W pogoni za szejkiem. Tara Pammi
on>
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Czy to możliwe, że nie żył? Czy ktoś o tak wielkiej osobowości jak Zafir naprawdę mógł odejść? Czy ktoś, kogo znała całe dwa miesiące, człowiek, z którym śmiała się i dzieliła najbardziej intymne momenty i przeżycia, naprawdę mógł zniknąć, tak w mgnieniu oka?
Lauren Hamby przycisnęła dłoń do brzucha, przejęta głębokim lękiem.
Ostatnie dwa dni ciążyły jej jak koszmar. Im dłużej patrzyła na barwną stolicę Behraat oraz zniszczenia, jakie dotknęły miasto podczas ostatnich rozruchów, tym częściej wydawało jej się, że wszędzie widzi Zafira.
Odpowiedź, której szukała od sześciu tygodni, wreszcie do niej dotarła. Dysponowała jedynie podstawowymi informacjami na temat mężczyzny, który stał się dla niej kimś dużo więcej niż tylko kochankiem, więcej nawet niż przyjacielem, była jednak zdeterminowana, by dowiedzieć się, co się z nim stało.
Pięknie utrzymane tereny wokół starego budynku dziwnie kontrastowały z panującą w mieście głuchą ciszą. Lśniący prostokąt basenu, obramowany mozaiką z małych płytek i palmami, odbijał obraz jej pełnej napięcia twarzy. Dziewczyna przeszła wzdłuż krawędzi basenu i z mocno bijącym sercem weszła po schodach do olbrzymiego, wysoko sklepionego foyer.
W ciągu dnia egzotyczne, fascynujące widoki i dźwięki były w stanie stępić ostrze lęku, lecz w nocy smutek i żal dochodziły do głosu, stawiając jej przed oczami obraz Zafira, który dorastał właśnie w tym kraju.
Widziała go w każdym wysokim, przystojnym mężczyźnie i wciąż od nowa wspominała dumę, z jaką opowiadał jej o Behraacie.
‒ Idziemy?
Przyjaciel Lauren, David, przez ostatni tydzień praktycznie bez przerwy robił zdjęcia rozdartego przemocą miasta.
Podniosła głowę i pośpiesznie odwróciła twarz, widząc wycelowane w nią oko obiektywu.
‒ Przestań mnie filmować, dobrze? Czy to, że poprosiłam o dane osobowe wszystkich, którzy zginęli podczas rozruchów, może być wątkiem twojego filmu dokumentalnego o Behraacie?
Ogarnęła wzrokiem część wielkiej sali, w której mieściła się recepcja, z zapierającą dech w piersiach fontanną pośrodku. Podeszła do długiej lady i w tym samym momencie przeszklone drzwi windy otworzyły się z cichym brzęknięciem, wypuszczając z kabiny grupkę mężczyzn.
Lauren znieruchomiała, po plecach przebiegł jej zimny dreszcz. Pięciu mężczyzn w długich, tradycyjnych szatach z uwagą słuchało szóstego, najwyższego z nich, który mówił coś do nich po arabsku. Jego słowa spłynęły po Lauren jak lodowata woda, jego głos brzmiał twardo i nieprzejednanie. Potarła dłońmi brzuch, starając się opanować drżenie, i popatrzyła na Davida, który w skupieniu filmował stojącą przed windą grupę. Wysoki mężczyzna odwrócił się i tym samym znalazł się dokładnie na linii jej wzroku.
Zafir.
Biało-czerwony zawój zasłaniał jego włosy, co wyjątkowo intensywnie podkreślało rysy twarzy. Jego zaciśnięte usta tworzyły twardą, zdecydowaną linię, głos rezonował poczuciem władzy i siły.
Nie zginął.
Zalała ją fala wielkiej, trudnej do wypowiedzenia ulgi. Miała ochotę zarzucić mu ręce na szyję, pieszczotliwie dotknąć wyraźnie zarysowanych konturów twarzy. Chciała…
Nagle znowu zrobiło jej się zimno, chociaż miała na sobie T-shirt z długim rękawem i luźne spodnie, strój jak najbardziej w zgodzie z kulturowymi normami obowiązującymi w Behraacie.
Zafir był cały i zdrowy.
W gruncie rzeczy nigdy nie wyglądał lepiej, a przecież od sześciu tygodni nie dostała od niego żadnej wiadomości, choćby najkrótszej.
