Zakochany szejk. Кейтлин Крюс
obecności. Na dodatek, znajdowała się zbyt blisko, tłumiąc tym samym jego wściekłość. Zresztą, wściekłość to niezbyt dobre słowo. Liczył na poskromienie jej, oswojenie, przygotowanie do roli, którą dla niej zaplanował. Co z tego, że była jedyną, która go odrzucała, która walczyła tam, gdzie wszyscy inni natychmiast się poddawali? Wściekłość? Owszem, z wściekłością przyznał, że właśnie ta niesubordynacja mu się w niej podobała. Im mocniej go odtrącała, tym bardziej jej pragnął.
Już przy ich pierwszym spotkaniu poraziła go swą urodą. Poznali się dzięki jej bratu, Rihadowi, następcy tronu Bakri.
‒ Pragniecie sojuszu? – spytał bez zbędnych wstępów, gdy tylko wprowadzono Rihada do sali tronowej w pałacu starożytnego miasta Daar Talaas, które w ciągu wieków przekształciło się w twierdzę. Kavian miał nadzieję, że budowla przetrwa kolejne stulecia.
‒ Tak.
‒ Co z tego będzie miał mój kraj? Co ja zyskam?
Rihad długo i szczegółowo opisywał mu sytuację polityczną w regionie, zwracając uwagę na widmo wojny. Sojusz był swego rodzaju gwarancją pokoju. Kavian w duchu przyznawał mu rację, sam wolał sale balowe od pola bitwy, a taniec od śmierci.
‒ Poza tym mam siostrę – dodał Rihad, jakby w uzupełnieniu swej długiej wypełnionej polityką wypowiedzi.
‒ Wielu mężczyzn ma siostry – zaśmiał się. ‒ Tylko nie każdy z nich ma oprócz tego królestwo, w którym przydałaby się pomoc mojej armii.
Kraj Kaviana może nie należał do najpotężniejszych, ale zasłynął z tego, że od piętnastego wieku nikomu nie udało się go podbić.
Po krótkiej wymianie opinii i uprzejmości, Rihad wyciągnął tablet i wcisnął „Play”.
‒ Moja siostra – powiedział po prostu, kładąc tablet przed Kavianem.
Oczywiście, była piękna. Ale Kaviana przez całe życie otaczały rzesze pięknych kobiet. Prezentowano mu je niczym desery, do skosztowania albo do kolekcji. Jego harem był jak skarbiec, wypełniony niezwykłymi kobietami z różnych stron świata.
Ta jedna była inna, z wyzywającym spojrzeniem, intrygująco arogancka, bez śladu uległości, niepokorna. Wyjątkowa. Stała niewzruszona, z prosto splecionym warkoczem przerzuconym przez doskonale wyrzeźbione ramię, z oliwkową skórą widoczną spod delikatnej bluzki. Nie znalazłby się na świecie mężczyzna, który umiałby oderwać od niej wzrok. Było w jej czekoladowych oczach coś, co przyciągało spojrzenia, elektryzowało. Jej akcent, bez północnoamerykańskich naleciałości, daleki od europejskiego, właściwie nieokreślony, był równie intrygujący, jak jej oczy. Gdy mówiła, w jej głosie słychać było pasję, emocje, którymi nawet skromnych i milczących wciągnęłaby w rozmowę. Jej śmiech był jak źródlana woda, orzeźwiający, pobudzający pragnienie, które niespodziewanie go opętało.
‒ Niech zgadnę – powiedziała. Tamtego dnia Kavian po raz pierwszy usłyszał jej głos. Z trudem tłumaczył sam sobie, że dziewczyna z ekranu nie mówiła do niego, że na prezentowanym filmie rozmawiała z bratem. – Pewnie władca królestwa Bakri nie jest fanem Harry’ego Pottera.
Była jak potężne uderzenie prosto w skroń; zawirowało mu w głowie. Przez myśl przebiegało mu natrętnie tylko jedno słowo, tak jakby inne nie istniały. Moja.
Gdy film się skończył, Kavian uśmiechnął się do Rihada.
– Nie wiem, czy obecnie potrzebuję żony – powiedział. Zaraz potem rozpoczęły się negocjacje. Kto mógł przewidzieć, że w efekcie doprowadzą go do niegościnnej kanadyjskiej głuszy, do spowitej mgłą górskiej wioski.
