Trylogia. Генрик Сенкевич
że się nie znają.
Trwało to dość długo. Panu Michałowi wydało się, że upływają wieki całe.
– Żydzie – rzekł nagle Bohun – daleko stąd do Zaborowa?
– Niedaleko – odparł Żyd. – Wasza mość zaraz jedzie?
– Tak jest – rzekł Bohun i skierował się ku drzwiom izby wiodącym do sieni.
– Za pozwoleniem! – zabrzmiał głos Zagłoby.
Watażka zatrzymał się od razu, jakby w ziemię wrósł, i zwróciwszy się ku Zagłobie, wpił w niego swe czarne, straszne źrenice.
– Czego waść życzysz? – spytał krótko.
– Ej, bo mnie się zdaje, że my się skądciś znamy. A czy my się to nie na weselu w chutorze na Rusi widzieli?
– A tak jest! – rzekł hardo watażka kładąc znowu rękę na głowni.
– Jak zdrowie służy? – pytał Zagłoba. – Bo waćpan tak jakoś nagle wtedy z chutoru wyjechał, że i pożegnać się nie miałem czasu.
– A waszmość tego żałował?
– Pewnie, że żałowałem, bylibyśmy potańcowali: kompania się zwiększyła. (Tu pan Zagłoba wskazał na Wołodyjowskiego.) Właśnie ten oto kawaler nadjechał, który rad by się był z waścią bliżej poznać.
– Dość tego! – krzyknął pan Michał wstając nagle. – Zdrajco, aresztuję cię!
– A to jakim prawem? – spytał ataman, podnosząc dumnie głowę.
– Boś buntownik, wróg Rzeczypospolitej i na przeszpiegi tu przyjechałeś.
– A waść coś za jeden?
– O! Nie będę się tobie wywodził, ale mi się nie wymkniesz!
– Zobaczymy! – rzekł Bohun. – Nie wywodziłbym się i ja waszmości, ktom jest, gdybyś mnie jako żołnierz na szable wyzwał, ale skoro aresztem grozisz, to ci się wywiodę: oto jest list, który od hetmana zaporoskiego do królewicza Kazimierza wiozę, i nie znalazłszy go w Nieporęcie, do Zaborowa za nim jadę. Jakże to mnie będziesz teraz aresztował?
To rzekłszy Bohun spojrzał dumnie i szydersko na Wołodyjowskiego, a pan Michał zmieszał się bardzo, jak ogar, który czuje, że mu się zwierzyna wymyka, i nie wiedząc, co ma począć, zwrócił pytający wzrok na Zagłobę. Nastała ciężka chwila milczenia.
– Ha! – rzekł Zagłoba – trudno! Skoro jesteś posłańcem, tedy cię aresztować nie możemy, ale z szablą się temu oto kawalerowi nie nadstawiaj, bo jużeś raz przed nim umykał, aż ziemia jęczała.
Twarz Bohuna powlokła się purpurą, bo w tej chwili poznał Wołodyjowskiego. Wstyd i zraniona duma zagrały naraz w nieustraszonym watażce. Wspomnienie to ucieczki paliło go jak ogień. Była to jedyna nie starta plama na jego sławie mołojeckiej, którą nad życie i nad wszystko kochał.
A nieubłagany Zagłoba ciągnął dalej z zimną krwią:
– Ledwieś i hajdawerków nie zgubił, aż litość tego kawalera tknęła, i życie ci darował. Tfu! Mości mołojcze! Białogłowską masz twarz, ale i białogłowskie serce. Byłeś odważny ze starą kniaziową i z dzieciuchem kniaziem, ale z rycerzem dudy w miech! Listy tobie wozić, panny porywać, nie na wojnę chodzić. Jak mnie Bóg miły, na własne oczy widziałem, jak hajdawerki oblatywały. Tfu, tfu! Ot i teraz o szabli gadasz, bo list wieziesz. Jakże to nam się z tobą potykać, gdy tym pismem się zasłaniasz? Piasek w oczy, piasek w oczy, mości mołojcze!… Chmiel dobry żołnierz, Krzywonos dobry, ale wielu jest między kozactwem drapichrustów!
Bohun posunął się nagle ku panu Zagłobie, a pan Zagłoba zasunął się również szybko za pana Wołodyjowskiego, tak że dwaj młodzi rycerze stanęli przed sobą oko w oko.
