daniela, McArdle uśmiechnął się cierpko.

      – My, w naszym wieku, nie potrzebujemy zbyt dużo snu.

      – Ponadto – wdowa przeszyła Daniela spojrzeniem jasnozielonych oczu – cieszymy się drobnymi przyjemnościami, które jeszcze daje nam życie. – Po czym odgryzła mały kęs bułeczki.

      Czując się niepewnie pod wpływem jej przenikliwego wzroku, Daniel uśmiechnął się, uprzejmie skłonił głowę i zwrócił się znowu ku swoim znacznie mniej peszącym podopiecznym.

      Dziewczęta, które mieszkały w oddzielnym skrzydle dworu, szły pod przewodnictwem Melindy, z Claire na końcu. Tę otaczały trzy panienki – czternastoletnia Juliet, jej wychowanka, dziesięcioletnia Lydia i ośmioletnia Amarantha. Wszystkie cztery zdawały się pogrążone w ożywionej rozmowie.

      Podczas tego rodzaju zjazdów rodzinnych guwernerzy i guwernantki dzielili dzieci na grupy według wieku i każdej z nich organizowały czas. Wraz w Ravenem i Morrisem Daniel przeszedł wzdłuż ław, aby sprawdzić, czy wszystkie grupy siedzą razem: sześciu młodszych chłopców razem i pięciu piętnasto- i szesnastolatków, zebranych na końcu długiego stołu.

      Służący wnosili misy z owsianką i stawiali pośrodku stołów słoje miodu. Pojawiły się dzbanki z mlekiem i kubki, a także koszyki z grzankami i marmoladą. Chłopcy rzucili się na jedzenie. Uśmiechając się porozumiewawczo do Ravena i Morrisa, Daniel cofnął się ku środkowi stołu i usiadł obok szeregu chłopców. Raven i Morris zajęli miejsca naprzeciwko. Wtedy podeszła Claire. Właśnie usadziła dziewczęta na ławie; zbliżywszy się do miejsca, gdzie siedział Daniel, przystanęła, a wówczas on odwrócił się do niej z ciepłym uśmiechem i podał jej rękę, by pomóc w przejściu przez ławę.

      Patrząc na jego dłoń, Claire się zawahała. Jej mina, jak zwykle poważna, acz spokojna, nic mu nie zdradziła, lecz gdy uśmiech miał już zniknąć z jego twarzy, guwernantka wydała lekkie, ledwie słyszalne westchnienie i ujęła jego rękę.

      Daniel zacisnął na jej dłoni palce i poczuł, że coś się z nim dzieje; to było dziwne, bo przecież już wcześniej dotykał jej ręki… Może to jego decyzja, by starać się o nią, przydała tej chwili pikanterii, głębszego znaczenia.

      Maskując swoją reakcję, podtrzymał ją, kiedy Claire zebrała granatową spódnicę i zgrabnie przeszła przez ławę. Zabrała rękę, następnie rzekła cicho:

      – Dziękuję panu.

      Po czym wygładziła suknię i usiadła obok niego.

      Natychmiast jednak zwróciła spojrzenie na dziewczęta po drugiej stronie stołu, upewniając się, że dostały wszystko, na co miały ochotę, i są zadowolone.

      Melinda przekroczyła ławę naprzeciwko i zajęła miejsce obok Morrisa, na wprost Claire.

      Ta spojrzała na nią i zapytawszy: – Czy wszystko przebiega zgodnie z planem? – starała się zapanować nad nieposłusznymi zmysłami. Określenie „zawrót głowy” nie oddawało zamętu, jaki ją ogarnął, a wszystko dlatego, że ujęła dłoń Daniela, podaną wyłącznie z kurtuazji. Owszem, jego długie palce były ciepłe i silne, gdy stanowczo wzięły ją za rękę, ale przecież, na miłość boską, on tylko pomagał jej przejść przez ławę. Jak mówił zdrowy rozsądek, nie było powodu, by od razu czuć głupią falę gorąca na całym ciele.

      A co do nagłego przewrażliwienia, które sprawiało, że intensywnie odczuwała jego bliskość, kiedy tak siedział na ławie obok niej – całkowicie poprawnie, w odległości kilku cali – uznała je za okropnie irytujące i mogła jedynie mieć nadzieję, że szybko przejdzie.

      Miała dwadzieścia siedem lat, była wdową, nie musiała zachowywać się niczym trzpiotka, która dopiero co opuściła ławę szkolną.

      Melinda tymczasem, odpowiadając na jej pytanie, potwierdziła, że plany się nie zmieniły, i skierowała słowa także do trzech guwernerów, którzy z kolei przedstawili pomysły dotyczące zająć dla chłopców.

      – Tradycje związane z bożonarodzeniowym polanem różnią się nieco w zależności od regionu – zauważył Raven. – Tutaj łączy się co najmniej dwa zwyczaje. W Wigilię ścina się i przywozi pnie drzew, a potem pali się je w głównych kominkach od zachodu słońca aż po Nowy Rok. Ponieważ polana są świeże i czymś nasączone, palą się wolno, ale nadal potrzebujemy ich wiele. Na każdym z nich rzeźbi się wizerunek starej wiedźmy… Cailleach, ducha zimy. – Spojrzał na Morrisa. – Pójdą z nami dwaj służący, którzy zetną drzewa i pomogą nam obrąbać pnie, a stolarz przyśle dwóch terminatorów, aby pokazali chłopcom, jak wyciąć podobiznę.

      Morris przybrał zrezygnowaną minę.

      – Wezmę bandaże. Z pewnością bez nich się nie obejdzie.

      Raven parsknął śmiechem, a potem pochylił się i spojrzał wzdłuż stołu na starszych chłopców.

      – Aidan! – Zaczekał, aż najstarszy z nich odwróci ku niemu głowę. – Wybierasz się na rekonesans, a jeśli tak, to kto jedzie z tobą?

      Aidan spojrzał na grupę, która siedziała obok niego.

      – Wszyscy jedziemy… ja, Evan, Gregory, Justin i Nicholas.

      Morris spojrzał stanowczym wzrokiem na Gregory’ego, swego ucznia.

      – Tylko pamiętajcie… trzymajcie się starszych. Bo inaczej zostaniecie w domu.

      Pozostali chłopcy uśmiechnęli się szeroko, Gregory zaś kiwnął głową. Kiedy Morris spojrzał na resztę grupy i oni przytaknęli. Generalnie byli odpowiedzialni; wszyscy dobrze jeździli konno, a ponieważ mieli być pod opieką starszych braci i kuzynów, żaden z guwernerów nie żywił poważniejszych obaw.

      Daniel zwrócił się do Melindy:

      – Dobrze.


Скачать книгу