Rozmowy z niewierzącym. Papież Franciszek
nowości, jakimi są: ubogi Kościół Franciszka oraz horyzontalny Kościół Martiniego. A także trzecią: Boga, który nie sądzi, lecz wybacza. Nie ma potępienia, nie ma piekła! Może jest czyściec? Z pewnością żal za popełnione zło stanowi warunek przebaczenia. „Kim jestem, by osądzać gejów czy rozwiedzionych, którzy szukają Boga?” – pyta Franciszek.
Chciałbym jednak zadać Franciszkowi w tym miejscu kilka pytań. Nie sądzę, by mi odpowiedział. Pytam zaś nie jako dziennikarz, lecz jako człowiek niewierzący, który od wielu lat interesuje się i fascynuje nauczaniem Jezusa z Nazaretu, syna Marii i Józefa, Żyda z rodu Dawida. Opowiadam się za kulturą oświeceniową i nie szukam Boga. Uważam, że Bóg jest wymysłem ludzi, że został stworzony na pocieszenie ich umysłów. Zajmując takie stanowisko, pozwalam sobie zadać papieżowi Franciszkowi kilka pytań i dorzucić do nich trochę osobistych refleksji.
Pytanie pierwsze. Jeśli konkretna osoba nie wierzy ani nie szuka Boga, a popełni czyn, który Kościół uważa za grzech, to czy chrześcijański Bóg jej wybaczy?
Pytanie drugie. Wierzący wierzy w prawdę objawioną, niewierzący myśli, że nie ma żadnego absolutu, a co za tym idzie – nie ma żadnej prawdy absolutnej, uznaje jednak, że istnieje cała seria prawd względnych i subiektywnych. Czy taki sposób myślenia jest dla Kościoła tylko błędem, czy może już grzechem?
Pytanie trzecie. Papież Franciszek w trakcie swej podróży do Brazylii powiedział, że kiedyś rodzaj ludzki zniknie z powierzchni Ziemi, tak jak wszystkie rzeczy, które mają swój początek i koniec. Ta myśl jest mi bliska, lecz ja uważam, iż wraz z wyginięciem ludzkości zniknie również zdolność myślenia o Bogu. Kiedy zatem człowiek zniknie, zniknie wraz z nim Bóg, gdyż nie będzie już nikogo, kto byłby w stanie Go pomyśleć. Papież z pewnością ma własne stanowisko w tej kwestii i bardzo chciałbym je poznać.
A teraz refleksja. Sądzę, że papież głoszący Kościół ubogi to cud, który jest dobrem dla świata. Ale sądzę również, że nie będzie już Franciszka II. Kościół ubogi, odrzucający władzę i demontujący jej narzędzia, w świecie nie miałby znaczenia. Taki był los Marcina Lutra, a dzisiaj taki jest los luteranizmu, który wciąż dzieli się i mnoży na kolejne, liczone w tysiącach grupy. Ani reformacja, ani luteranie nie powstrzymali procesu laicyzacji, co więcej: przyczynili się do jego rozszerzenia. Kościół katolicki, pełen wad i grzechów, przetrwał, co więcej – jest silny, bo nie zrezygnował z władzy. Osobom niewierzącym, takim jak ja, Franciszek bardzo się podoba, tak jak podobają mi się Franciszek z Asyżu i Jezus z Nazaretu. Nie sądzę jednak, aby Jezus stał się Chrystusem bez świętego Pawła.
Papieżowi Franciszkowi życzę długiego życia!
LIST TRZECI
POROZMAWIAJMY O WIERZE: LIST DO NIEWIERZĄCEGO
Papież Franciszek odpowiada Eugenio Scalfariemu
Szanowny Panie Doktorze!
Z wielką serdecznością pragnę chociażby w zarysie spróbować odpowiedzieć na list, który zechciał Pan do mnie skierować 7 lipca na łamach „La Repubblica”. Przedstawił Pan wówczas wiele osobistych refleksji i uzupełnił je Pan następnie w wydaniu tegoż dziennika z 7 sierpnia.
Dziękuję Panu przede wszystkim za to, że zechciał Pan tak uważnie przeczytać encyklikę Lumen fidei. W zamierzeniu mojego umiłowanego poprzednika Benedykta XVI, który ją opracował i w znacznej mierze zredagował, i od którego z wdzięcznością ją przejąłem, ma ona bowiem na celu nie tylko utwierdzanie w wierze w Jezusa Chrystusa tych, dla których wiara ta jest ich tożsamością, lecz także nawiązanie szczerego i uczciwego dialogu z ludźmi, którzy, jak Pan, określają siebie jako „niewierzący, od lat interesujący się i zafascynowani nauczaniem i postacią Jezusa z Nazaretu”.
