Inferno. Дэн Браун
się do tego mieszkania?
Langdon nie rozumiał, co to ma z czymkolwiek wspólnego.
– Przyjechaliśmy taksówką – stwierdził, siadając przy stole. – Ktoś do nas strzelał.
– Gwoli ścisłości: ktoś strzelał do ciebie, profesorze.
– To prawda. Wybacz.
– A czy pamiętasz, by padły jakieś strzały, gdy byłeś już wewnątrz taksówki?
Dziwne pytanie.
– Tak. Dwa. Pierwsza kula rozbiła boczne lusterko, druga trafiła w tylną szybę.
– Dobrze. Zamknij teraz oczy.
Robert pojął, że w ten sposób sprawdzała jego pamięć. Zacisnął powieki.
– Co mam na sobie?
To akurat pamiętał doskonale.
– Czarne pantofle, niebieskie dżinsy i kremowy sweter. Blond włosy, długie do ramion, zaczesane do tyłu. I piwne oczy.
Rozwarł powieki i przyjrzał się jej ponownie, zadowolony z tego, że jego fotograficzna pamięć funkcjonuje bez zarzutu.
– Świetnie. Twoja pamięć wzrokowa jest w porządku, co utwierdza mnie w przekonaniu, że nie doświadczyłeś trwałych uszkodzeń mózgu i amnezja powinna w pełni ustąpić. Czy przypomniałeś sobie coś nowego z ostatnich paru dni?
– Niestety nie. Za to po twoim wyjściu miałem kolejne wizje.
Opowiedział jej o nawrocie sceny z kobietą w welonie, stosami martwych ludzi i wierzgającymi, na wpół zakopanymi nogami oznaczonymi literą R. Na koniec wspomniał o złowieszczej masce wiszącej na niebie.
– „Ja jestem śmierć”? – powtórzyła wyraźnie poruszona Sienna.
– Właśnie tak.
– Hm… Sądzę, że to bije na głowę frazę: „Stałem się śmiercią, niszczycielem światów” – zacytowała słowa Roberta Oppenheimera wypowiedziane po przeprowadzonym teście pierwszej bomby atomowej. – A ta maska? – dodała zaraz z niewyraźną miną. – Nie wiesz przypadkiem, dlaczego twój umysł przywołał jej kształt?
– Nie mam bladego pojęcia, aczkolwiek wiem, że tego rodzaju maski były niezwykle popularne w średniowieczu… – Langdon przerwał. – Nazywano je ptasimi maskami lekarskimi.
Sienna wyglądała na poruszoną.
Langdon szybko wyjaśnił, że w świecie symboli ta dziwaczna maska jest synonimem czarnej śmierci, zabójczej dżumy, która wyludniła Europę w czternastym wieku, zabijając w niektórych regionach nawet jedną trzecią populacji. Wiele osób nadal wierzyło, że słowo „czarna” w nazwie pochodzi od czernienia zwłok ofiar zżeranych przez gangrenę i podskórne krwiaki, ale prawda była znacznie bardziej prozaiczna. Nazwa wiązała się ze strachem, jaki padł na ludzi w czasie tej epidemii.
– Ptasie maski – mówił dalej Robert – nosili średniowieczni lekarze, aby chronić się przed zarazą podczas kontaktu z zarażonymi. Dzisiaj można je zobaczyć wyłącznie podczas karnawału w Wenecji, stanowią budzące dreszcz emocji przypomnienie tamtego ponurego okresu w historii Włoch.
– Jesteś pewien, że właśnie taką maskę zobaczyłeś w swojej wizji? – zapytała go drżącym głosem. – Maskę średniowiecznego lekarza?
Langdon skinął głową. Ptasiej maski nie sposób pomylić z niczym innym.
Sienna zaczęła skubać nerwowo brew, dzięki czemu Robert od razu się domyślił, iż kobieta zastanawia się, jak najoględniej przekazać mu złą wiadomość.
