Wiry. Генрик Сенкевич
to ma znaczyć, że wolałbyś od rubli funty? Ze względu na kurs i ja bym wolał, boję się tylko, by ich za dużo nie utonęło w kanale w drodze z Anglii.
— Jeśli ci na rym zależy — rzekł Groński — to o ścisłą liczbę możesz spytać pannę Anney. Ona jest tak szczera, że ci z pewnością odpowie.
Tak, ale trzeba jeszcze, żebym ja uwierzył.
— Gdybyś się znał choć trochę na ludziach, to byś jej uwierzył.
— W każdym razie obawiałbym się nieporozumienia, bo gdyby mi odpowiedziała po polsku, mogłaby się sama omylić, a gdyby po angielsku, mógłbym ja niedokładnie zrozumieć.
Ona po polsku lepiej mówi, niż ty po angielsku.
— I wyznaję, że mnie to zawsze dziwi. Bo skąd?
— Przecież ci mówiłem — odrzekł z pewną niecierpliwością Groński — że uczyła się od dzieciństwa, ponieważ jej ojciec był to taki Anglik, który miał ogromną sympatię do Polaków.
— De qustibus non est disputandum — odpowiedział Dołhański. I następnie znów zaczął mówić o nieboszczyku Żarnowskim i o starym rejencie, przedrwiwać ruch jego bezzębnych szczęk, wściekłość spojrzeń — i wreszcie zapowiadać, że jeśli mu nic nie „kapnie", to się zastrzeli pod progiem pani Otockiej albo pojedzie do Górek, by oświadczyć się o rękę panny Włóckiej.
Lecz Groński zamyślił się w czasie tej gadaniny o czym innym, a Krzycki słuchał jej z roztargnieniem, gdyż uwagę jego zwróciła znaczna ilość furmanek chłopskich, które mijali ustawicznie. Przypuszczając, że może zapomniał o jakim dniu targowym w mieście, zwrócił się do swego stangreta.
— Andrzej — zapytał — a czemu to tyle fur ciągnie do miasta?
— A to, proszę jaśnie pana, chłopi rzęślewscy.
— Rzęślewscy? Cóż oni tam mają do roboty?
— A to, proszę jaśnie pana, wedle testamentu nieboszczyka, pana Żarnowskiego, że to niby Rzęślewo ma iść na nich.
Krzycki zwrócił się do Grońskiego.
— Słyszałem — rzekł — że ktoś puścił między nich taką wiadomość, nie myślałem jednak, że jej uwierzą.
A potem znów do stangreta:
— Któż im to powiedział?
Stary woźnica zawahał się nieco z odpowiedzią.
— Ludzie bają, że pan guberner. Krzycki począł się śmiać.
— Oj, głupie chłopy! — rzekł. — Przecież pan Laskowicz nigdy w życiu nie widział pana Żarnowskiego. Skądże miałby wiedzieć o testamencie.
Lecz po chwili zastanowienia rzekł na wpół do towarzyszy, na wpół do siebie:
Wszystko musi mieć jakiś cel, więc jeśli to Laskowicz zrobił, to niechże mi kto powie, dlaczego?
— Czy go o to posądzasz? — zapytał Groński.
— Nie wiem, bo dotychczas przypuszczałem, że można być socjalistą i mieć klepki w porządku... A! więc to ptak z tego gniazda? Powiedz mi, jak on dawno u was jest i co to za figura?
— Jest u nas od pół roku. Potrzebowaliśmy nauczyciela dla Stasia i ktoś nam go polecił. Powiedziano nam, że musi wyjechać na jakiś czas z Warszawy, by zejść z oczu policji — i oczywiście przyjąłem go tym skwapliwiej myśląc, że to chodzi o jakie sprawy patriotyczne. Później, gdy się już pokazało, że to całkiem inny gatunek, matka nie pozwoliła go jednak oddalić, w nadziei, że go nawróci... Brała go z początku na długie, serdeczne rozmowy, a mnie poleciła poprzyjaźnić się z nim. Traktowaliśmy go jak członka rodziny, a wynik był taki, że on nienawidzi nas nie tylko jako ludzi należących do nienawistnej mu sfery, ale zdaje się, że i osobiście.
