Wiry. Генрик Сенкевич

Wiry - Генрик Сенкевич


Скачать книгу
był przekonany, że to przyjezdne panie używają wieczornej przechadzki, ale dla pewności zapytał:

      — A kto tam?

      — To my — odpowiedział nieznany niewieści głos.

      — Mianowicie, kto?

      — Służąca pani Otockiej i panny Anney.

      Młody człowiek przypomniał sobie dziewczynę, której czarna główka zasłaniała mu w czasie majowego nabożeństwa rozświetlone włosy Angielki.

      — Aha! — rzekł. — Nie boją się to panienki chodzić w takich ciemnościach? Jeszcze którą wilkołak porwie.

      — Nie bojemy się — odpowiedział ten sam głos.

      — A może ja jestem wilkołak!

      — Wilkołak tak nie wygląda.

      Rozpoczęły się śmiechy dwóch dziewczyn, ale obie cofnęły się nieco i w tej samej chwili jasny promień księżyca, który przedarł się przez liście, oświecił białe czoło, czarne brwi i połyskujące zielonawo białka oczu jednej z nich.

      Krzycki, któremu pochlebiły słowa, że wilkołak tak nie wygląda, popatrzył w te oczy i rzekł:

      — Dobranoc!

      — Dobranoc!

      Panie z Dołhańskim były już w jadalnym pokoju, gdyż z podaniem wieczerzy czekano tylko na myśliwych, którzy po powrocie poszli się przebrać. Panna Marynia przysiadła się do dzieci na końcu stołu i rozmawiała po trochu z nimi, po trochu z Laskowiczem; ten zaś opowiadał jej coś z wielkim ożywieniem przypatrując się jej uporczywie, ale i z czujnością, by nie zwrócić na to niczyjej uwagi. Groński zauważył to jednak od pierwszej chwili wejścia, a ponieważ młody student zaciekawiał go i niepokoił od czasu, jak się dowiedział o jego agitacji wśród rzęślewskich chłopów — pragnął wmieszać się do rozmowy. Ale panna Marynia przerwała ją prawie w tej samej chwili i wysłuchawszy ostatniego zdania przyłączyła się do innych pań, które słysząc poprzednio z ganku strzały w stronie starego młyna, poczęły dowiadywać się o rezultat polowania. Pokazało się przy tym, że ani panna Anney, ani obie siostry nie widziały inaczej słonek jak na półmisku, więc gdy stary służący przyniósł na rozkaz Krzyckiego cztery martwe ofiary, oglądały je z ciekawością, wypowiadając przy tej sposobności słowa spóźnionego współczucia dla ich tragicznego losu i wypytując o ich sposób życia. Władysław Krzycki, którego świat zwierzęcy zaciekawiał i zajmował od wczesnych lat, jął rozpowiadać przy kolacji o dziwnych obyczajach tych ptaków i ich tajemniczych ciągach — przy czym zwracał się szczególnie do pani Otockiej, albowiem uderzyła go po raz pierwszy jej niezwykła uroda. W ogóle wolał on inny, mniej subtelny rodzaj piękności i cenił przede wszystkim kobiety hoże, zauważył jednak, że tego wieczoru pani Otocka wyglądała wprost nadzwyczajnie. Jej niezmiernie delikatna cera wydawała się jeszcze delikatniejszą przy czarnej i naszytej koronkami sukni, a w oczach jej, w rysunku ust, w wyrazie twarzy i w całej postawie było coś tak dziewiczego, że kto by nie wiedział o jej wdowieństwie, wziąłby ją za pannę, a nawet za panienkę z dobrego wiejskiego domu. Władysław od pierwszej chwili przyjazdu tych pań zapisał się wprawdzie do stronnictwa panny Anney, obecnie musiał wszelako przyznać w duchu, że młoda Angielka nie jest okazem rasy tak wyrafinowanej — i co gorzej — że wydaje mu się dziś znacznie mniej ładna od tej „subtelnej kuzynki".

      Ale zrobił zarazem jedno dziwne odkrycie, a mianowicie, że to spostrzeżenie nie tylko nie zmniejsza jego sympatii dla jasnowłosej panny, ale poniekąd go rozczula i usposabia jeszcze przyjaźniej. Miał takie przeczucie, jakby tym porównaniem do pani Otockiej wyrządził jakąś niezasłużoną krzywdę Angielce, za którą powinien ją przeprosić. „Trzeba się będzie trzymać — pomyślał — bo inaczej wpadnę". Począł jednak szukać niebieskiej smugi tych dziwnych oczu i znalazłszy ją — pić kropla po kropli jej zamglony lazur.

