Skandal i tajemnica. Кэрол Мортимер
nie myliła się: pocałunki Nathaniela Thorne’a były bardzo przyjemne. Zrobiło jej się gorąco i poczuła dziwną słabość w kolanach. Zacisnęła palce na jedwabnej kamizelce i poczuła, jak jego silne mięśnie drżą w odpowiedzi na dotyk. Jeszcze nigdy czegoś podobnego nie przeżyła; była oszołomiona i rozczarowana, gdy Nathaniel przerwał.
– Coś ty zrobiła, głupia dziewczyno?!
– Hector? – Zbyt późno zdała sobie sprawę, że wypuściła z ręki smycz. Szczekanie Hectora rozlegało się gdzieś w oddali, ale jego samego nie było widać w mroku.
ROZDZIAŁ TRZECI
– To pańska wina! – zawołała z furią.
– To nie ja pozwoliłem, by mój podopieczny uciekł – zauważył Nathaniel ponuro. Biegli wzdłuż urwiska, szukając zgubionego psiaka. W każdym razie Elizabeth biegła, a Nathaniel szedł normalnym krokiem, co w zupełności wystarczało, by nie zostawał z tyłu.
– Ja nie... Hector! Hector! I to na pewno nie z powodu pocałunku! – Spojrzała na niego oskarżycielsko, nie przestając nawoływać. – Gdyby pan nie... Hector! Hector! Nie pozwolił sobie... Hector!
– Słowo ostrzeżenia, Elizabeth. – Nathaniel obawiał się, że za chwilę usłyszy tyradę godną ciotki Gertrudy, gdy wpadała w święte oburzenie, i zdecydował się zadziałać z wyprzedzeniem. – W okolicy naprawdę są przemytnicy i gdyby któryś z nich znalazł się tutaj... o tej porze...
– Próbuje mnie pan przestraszyć, milordzie!
– A dlaczegóż miałbym to robić? – zapytał łagodnie.
– Niewątpliwie dlatego, że sprawia to panu niezdrową przyjemność – odparowała. Miała już dosyć ekscesów tego człowieka na jeden wieczór. – I nie dam się przestraszyć jakimiś legendami... – Urwała, gdy w oddali znów rozległo się szczekanie Hectora, a zaraz potem ostra komenda i rżenie zaniepokojonego konia.
– Hector! – zawołała Elizabeth i pobiegła w mrok. Nathaniel ruszył za nią. Serce na chwilę przestało mu bić na widok wielkiego, jasnego niczym widmo konia, który prychał i przewracał oczami, stojąc dęba nad skrajem urwiska i opierając się wszelkim wysiłkom jeźdźca, który próbował nad nim zapanować.
– Cicho bądź, Hector! – wydyszał Nathaniel i w tej samej chwili Elizabeth pochwyciła wodze, przemawiając do zwierzęcia kojącym tonem. Śmiertelnie niebezpieczne kopyta wierzgały w powietrzu tuż przed jej twarzą. Koń miał szalone oczy, nozdrza rozdęte i wciąż rżał panicznie, choć szczekanie psa już umilkło.
– Zapanuj nad tym koniem, człowieku! – zawołał Nathaniel do jeźdźca ubranego w czarny płaszcz. Ignorując ból w żebrach, doskoczył do zwierzęcia i pochwycił je za uzdę. Przytrzymywany z obu stron siwek w końcu zaczął się uspokajać.
– Dobry chłopiec – powtarzała Elizabeth uspokajająco, głaszcząc jedwabistą szyję zwierzęcia. – Dobry chłopiec, dobry...
Nathaniel uznał, że później porozmawia z panną Thompson o jej lekkomyślności oraz o tym, że nie należy podchodzić do konia stającego dęba, a tymczasem skupił swój gniew na jeźdźcu, który zsunął się z siodła i stanął obok.
– Co ty wyprawiasz, człowieku?
Wydawało się, że nieznajomy zaniemówił za zdziwienia.
– Ja? Gdybyście nie wypuścili tego przeklętego psa, który przestraszył Starlighta, nic by się nie zdarzyło.
Elizabeth doskonale zdawała sobie sprawę, że oskarżenie nieznajomego nie było bezzasadne.