Podziwiał jej niezależność, niepokorną naturę. Byłaby doskonałą, niezłomną królową u jego boku. Jednakże potrzebował też żony, która byłaby mu posłuszna. Mógł wprawdzie postąpić jak jego ojciec, mieć kilka żon, każdą do innego zadania, ale nie chciał popełniać jego błędów. Był pewien, że wszystko, czego szuka, znajdzie w jednej kobiecie. Nie miał wątpliwości, że tą kobietą jest Amaya.
‒ Posłuchaj mnie – powiedziała, wciąż z rękoma na biodrach, z uniesionym podbródkiem. – Gdybyś słuchał mnie wcześniej, to wszystko by się nie wydarzyło.
Przecież słuchał jej w Bakri, czy też może miał taki zamiar, ale wtedy uciekła. Jaki sens ma dalsze wsłuchiwanie się w jej słowa? Czynami przemawiała głośno i wyraźnie.
‒ Następnym razem, gdy zdecyduję się ciebie słuchać, będziemy już w moim kraju. Będziesz mogła sobie krzyczeć do woli, a ja posłucham, skoro już będę musiał – powiedział. – Dalszy ciąg znasz. Skończysz zgodnie z moim scenariuszem, a to, co wydarzyło się w tak zwanym międzyczasie, jest tylko bezsensownym przerywnikiem w drodze do nieuniknionego.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kavian ruszył w kierunku drzwi, wiedząc, że wszystkie wyjścia są obstawione przez jego ludzi. Amaya nie miała jak uciec. Mimo to wciąż żywił nadzieję, że spróbuje. Z całą powagą. Czająca się w nim bestia przygotowała się na łowy.
‒ Wychodzimy, Amaya. W ten czy inny sposób. Jeśli chcesz, żebym cię zmusił, to tak właśnie zrobię. Nie pochodzę z twojego świata. Znam tylko to prawo, które sam ustanowiłem.
Pewnym ruchem otworzył drzwi, wpuszczając do wnętrza kafejki świeże, mroźne powietrze. Wymienił porozumiewawcze spojrzenia ze swoimi ludźmi, by wreszcie odwrócić się i spojrzeć na kobietę, której tak trudno było przyjąć do wiadomości, że należy do niego; że jedynie opóźnia to, co zapisał jej los.
Amaya zacisnęła pięści. Ale nawet teraz, bezsensownie uparta, ze złością wypisaną na twarzy, wydała mu się niewyobrażalnie piękna, z niedbale splecionym warkoczem przerzuconym przez ramię, jakby nagle przestało ją obchodzić, jak wygląda. Pamiętał, że w dniu zaręczyn jej warkocz spleciono tak, by przypominał drogocenną koronę. I wtedy, i teraz pragnął rozpleść go, by uwolnić burzę czarnych lśniących włosów, w których mógłby zanurzyć twarz i chłonąć jej niepowtarzalny zapach. Nie przeszkadzało mu, że Amaya miała na sobie ubranie, które tak wyraziście kontrastowało z jej delikatną skórą i w żaden sposób nie pasowało do osoby, która już niedługo miała zostać jego królową. Wytarte dżinsy i ciężkie znoszone buty, luźna bluza skrywająca doskonale ukształtowane ciało i puchowa, zbyt duża kurtka sprawiały, że Amaya wyglądała jak urocza, niezamożna studentka. I taki pewnie był jej zamiar.
Kavian pragnął okryć ją jedwabiami i zarzucić klejnotami, by krocząc u jego boku, wysoko nosiła głowę. Podarowałby jej całe złoto świata i budował jej pałace, jak kiedyś czynili zakochani bez pamięci władcy jego kraju. Pragnął silnej i pięknej żony. W myślach badał każdy skrawek jej ciała rozpalonymi dłońmi, ustami, językiem…
Najpierw jednak trzeba było w jakiś sposób zabrać ją z Kanady do domu.
‒ Jak to zrobimy? – zapytał, nie zważając na obecność przypadkowych słuchaczy. – Mam cię wzorem barbarzyńców przerzucić przez ramię? Wiesz, że się nie zawaham.
Zadrżała. Oddałby królestwo, by wiedzieć, czy to z powodu pożądania, czy odrazy w stosunku do jego osoby. Straszne, że znał ją na tyle słabo, by nie rozróżniać tych uczuć. To musiało się zmienić. Nie wiedział tylko jak, skoro swoją ucieczką pozbawiła go resztek ciepła i delikatności. Teraz był zimny jak kamień.
Amaya chwyciła kurtkę, przerzuciła torbę przez ramię i pozostała na swoim miejscu, nie robiąc ani kroku w jego kierunku.
‒ Jeśli z tobą pojadę, czy obiecasz mi…
‒ Nie.
‒ Nie wiesz, co chciałam