Wydaje mi się zatem, że będzie rzeczą niewątpliwie pozytywną, nie tylko dla nas jako poszczególnych osób, lecz także dla społeczeństwa, w którym żyjemy, podjęcie dialogu na temat tak ważnej rzeczywistości, jaką jest wiara odwołująca się do nauczania i postaci Jezusa.
Myślę, że zwłaszcza dwie okoliczności sprawiają, iż dialog ten jest konieczny i cenny. Stanowi on zresztą, jak wiadomo, jeden z głównych celów Soboru Watykańskiego II, zwołanego z woli Jana XXIII, i nauczania papieży, którzy – każdy zgodnie ze swoją wrażliwością i wnosząc indywidualny wkład – od tamtego czasu po dziś dzień podążali drogą wytyczoną przez Sobór.
Pierwsza okoliczność – jak przypomniano na początkowych stronach encykliki – związana jest z faktem, że wieki nowożytne były świadkami paradoksu: wiara chrześcijańska, której nowość i wpływ na życie człowieka od początku wyrażane były właśnie za pomocą symbolu światła, bardzo często bywała określana jako mroczny zabobon, stanowiący przeciwieństwo światła rozumu. Doprowadziło to do niemożności porozumienia między Kościołem i kulturą o inspiracji chrześcijańskiej – z jednej strony, a kulturą nowoczesną, wyrosłą na gruncie oświecenia – z drugiej strony. Najwyższy już czas – tę fazę dziejów zainicjował Sobór Watykański II – by podjąć otwarty i pozbawiony uprzedzeń dialog, który otworzy drogę do poważnego i owocnego spotkania obu stron.
Druga okoliczność – dla tych, którzy chcą być wierni darowi naśladowania Jezusa – wiąże się z tym, że dialog ten nie jest drugorzędnym dodatkiem do egzystencji człowieka wierzącego, lecz jest jej głębokim i niezbędnym wyrazem. Niech mi będzie wolno w związku z tym zacytować stwierdzenie, moim zdaniem bardzo ważne, zawarte w encyklice. Ze względu na to, że prawdą, której świadectwo daje wiara, jest prawda miłości – jak to jest podkreślone w tekście – „wynika stąd jasno, że wiara nie jest bezwzględna, lecz wzrasta we współżyciu w poszanowaniu drugiego człowieka. Wierzący nie jest arogancki; przeciwnie, prawda daje mu pokorę, bo wie on, że to nie my ją posiadamy, ale to ona nas bierze w posiadanie. Nie powodując bynajmniej usztywnienia postaw, pewność wiary nakazuje nam wyruszyć w drogę i umożliwia dawanie świadectwa i dialog ze wszystkimi” (n. 34). Taki właśnie duch inspiruje słowa, które piszę do Pana.
Wiara w moim przypadku narodziła się ze spotkania z Jezusem. Spotkanie to poruszyło moje serce oraz nadało kierunek i nowy sens mojemu życiu. A jednocześnie było ono możliwe dzięki wspólnocie wiary, w której żyłem i dzięki której zyskałem dostęp do mądrości Pisma Świętego, do nowego życia, które niczym źródło tryska z Jezusa poprzez sakramenty, do braterstwa ze wszystkimi i do posługi ubogim, którzy są prawdziwym wizerunkiem Pana. Bez Kościoła – proszę mi wierzyć – nie mógłbym spotkać Jezusa, choć jestem świadomy, że ten ogromny dar, jakim jest wiara, przechowywany jest w kruchych glinianych naczyniach naszego człowieczeństwa.
Dzięki temu osobistemu doświadczeniu wiary przeżytej w Kościele mogę swobodnie wysłuchać Pana pytań i próbować, razem z Panem, szukać dróg, które przynajmniej na pewnych odcinkach moglibyśmy pokonać razem.
Proszę mi wybaczyć, że nie idę tu krok po kroku za argumentami wyłożonymi przez Pana w artykule wstępnym z 7 lipca. Wydaje mi się bardziej owocne – a przynajmniej, w moim przekonaniu, bardziej odpowiednie – zajęcie się w pewnym sensie tym, co jest sednem Pana uwag. Pomijam więc całkowicie metodę wykładu encykliki, w której dostrzega Pan brak części poświęconej doświadczeniu historycznemu Jezusa z Nazaretu.
Zauważam jedynie, na wstępie, że tego typu analiza nie jest drugorzędna. Chodzi bowiem o to, by – zgodnie zresztą z logiką leżącą u podstaw wewnętrznej struktury encykliki – skupić uwagę na znaczeniu tego, co Jezus powiedział i uczynił, a tym samym, ostatecznie, na tym, kim Jezus dla nas był i jest. Listy świętego Pawła i Ewangelia według świętego Jana, do których w szczególny sposób nawiązuje encyklika, oparte są bowiem na trwałym fundamencie mesjańskiej posługi Jezusa z Nazaretu, której kulminacją