– A ta siwa kobieta mówiła: „Szukaj, a znajdziesz”?
– Tak. Problem w tym, że nie wiem, czego powinienem szukać.
Sienna wypuściła z płuc długo wstrzymywane powietrze.
– Ja chyba wiem. Co więcej… chyba już to znalazłeś.
Langdon spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– O czym ty mówisz?
– Robercie, kiedy przyszedłeś wczoraj do szpitala, miałeś w kieszeni marynarki coś dziwnego. Pamiętasz, co to było? – Langdon potrząsnął głową. – Miałeś przy sobie pewien przedmiot… zdumiewający przedmiot. Znalazłam go przypadkiem, gdy się tobą zajęliśmy. – Wskazała na zakrwawioną marynarkę leżącą na blacie stołu. – Nadal jest w kieszeni, jeśli chcesz go obejrzeć.
Langdon spojrzał niepewnie na marynarkę. To tłumaczyło, dlaczego po nią wtedy wróciła. Podniósł okrycie i przeszukał kolejno wszystkie kieszenie. Nic. Dla pewności przetrząsnął kieszenie jeszcze raz. W końcu spojrzał na Siennę z rezygnacją.
– Tu nic nie ma.
– A zajrzałeś do ukrytej kieszonki?
– Słucham? W mojej marynarce nie ma żadnych ukrytych kieszonek.
– Doprawdy? – Wyglądała na zaskoczoną. – Zatem… to nie twoja marynarka?
Całkiem namieszała mu w głowie.
– Marynarka bez wątpienia jest moja.
– Jesteś tego pewien?
Jak cholera, pomyślał. Szczerze mówiąc, to moja najlepsza marynarka.
Odchylił połę i pokazał Siennie metkę z jego ulubionym symbolem świata mody. Wszywka przedstawiała charakterystyczną sferę Harris Tweed ozdobioną trzynastoma klejnotami przypominającymi guziki i zwieńczoną krzyżem maltańskim.
Tylko Szkoci są zdolni do tego, by do kawałka tweedu przyczepić krzyż chrześcijańskich rycerzy.
– Spójrz tutaj – powiedział, wskazując wyszyte ręcznie poniżej inicjały – R. L.
Miał słabość do skrojonych na miarę ubrań tej firmy i zawsze dopłacał, byle tylko umieszczono jego monogram na wszywce. Na kampusie często dochodziło do nieumyślnej zamiany marynarek wykładowców czy to na stołówkach, czy w salach wykładowych, a Langdon nie zamierzał paść ofiarą takiego przypadku.
– Wierzę ci – odparła, wyjmując mu z rąk okrycie. – Ale teraz ty patrz.
Sienna rozłożyła marynarkę na płask, odsłaniając podszewkę tuż pod kołnierzykiem. Znajdowała się tam sprytnie zamaskowana całkiem spora kieszeń.
Langdon był pewien, że nigdy wcześniej jej nie widział.
Co u licha?…
Kieszeń ulokowano tak, by idealnie pasowała do szwu.
– Przedtem jej tam nie było! – upierał się Robert.
– Zatem domyślam się, że tego też nigdy nie widziałeś? – Sienna wsunęła dłoń do kieszeni i po chwili wciskała płaski metalowy przedmiot do rąk Langdona.
Spoglądał na niego z czystym oszołomieniem.
– Wiesz, co to jest? – zapytała.
– Nie… – wydukał. – Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
– Cóż, ja niestety wiem, co to jest. I nie mam wątpliwości, że właśnie dlatego ktoś próbuje cię zabić.
Facylitator Knowlton krążył po swoim boksie, czując coraz większy niepokój z powodu nagrania, którym miał się podzielić z całym światem już następnego ranka.
„Jam jest Cieniem…”?
Już wcześniej słyszał pogłoski, że ich klient parę miesięcy temu przeszedł poważne załamanie nerwowe. To nagranie tylko potwierdzało tę plotkę.
Knowlton