Powoli ruszyła w stronę grupy mężczyzn, czując, jak jej serce pompuje adrenalinę i wściekłość. Stojący najbliżej Arab zwrócił się ku niej, zwracając uwagę pozostałych na jej obecność.
Teraz patrzyli już na nią wszyscy.
Złociste spojrzenie Zafira przemknęło po niej niczym płomień. Wybuchowa chemia, obecna w każdym momencie ich romansu, gwałtownie obudziła się do życia. We wzroku Zafira nie było ani cienia radości. Ani zaskoczenia. Ani poczucia winy. Świadomość, że on najwyraźniej nie ma najmniejszych wyrzutów sumienia, jeszcze mocniej podsyciła jej furię. Opłakała go, prawie rozchorowała się z rozpaczy, a on nic.
Jego towarzysze z nieskrywanym zaciekawieniem patrzyli, jak podchodzi do niej, w asyście dwóch trzymających się nieco z tyłu ochroniarzy.
Dlaczego Zafir miał ochroniarzy?
Fascynująca siła jego męskości oraz jej intymna znajomość jego wspaniale umięśnionego, szczupłego ciała połączyły się w jedno, nie pozwalając jej wykonać żadnego ruchu. Zatrzymał się krok od niej i wyniośle skinął głową.
‒ Co sprowadza panią do Behraatu, panno Hamby?
Panno Hamby? Zwracał się do niej tak oficjalnie po tym wszystkim, co razem przeżyli? Traktował ją jak obcą?
‒ Tylko tyle masz mi do powiedzenia po tym, jak zniknąłeś? – zagadnęła zimno.
Jakaś żyłka zaczęła pulsować w jego skroni, lecz złociste spojrzenie pozostało najzupełniej spokojne.
‒ Jeżeli chce pani zgłosić jakąś skargę, musi się pani umówić na spotkanie – rzucił. – Tak jak wszyscy.
Ton jego głosu dotknął ją do głębi, ale jakimś cudem udało jej się utrzymać nerwy na wodzy. Wyłącznie cudem, naprawdę.
‒ Umówić się na spotkanie? – powtórzyła. – Żartujesz, prawda?
‒ Nie, nie mam zwyczaju żartować.
Postąpił krok bliżej i pod maską opanowania dostrzegła coś innego. Wstrząs? Niezadowolenie? Obojętność?
‒ Nie rób z siebie widowiska, Lauren – rzucił cicho.
Ostre ukłucie bólu zaparło jej na moment dech w piersiach.
„Nie rób scen, Lauren. Dorośnij wreszcie i zrozum, że twoi rodzice piastują ważne stanowiska. Nie bądź taką beksą”.
Z sercem bijącym jak werbel, z głową pełną głosów, o których wolałaby zapomnieć, podeszła do Zafira i wymierzyła mu mocny policzek. Jego głowa odskoczyła do tyłu, odgłos szybkich kroków przedarł się przez mgłę furii Lauren, wokół nich obojga zadźwięczały głośne, wypowiadane po arabsku polecenia.
W oczach Zafira błysnęła złowroga furia.
Co ja zrobiłam? ‒ pomyślała z przerażeniem. Jego długie palce wbiły się w jej ramiona, szarpnął ją ku sobie, otaczając zapachem sandałowca i piżma.
‒ Ze wszystkich… ‒ zaczął.
Gorączkowy szept za jego plecami doprowadził go chyba do przytomności, ponieważ natychmiast ją puścił, a jego prawdziwą twarz znowu zasłoniła obojętna maska.
Kiedy znowu popatrzył na nią tymi złocistymi oczami, odniosła wrażenie, że ma przed sobą kogoś obcego, surowego, niebezpiecznego i pełnego pogardy.
‒ Wasza wysokość, proszę pozwolić, by tą kobietą zajęła się ochrona.
Wasza wysokość? Ochrona?
Fala adrenaliny opadła, pozostawiając za sobą zimną pustkę.
Zafir wyrzucił z siebie jakiś rozkaz po arabsku, krótki i twardy, i cofnął się.
Lauren rozejrzała się dookoła. Otaczała ją wroga cisza, wszyscy patrzyli na nią z pełnym wzgardy zainteresowaniem.
Tuż za nią stanęło dwóch mężczyzn z dyskretnie ukrytą bronią.
‒ Zafir, zaczekaj! – zawołała, ale on odwrócił się już plecami do niej.
W co się wpakowała? Gdzie się podział David?
Usiłując opanować narastającą panikę, spojrzała