Złote spinki Jeffreya Banksa. Marcin Brzostowski
na dalszej karierze admirała oraz na losach całej rodziny Youngów. Tuż przed zakończeniem drugiej wojny światowej sir Attyla Young II został mianowany na stanowisko głównodowodzącego marynarki wojennej, co ostatecznie ugruntowało jego pozycję, nie tylko zawodową, a także zdeterminowało życiowe wybory jego syna, Attyli Younga III. Latorośl admirała również zasiliła szeregi marynarki wojennej, natomiast jego wnuczka, Elizabeth, została skazana już w dniu swoich urodzin na odbycie studiów humanistycznych w szacownym Oxfordzie.
Właśnie tam panna Young poznała swojego przyszłego męża, Jeffreya Banksa, i to w okolicznościach, którymi ciężko było się pochwalić publicznie, nawet podczas corocznego rodzinnego zjazdu we Francji, odbywającego się na plaży Gold.
W Oxfordzie Elizabeth Young nie wyróżniała się niczym szczególnym, a zwłaszcza urodą, na tle innych zakompleksionych i przygrubych panien z dobrych domów. Posiadała jednak bezcenne przymioty ducha, takie jak wyrozumiałość oraz cierpliwość. Dlatego doczekała się swojego księcia z bajki, który niespodziewanie pojawił się pewnej nocy w sypialni i sprawdził kondycję jej mięśni Kegla. Dopiero nad ranem trzeźwiejący Jeffrey Banks uświadomił sobie, że pomylił okno w akademiku i spędził noc z kompletnie nieznaną mu dziewczyną. Chcąc wyjść z twarzą z tej niezręcznej sytuacji, zaczął wić się jak piskorz i stworzył na poczekaniu jakąś zupełnie nieprawdopodobną historię o zabarwieniu miłosnym. Ku jego zdumieniu panna Young wzięła za dobrą monetę żałosne wyjaśnienia i jak gdyby nigdy nic oddała mu się raz jeszcze.
Kiedy Jeffrey Banks opuszczał pokój Elizabeth, nie miał pojęcia, że jego los właśnie się wypełnił. Niespełna dwa miesiące po nieszczęsnej randce panna Young odszukała go w jednym ze studenckich pubów, gdzie zabawiał się w towarzystwie przyjaciela, Ezekiela Horna, z poznanymi właśnie studentkami matematyki. Nie chcąc psuć im zabawy, usiadła przy stoliku, zamówiła szklankę mleka i w samotności doczekała wyjścia ostatniego gościa. Dopiero wtedy podeszła do oblubieńca, upewniła się, że łapie kontakt z rzeczywistością, po czym z uśmiechem na ustach obwieściła:
– Jestem w ciąży, Jeffrey. I jestem taka szczęśliwa!
Kompletnie zaskoczony Jeffrey Banks nie miał okazji odnieść się do jej słów, gdyż Elizabeth, nie płacąc rachunku za mleko, natychmiast wyszła z baru, i tyle ją widzieli. Zdruzgotany spojrzał na przyjaciela, który cały w skowronkach rzucił mu się na szyję i w kilku zdaniach wyjaśnił, jak nazywa się jego przyszła żona, kto jest jej ojcem oraz dziadkiem, a także jak bardzo w ciągu tej jednej nocy się wzbogacił. Kiedy doszło do niego, że jest ustawiony do końca życia, a jego studencki kredyt został już w zasadzie spłacony, rzucił się w wir zabawy i nie trzeźwiał prawie przez tydzień.
Któregoś dnia zebrał się w sobie, ubrał w garnitur i z duszą na ramieniu poszedł na spotkanie z Elizabeth. Nie spodziewał się, że dziewczyna ugości go filiżanką herbaty i nie pytając o przyczynę tygodniowej absencji, przedstawi koleżankom, po czym spokojnym i rzeczowym tonem uraczy opowieścią o trwających przygotowaniach do ślubu. Kiedy Jeffrey przełknął tę wiadomość i bezwiednie omiótł wzrokiem twarze wpatrzonych w niego maszkaronów, doszedł do wniosku, że mimo wszystko zrobił najlepszy w swoim życiu interes, gdyż ceną za majątek rodziny Youngów oraz dającą się łatwo przewidzieć ścieżkę zawodowej kariery była jedynie jego gładka buźka oraz wrodzony urok osobisty. A to, jak sam słusznie uznał, było w zasadzie jedynym jego kapitałem na życie.