– Obawiam się, sir, że to moja wina. Smycz Hectora wysunęła mi się z palców i...
Blady owal twarzy nieznajomego zwrócił się gwałtownie w jej stronę.
– Kim jesteś? – zapytał dziwnie ostrym tonem. Wokół jego wysokiej sylwetki łopotała czarna peleryna. Na głowie miał cylinder, który jakimś sposobem utrzymał się na miejscu.
– Nazywam się Eliza... Betsy Thompson, sir, i najmocniej przepraszam, jeśli zdenerwowałam pana i pańskiego konia. Obawiam się, że coś mnie rozproszyło i pozwoliłam, żeby Hector uciekł.
– Eliza Thompson? – powtórzył dżentelmen z napięciem.
– Elizabeth, ale mówią na mnie Betsy. Mam nadzieję, że nic się nie stało Starlightowi.
– Nie mogę być tego pewien, dopóki nie zaprowadzę Starlighta do stajni i nie obejrzę go przy świetle latarni.
– Czy to pan, Tennant? – zapytał nagle Nathaniel.
– Owszem, nazywam się Rufus Tennant. – Mężczyzna popatrzył na niego z góry. – A ty kim jesteś?
– Osbourne.
Wydawało się, że na dźwięk tego nazwiska napięcie jeźdźca zelżało.
– Nathaniel Thorne?
– Zgadza się – potwierdził hrabia szorstko.
– Przebywa pan w Hepworth Manor u ciotki?
– Oczywiście – potwierdził Nathaniel. – A cóż panu przyszło do głowy, Tennant, żeby jeździć po nocy wzdłuż urwiska?
– Dżentelmen nie opowiada o swoich nocnych wyprawach w obecności damy, Osbourne – zauważył Rufus Tennant z rozbawieniem.
Elizabeth, która klęczała na ziemi, głaszcząc dyszącego Hectora, nie pozbyła się jeszcze wątpliwości, czy ten dżentelmen zajmuje się przemytem, czy też po prostu wraca ze schadzki.
– Zaskakujesz mnie, Tennant – mruknął Nathaniel, najwyraźniej przekonany, że chodzi o tę drugą możliwość.
– Doprawdy? – odparował tamten chłodno.
Elizabeth wyprostowała się, ściskając w dłoni smycz Hectora.
– Sądzę, milordzie, że czas już wracać do Hepworth Manor.
– Przedstaw nas sobie, Osbourne – zażądał nieznajomy.
– Betsy Thompson, sir Rufus Tennant – odpowiedział hrabia z wyraźną irytacją.
– Panno Thompson. – Sir Rufus Tennant skłonił przed nią głowę. – Czy pozwoli pani złożyć sobie jutro wizytę?
Elizabeth zaniemówiła już po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut. Najwyraźniej sir Rufus uznał ją za gościa w domu pani Wilson.
– Panna Thompson jest damą do towarzystwa mojej ciotki i z pewnością będzie jutro zajęta obowiązkami – uciął Nathaniel niegrzecznie. – Ale jestem pewien, że pani Wilson przyjmie pańską wizytę z wielką przyjemnością.
Choć była świadoma utkwionego w niej przenikliwego spojrzenia sir Rufusa, zachowała stoickie milczenie. Nathaniel przypomniał jej głośno i wyraźnie, że damy do towarzystwa nie powinny przyjmować wizyt utytułowanych dżentelmenów.
– Czy zamierzasz milczeć przez całą drogę do Hepworth Manor? – zapytał Nathaniel. Żebra bolały go okropnie po zmaganiach z koniem Tennanta, a w dodatku Elizabeth narzuciła szybkie tempo. Zapewne bardzo jej się spieszyło, by uwolnić się wreszcie od niechcianego towarzystwa.
– Sądziłam, że woli pan, gdy milczę, milordzie. Bezmyślna paplanina zwykłej damy do towarzystwa z pewnością musi brzmieć irytująco w uszach dżentelmena – odrzekła jadowicie.
Nathaniel znów zwrócił uwagę na sprzeczności, jakie ją otaczały. Tennant uznał ją za damę, opierając się na brzmieniu jej głosu, i dlatego zapowiedział się z wizytą. Perspektywa jego odwiedzin wzbudzała wielką niechęć