– Nie od strachu ja przed waćpanem uciekał, ale by ludzi ratować! – mówił Bohun.
– Nie wiem, dla jakich tam przyczyn umykałeś, ale wiem, żeś umykał – rzecze pan Michał.
– Wszędy dam waści pole, choćby tu zaraz.
– Wyzywasz mnie? – pytał przymrużając oczy Wołodyjowski.
– Ty mnie sławę mołojecką wziął, ty mnie pohańbił! Mnie twojej krwi potrzeba.
– To i zgoda – rzekł Wołodyjowski.
– Volenti non fit iniuria – dodał Zagłoba. – Ale któż królewiczowi list odda?
– Niechże was głowa o to nie boli; to moja sprawa!
– Bijcie się tedy, kiedy nie może być inaczej – mówił Zagłoba. – Gdyby ci się też poszczęściło, mości watażko, z tym oto kawalerem – bacz, że ja drugi staję. A teraz chodź, panie Michale, przed sień, mam coś pilnego powiedzieć.
Dwaj przyjaciele wyszli i odwołali Kuszla spod okna alkierza, po czym Zagłoba rzekł:
– Mości panowie, zła nasza sprawa. On naprawdę ma list do królewicza – zabijemy go, to kryminał. Pomnijcie, że kaptur propter securitatem loci w dwóch milach od pola elekcji sądzi – a to wszakże quasi poseł! Ciężka sprawa! Musimy się chyba potem gdzie schować albo może książę nas osłoni – inaczej może być źle. A znowu puszczać go wolno – jeszcze gorzej. Jedyna to sposobność oswobodzenia naszej niebogi. Gdy go nie będzie na świecie, łatwiej jej odszukamy. Bóg sam widocznie chce jej i Skrzetuskiemu pomóc – ot, co jest! Radźmy, mości panowie.
– Waść przecie znajdziesz jaki fortel? – rzekł Kuszel.
– Już to przez mój fortel sprawiłem, że on sam nas wyzwał. Ale trzeba świadków, obcych ludzi. Moja myśl jest, aby na Charłampa zaczekać. Biorę to na siebie, że on pierwszeństwa ustąpi i w potrzebie będzie świadczył, jakośmy zostali wyzwani i musieliśmy się bronić. Trzeba się też i od Bohuna wywiedzieć lepiej, gdzie dziewczynę ukrył. Jeśli ma zginąć, nic mu po niej – może powie, gdy go zaklniemy. A nie powie – to i tak lepiej, by nie żył. Trzeba wszystko przezornie i roztropnie czynić. Głowa pęka, mości panowie.
– Któż się będzie z nim bił? – pytał Kuszel.
– Pan Michał pierwszy, ja drugi – rzekł Zagłoba.
– A ja trzeci.
– Nie może być – przerwał pan Michał – ja się jeden biję, i na tym koniec. Położy mnie, to jego szczęście – niechże jedzie zdrów.
– O! Jam mu już zapowiedział – rzekł Zagłoba – ale jeśli tak waszmościowie postanowicie, to ustąpię.
– No, jego wola, czy i z waćpanem ma się bić, ale więcej z nikim.
– Chodźmy tedy do niego.
– Chodźmy.
Poszli i zastali Bohuna w głównej izbie, popijającego miód. Watażka już był spokojny zupełnie.
– Posłuchaj no, waćpan – rzekł Zagłoba – bo to są ważne sprawy, o których chcemy z tobą pomówić. Waćpan wyzwałeś tego kawalera – dobrze, ale trzeba ci wiedzieć, że skoro posłujesz, to cię prawo broni, boś do politycznego narodu, nie między dzikie bestie przyjechał. Owóż nie możemy ci dać pola inaczej, chyba przy świadkach zapowiesz, żeś sam z własnej ochoty wyzwał. Przyjedzie tu kilku szlachty, z którymi mieliśmy się pojedynkować – przed nimi to oświadczysz; my zaś damy ci kawalerski parol, że jeślić się poszczęści z panem Wołodyjowskim, tedy odjedziesz wolno i nikt ci nie będzie stawiał przeszkód, chyba że jeszcze ze mną zmierzyć się zechcesz.
– Zgoda – rzekł Bohun – powiem przy owej szlachcie i ludziom moim zapowiem, aby list odwieźli i Chmielnickiemu powiedzieli, jeśli zginę, żem