Kobieta w złotej masce. Кэрол Мортимер
doskonale skrojony żakiet podkreślał szerokie muskularne ramiona, biała koszula z delikatnego płótna była wykończona przy szyi i rękawach brukselskimi koronkami. Modnie ufryzowane kruczoczarne włosy miały granatowy połysk. Natomiast patrzące na nią z dezaprobatą oczy były jasnoszare, a chwilami zdawały się przybierać srebrzysty odcień. Mężczyzna miał wyrazistą twarz o arystokratycznych rysach. Caro odnotowała wysokie kości policzkowe, prosty nos, zdecydowane kształtne usta i kwadratową silną szczękę świadczącą o pewności siebie i arogancji. To była surowa i bezwzględna twarz, co podkreślała jeszcze blizna biegnąca wzdłuż lewego policzka od oka aż do szczęki.
Odnotowała pewna zmianę. Tajemniczy dżentelmen już nie patrzył na nią ze zwykłą dezaprobatą, ale z odrazą, i to tak silną, że można było się przestraszyć. Z czymś takim Caro jeszcze się nie spotkała w swym dwudziestoletnim życiu. Była tak wytrącona z równowagi tą inwazją pogardy, że z trudem zdołała zachować na twarzy uśmiech, gdy kłaniała się, dziękując za owacje. Wiedziała, że jak zawsze aplauz potrwa jeszcze kilkanaście minut, gdy ona będzie już w garderobie na zapleczu klubu.
Nim ostatecznie zeszła ze sceny, nie zdołała się powstrzymać i jeszcze zerknęła na przypominającego chmurę gradową mężczyznę. I poczuła niepokój, gdyż jej prześladowca z tą samą ponurą miną wdał się w dyskusję z zarządcą klubu, Drew Butlerem.
– Co to ma znaczyć, Drew? – spytał Dominic lodowatym tonem, wskazując ruchem głowy piękność, która wciąż kłaniała się ze sceny.
Siwowłosy mężczyzna nie wydawał się zakłopotany. Od dwudziestu lat był zarządcą klubu, a urodził się przed pięćdziesięciu, i nie stąpał przez życie po różach. Cyniczne spojrzenie zmęczonych niebieskich oczu oznajmiało dobitnie, że Drew Butler widział i robił niejedno i nic nie było w stanie zbić go z pantałyku, a już na pewno nie reprymenda młodego dżentelmena, który zaledwie przed miesiącem został jego pracodawcą.
– Goście ją kochają, milordzie – odparł.
– Goście nic nie piją i nie grają, od kiedy ta kobieta zaczęła śpiewać, a trwa to już z piętnaście minut – zauważył Dominic.
– Proszę popatrzeć na nich teraz – powiedział spokojnie Drew.
Dominic zamilkł. Szampan lał się strumieniami, a goście zaczęli czynić absurdalnie wysokie zakłady. Rozmowy były bardzo ożywione, szczegółowo omawiano przymioty młodej pieśniarki, zakładano się, któremu z mężczyzn uda się jako pierwszemu zajrzeć pod złotą maskę.
– Widzi pan? – Drew wzruszył ramionami. – Ona jest naprawdę doskonałym nabytkiem.
Dominic niecierpliwie potrząsnął głową.
– Czy nie powiedziałem wyraźnie, gdy tylko zostałem właścicielem U Nicka, że ma być tylko i wyłącznie kasyno, a nie cholerny burdel?
– Powiedział pan – odparł Drew z niezmąconym spokojem. – I zgodnie z pańskimi instrukcjami sypialnie na górze zostały zamknięte na klucz, są niedostępne.
Jeśli dżentelmen, a do tego hrabia, przejmuje londyński klub o tak zaszarganej reputacji jak kasyno U Nicka, to z całą pewnością wystawia się na niechęć towarzystwa, mógł nawet zostać potępiony i wykluczony. Jednak dla owego dżentelmena sprawdzenie się w roli właściciela tego lokalu było kwestią honoru. W zeszłym miesiącu Nicholas Brown wyzwał go na partię kart, by zagrać o Księżyc Północy, wspaniałego ogiera, którego Dominic trzymał w swojej posiadłości w hrabstwie Kent. W zamian Dominic zażądał, aby Nicholas postawił swój klub, i... wygrał. Nie dość, że zachował ogiera, to jeszcze został właścicielem kasyna. Sądzono, że błyskawicznie sprzeda lokal, by mieć całą tę historię z głowy, jednak duma, ambicja, poczucie honoru zabroniły mu takiej rejterady.