— Prosta rzecz — rzekł Dołhański. — Ma wam za złe, że nie jesteście tacy, jak was sobie wyobrażał, to jest ani tak źli, ani tak głupi. I możecie być pewni, że wam tego nigdy nie przebaczy.
— Może być. W każdym razie będzie nas wkrótce nienawidził z daleka, bo się za miesiąc rozstajemy. Rozumiem, że można i należy tolerować wszelkie przekonania, ale jest w nim przy tym, obok jego zasad i nienawiści, coś tak przeciwnego naszym wszystkim zwyczajom i coś tak obcego, że go mamy już dosyć.
— Mój Władku — odpowiedział Dołhański — nie bierz tego koniecznie do siebie, bo ja mówię ogólnie, ale skoroś wspomniał o tolerancji, to ci powiem, że według mego zdania, tolerancja w Polsce nie była i nie jest czym innym, jak tylko safandulstwem — i to dziejowym safandulstwem...
Pod pewnym względem Dołhański ma słuszność — rzekł Groński. — Być może, że w ciągu naszych dziejów tolerowaliśmy rozmaite idee i żywioły, nie tylko przez wspaniałomyślną wyrozumiałość, ale i dlatego, że naszemu lenistwu nie chciało się z nimi należycie rozprawić...
Na to zaś Krzycki, który nie lubił się wdawać w wywody ogólne, rzekł:
— To dobrze, ale to wszystko nie tłumaczy mi, dlaczego by Laskowicz miał puszczać między chłopów wiadomość, że wuj Żarnowski im zapisał Rzęślewo?
— Nie ma dotychczas pewności, czy to on — odpowiedział Groński. — Dowiemy się o tym u rejenta, a w każdym razie w niedalekiej przyszłości.
ROZDZIAŁ VII
Rozdział VII
Godzina była piąta po południu. Panie siedziały na werandzie przy herbacie, gdy młodzi ludzie wrócili z miasta. Panna Anney wstała na ich widok i nie chcąc być obecną, jako osoba obca, przy rodzinnej rozmowie, odeszła pod pierwszym lepszym pozorem do swego pokoju. Pani Krzycka powitała ich z trochę sztucznym spokojem, albowiem w istocie rzeczy myśl o testamencie nie opuszczała jej ani na chwilę. Nie była ona wcale bardziej chciwa na grosz od ogółu zwykłych śmiertelników, ale chodziło jej niezmiernie o to, by po jej śmierci, przy przyszłym podziale majątku, Władysław miał czym spłacić młodsze rodzeństwo i mógł utrzymać się przy Jastrzębiu. Otóż jakiś poważniejszy zapis ułatwiłby znakomicie taką spłatę. Prócz tego, gdzieś na dnie szlacheckiej duszy pani Krzyckiej leżała ukryta wiara, że jednak Opatrzność ma do pewnego stopnia większe obowiązki względem rodziny Krzyckich niż względem pierwszej lepszej innej. Z tego powodu, gdyby i całe Rzęślewo przypadło na dolę tej rodziny, to poddałaby się takim wyrokom Opatrzności z całą chęcią i gotowością. Na koniec, pochodząc z krwi ludzi, którzy w danym razie umieją wprawdzie poświęcić fortunę, ale nadzwyczaj lubią łatwo do niej dochodzić, pieściła się przez cały dzień myślą, że taka łatwa sposobność właśnie się zdarza.
Lecz z twarzy Władysława i Grońskiego mogła od razu wyczytać, że przywożą jakieś szczególniejsze wiadomości. Dołhański, który pierwszy wysiadł z powozu, pierwszy też rozpoczął sprawozdanie:
— Uprzedzam pytanie, co słychać — rzekł cedząc z zimną ironią wyrazy — i odpowiadam, że wszystko najlepiej, albowiem Maćki i Bartki rzęślewskie będą miały za co jeździć do Karlsbadu.
Pani Krzycka przybladła nieco i zwróciwszy się do Grońskiego zapytała:
— Co naprawdę, panowie, przywozicie?
— Testament jest w szczegółach dosyć dziwny — odpowiedział Groński — ale napisany w zacnej myśli. Rzęślewo zapisane jest na szkołę rolniczą chłopską, a procenta od kapitałów na wysyłanie wychowańców szkoły po ukończeniu kursu na roczną lub dwuletnią praktykę do wiejskich gospodarstw w Czechach.
—