      Tymczasem pani Krzycka chcąc dowiedzieć się, jakie są najbliższe zamiary sióstr, jęła wypytywać panią Otocką, czy wyjadą tego lata za granicę i dokąd.

      — Mnie — mówiła — doktór wysyła z powodu moich reumatyzmów na kąpiele borowinowe, ale bardzo bym była rada spędzić gdzieś z wami jeszcze jedno lato.

      — I nam wspólny pobyt w Krynicy zostawił jak najmilsze wspomnienie — odpowiedziała pani Otocka. — Właściwie, to my jesteśmy zupełnie zdrowe i chętnie siedziałybyśmy na wsi, a jeszcze chętniej zaprosiły do nas ciocię z całym domem, gdyby nie to, że czasy takie niespokojne i nie wiadomo, co jutro będzie. Ale jeśli się uspokoi, to ciocia po kuracji koniecznie musi do nas zajechać.

      To powiedziawszy ucałowała bardzo serdecznie rękę pani Krzyckiej, która odrzekła:

      — Jakaś ty dobra i kochana. Ja z całego serca pojechałabym do was, tylko że przy moim zdrowiu człowiek musi słuchać nie serca, ale różnych ukrytych dolegliwości. Przy tym czasy są rzeczywiście niespokojne i rozumiem, że samym kobietom trochę straszno siedzieć teraz na wsi. Czy masz jakich pewnych ludzi w Zalesinie?

      — Ja naszych ludzi się nie obawiam, gdyż oni bardzo byli przywiązani do mego męża, a teraz to przeszło na mnie. Mój mąż dużo im świadczył dobrego. Nauczył ich przede wszystkim patriotyzmu, a jednocześnie zaprowadzał rozmaite urządzenia, których gdzie indziej nie było. Mamy ochronę, szpital, kąpiele, sklepy, szkółki owocowe dla rozdawania drzewek. Nawet studnie artezyjskie pozakładał mąż, żeby we wsi było dość zdrowej wody.

      Dołhański usłyszawszy to przychylił się ku Krzyckiemu i szepnął:

      — Fantazje kapitalisty. Uważał żonę i Zalesin za dwa cacka, z którymi się pieścił, a bawił się w filantropa, bo miał za co.

      Lecz pani Krzycka spytała znowu:

      — Kto rządzi teraz Zalesinem?

      A młoda wdowa, otrząsnąwszy się z chwilowych smutnych wspomnień, odpowiedziała z uśmiechem:

      — W okolicy mówią tak: że Zalesinem rządzi Dworski (jest to dawny rachmistrz mojego męża, bardzo do nas przywiązany), Dworskim rządzę ja, a mną Marynia.

      — I to prawda — wtrąciła panna Anney — z tym dodatkiem, że i mną.

      Na to panna Marynia poczęła kiwać głową i rzekła:

      — Żeby ciocia wiedziała, jak one czasem na mnie zrzędzą!

      — Jakoś tego nie widzę, ale myślę, że przyjdzie czas, że i tobą będzie ktoś rządził.

      — Już przyszedł! — wyrwało się pannie Maryni.

      — No? A to ciekawam! Któż to jest ten despota?

      A mała skrzypaczka, wskazując prędkim ruchem paluszka na Grońskiego, rzekła:

      — Ten pan.

      — To teraz rozumiem — rzekł Dołhański — dlaczego wówczas, gdy wróciliśmy od rejenta, miałem nad głową imbryczek pełen ukropu.

      Groński zaś ruszył ramionami jak człowiek, w którego wmawiają rzeczy wprost niesłychane, i zawołał:

      — Ja?... despota? Ależ ja jestem ofiara najbardziej zahipnotyzowana ze wszystkich.

      — To pan Laskowicz jest hipnotyzerem, nie ja — odrzekła panienka. — Sam mi to przed kolacją powiedział i tłumaczył mi, co to jest hipnotyzm.

      Groński zwrócił wzrok na drugi koniec stołu, w stronę studenta, i ujrzał jego oczy wytężone, uporne i błyszczące, utkwione w pannę Marynię.

      „Ależ — pomyślał — on istotnie próbuje na niej swojej siły".

      Więc zmarszczył brwi, a zwróciwszy się ku niej, rzekł:

      — Tego,


Скачать книгу