Jednak posiadanie kasyna to jedno, ale pół tuzina sypialni na pierwszym piętrze to całkiem inna sprawa. Mężczyźni wynajmowali je, by spędzić intymne chwile z... kimkolwiek. Dominic nie zamierzał narażać się na zarzut stręczycielstwa, dlatego nakazał usunąć z klubu wszystkie kobiety, nieważne, w jakim charakterze były zatrudnione, i zamknąć pokoje na piętrze. Jego polecenie wykonano, choć z jednym wyjątkiem. Była nim tajemnicza młoda kobieta, która ledwie tu się pojawiła, natychmiast oczarowała bywalców klubu. Śpiewem, ale nie tylko...
– Jeśli dobrze pamiętam – wycedził Dominic – moje polecenie dotyczyło wszystkich pań świadczących usługi w kasynie, nieprawdaż?
– Ależ, milordzie... Caro nie jest dziwką! – obruszył się Drew.
– Nie jest? – Dominic zmarszczył brwi. – Wyjaśnij mi więc łaskawie, co ona tu robi?
– To, co pan widział, milordzie. Dwa razy w ciągu wieczoru leży na szezlongu i śpiewa. A kiedy opuści scenę, klienci ze zdwojonym zapałem oddają się piciu i grze.
– Przyprowadza pokojówkę lub ktoś inny jej towarzyszy? – indagował dalej Dominic.
– Co pan ma na myśli? – Drew Butler z trudem krył rozbawienie.
– Co mam na myśli? – Oczy Dominica zwęziły się w szparki. – Myślę, że ta cała Caro ściągnie na nas nieszczęście. Który dżentelmen ma przywilej odprowadzania jej do domu po występie?
– Ja – oświadczył z dumą Ben Jackson, atletyczny portier, który właśnie wracał na posterunek przy wejściu. Zapewne dla swojej mamy nadal pozostał cherubinkiem, jednak dla innych już nie. Potężne pięści, karykaturalnie szerokie bary, no i twarz będąca kroniką licznych burd... A już szczególną uwagę zwracał nos o przedziwnym kształcie, jako że kilkakrotnie był złamany.
– Ty? – Dominic ze zdziwienia uniósł brwi.
– Panna Caro nalegała – wyjaśnił rozpromieniony Ben, ukazując w uśmiechu kilka złamanych zębów.
– Och, czyżby? – Dominic był coraz bardziej zdumiony. Ben Jackson samym spojrzeniem mógł wystraszyć nawet odważnego mężczyznę, Drew Butler był skończonym cynikiem, a oto proszę, panna Caro owinęła ich sobie wokół delikatnego paluszka. – Może dokończymy rozmowę w twoim biurze, Drew? – Dominic odwrócił się, z trudem hamując zniecierpliwienie. Zmusił się jednak do uśmiechu i pozdrowienia kilku znajomych, zmierzając na zaplecze zadymionego klubu, gdzie było biuro Drew.
Od razu zauważył, że pomieszczenie urządzone jest z przepychem. Drew zamknął drzwi, które odgrodziły ich od hałasu kasyna. Gdy Dominic dostrzegł karafkę napełnioną, jak rozpoznał, pierwszorzędną brandy, nalał sobie szklaneczkę i upił łyk, po czym zaproponował drinka zarządcy.
– Nigdy nie piję w czasie pracy, milordzie – powiedział Drew.
– Rozumiem... – Dominic oparł się wygodnie o duże mahoniowe biurko. – A więc przystąpmy do rzeczy, Drew. Kim ona jest? Skąd pochodzi?
– Nie wiem, jak na to odpowiedzieć, milordzie. – Wzruszył ramionami. – Chce pan się dowiedzieć, co myślę o pannie Caro, czy mam zrelacjonować, co mi powiedziała, kiedy zakradła się do klubu przez tylne wejście i poprosiła o pracę?
– Tak to wygląda... – Dominic zmrużył oczy. – Chcę usłyszeć i jedno, i drugie. – Pociągnął następny łyk brandy i zajął się studiowaniem czubka swego buta, cierpliwie czekając na dalszy ciąg zdarzeń.
Butler zadumał się na moment, porządkując w głowie to wszystko, co zaraz miał ujawnić, po czym rozpoczął opowieść o niedoli młodej kobiety.
Caro Morton powiedziała, że jest sierotą. Do niedawna mieszkała na wsi z niezamężną ciotką, jednak po jej śmierci, co miało miejsce trzy tygodnie temu, została bez dachu nad głową. W poszukiwaniu pracy i bezpiecznego schronienia przyjechała do Londynu. Zjawiła się w stolicy