Tego ranka Jeffrey Banks obudził się w doskonałym nastroju i zanim budzik postawił domowników do pionu, podniósł się z łóżka, po czym ruszył w kierunku łazienki. Chcąc umilić sobie początek dnia, porzucił myśl o zwykłym, szybkim prysznicu i zdecydował się na długą, gorącą kąpiel. Zrelaksowany, odkręcił kran z zimną, następnie z ciepłą wodą i pozbywszy się uprzednio piżamy w złote prążki, wszedł do wanny. Kiedy poczuł, że woda zaczyna go usypiać, sięgnął po stojącą na półeczce gumową kaczuszkę z napisem: „Jestem twoją pieprzoną Walentynką”, będącą prezentem od którejś z licznych kochanek, i opuścił ją na taflę wody. Kaczuszka zakołysała się i rozpoczęła morderczą batalię o utrzymanie się na powierzchni. W pewnym momencie zaryła dziubkiem w wodę, ukazując całemu światu gumowy kuperek, na którym widniały dwa proste słowa: „Zerżnij mnie!”.
Jeffrey Banks natychmiast przypomniał sobie, od kogo dostał maskotkę i jakiego rodzaju relacje łączyły go z darczyńcą, dlatego w ułamku sekundy poczuł, jak jego ciało zaczyna reagować na to śmiałe wyzwanie. Nie mogąc zapanować nad swoimi myślami oraz budzącym się do życia ulubionym organem, wyskoczył z wanny i ile sił w nogach wystartował w stronę sypialni. Kiedy przekroczył jej próg, zobaczył żonę, która z uśmiechem na ustach zwróciła się do niego:
– O, Jeffrey! Tylko spójrz, jaki piękny poranek!
Kompletnie nagi Jeffrey Banks zignorował słowa małżonki i zakrywając rękoma przyrodzenie, wskoczył do łóżka. Po chwili przyjrzał się Elizabeth i gdy doszło do niego, jakie skarby kryją się pod powierzchnią jej flanelowej piżamy, jego organizm nagle zwolnił i pozwolił nad sobą zapanować. Dopiero wtedy odchrząknął, położył ręce na kołdrze i zapytał:
– Czy pamiętasz, jaki mamy dzień?
– Chyba czwartek.
– Nie, piątek.
– Przepraszam, misiu.
– Ja się pytam, co to za dzień.
– Nie mam pojęcia, mój drogi. A co się stało?
Zbity z tropu, jeszcze raz spojrzał w kierunku małżonki i gdy miał ponowić pytanie, Elizabeth klasnęła w dłonie i niemal wykrzyczała:
– Psikus, psikus, psikus! Oczywiście, że wiem, co to za dzień!
– Naprawdę?
– Jak mogłabym zapomnieć o rocznicy naszego ślubu! Chciałam tylko sprawdzić, czy ty też pamiętasz!
Rozpromieniona Elizabeth Banks rzuciła się w stronę męża i po chwili zaparkowała swoje niemal stukilogramowe ciało tuż obok niego. Pocałowała go w usta i zaczęła wspominać:
– To już dwadzieścia lat odkąd jesteśmy małżeństwem, Jeffrey.
– Aha.
– Czy wiesz, że nadal cię kocham?
– Wiem.
– Nigdy nie sądziłam, że spotka mnie taka miłość. Czy ty też mnie kochasz, robaczku?
– Tak.
– A pamiętasz, jak wiało podczas naszego ślubu? – Nagle zachichotała.
– Pamiętam.
– Miałam wrażenie, że naszych gości wiatr zepchnie do morza. Ale wiesz – wzniosła oczy ku górze – dziadunio uparł się, że nasz ślub musi się odbyć na plaży Gold.
– Tak jak każda uroczystość w tej rodzinie.
– Oprócz Wigilii, dziubasku, oprócz Wigilii!
– Aha.
– Za to nikt z naszych znajomych nie może się poszczycić tym, że w chwili jego zaślubin sama królowa patrzyła w jego stronę.
– Myślisz, że to prawda?
– Oczywiście, że tak! Przecież dostaliśmy od królowej zdjęcie, na którym widać dokładnie, że o godzinie jedenastej trzydzieści dwie spoglądała w stronę plaży Gold i machała do nas ręką.
– No, tak. Zapomniałem.
Dumna z siebie Elizabeth pogłaskała policzek męża i nagle spochmurniała. Podniosła się z łóżka, wyprostowała jak strażnik pełniący wartę przed pałacem Buckingham, po czym żwawym krokiem podeszła do sekretarzyka stojącego przy wejściu do sypialni. Energicznym ruchem ręki wyjęła z jednej z jego szufladek małe pudełeczko i chowając