W pogoni za szejkiem. Tara Pammi
odejść, musiał zdobyć tamto nagranie wideo, nie zamierzał jednak trzymać jej dłużej pod kluczem.
‒ Umieśćcie ją w gościnnym apartamencie w moim skrzydle pałacu – polecił. – Niech ktoś z mojej straży przybocznej stanie pod drzwiami, a doktor Farrah dokładnie sprawdzi, czy wszystko z nią w porządku.
Trzej obecni w pokoju mężczyźni zamarli. Rozkaz szejka stał w oczywistej sprzeczności z obowiązującymi w kraju zasadami, które surowo wykluczały obecność niezamężnej kobiety w pobliżu mieszkania mężczyzny, nawet jeśli taka okoliczność byłaby wynikiem pomyłki.
‒ Możemy przewieźć ją do kliniki dla kobiet w mieście i tam postawić straż – odezwał się Arif.
‒ Nie.
Nie chciał, by się ocknęła w szpitalu w obcym kraju, całkiem sama. To on ponosił winę za to wszystko i nie mógł pozwolić, by cierpiała jeszcze bardziej. Musiał mieć ją blisko siebie, w miejscu, gdzie mogłaby dojść do siebie z dala od pełnych niezdrowej ciekawości i niechęci oczu. Tak jak jej powiedział, nie był przeciętnym, zwyczajnym człowiekiem. Nie, był szejkiem i zamierzał skorzystać z przysługującej mu władzy, do diabła.
‒ Wykonaj mój rozkaz, Arif.
Spojrzał na nią ostatni raz, odwrócił się i ruszył do windy. W uszach wciąż brzmiały mu słowa Lauren: „Człowiek, którego chciałam opłakiwać, po prostu nie istnieje”.
Pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bliska była prawdy. Tamten beztroski, łatwo ulegający namiętnościom człowiek, którego poznała w Nowym Jorku, rzeczywiście nie istniał.
ROZDZIAŁ TRZECI
Lauren powoli uniosła powieki, czując lekkie szarpnięcie za przegub dłoni. Miała wrażenie, że usta ma pełne waty, zupełnie jakby bardzo długo nie piła. Rozejrzała się dookoła, podparła na łokciach i ostrożnie usiadła.
Leżała na wielkim łóżku, na miękkiej, pachnącej pościeli. Powietrze przepełnione było subtelnym aromatem róż, na przeciwległej ścianie wisiała ciemnoczerwona tkanina, zasłony z przejrzystego jedwabiu rozwiewał lekki wiatr. Przez głowę przemknęła jej myśl, że całej jej mieszkanie w Queens bez trudu zmieściłoby się w tym jednym pokoju.
‒ Jak to dobrze, że pani policzki wreszcie odzyskują normalny kolor – odezwał się kobiecy głos w nogach łóżka.
Lauren poruszyła się i znowu poczuła lekkie szarpnięcie. Gdy spojrzała na swoją rękę, zobaczyła wbitą w przegub igłę kroplówki. Nieznajoma kobieta zbliżyła się, położyła chłodną dłoń na czole Lauren i skinęła głową. Miała na sobie intensywnie czerwoną tunikę z kołnierzem i długimi rękawami, a pod nią czarne spodnie. Włosy nosiła ściągnięte w koński ogon, a skóra, odcień lub dwa jaśniejsza od miedzianej skóry Zafira, dosłownie promieniała i Lauren poczuła się przy niej jak przejrzysta zjawa.
‒ Gorączka spadła. Ma pani ochotę czegoś się napić?
Gdy Lauren kiwnęła głową, kobieta, zamiast podać jej szklankę, podtrzymała ją ramieniem i przytknęła brzeg naczynia do jej ust. Chłodny płyn w jednej chwili ukoił jej gardło i przywrócił normalne czucie w ustach.
‒ Gdzie jestem?
Gładkie czoło kobiety przecięła niewielka zmarszczka.
‒ W królewskim pałacu.
Lauren rozejrzała się po apartamencie z nową ciekawością. Tkaniny o bogatych, wibrujących barwach wspaniale kontrastowały z kremowymi ścianami, wysokie łukowate sklepienie z brązowymi lampami po obu stronach wychodziło na balkon, z którego widać było wieżyczki i kopuły pałacowej rezydencji.
Najpierw zamknął mnie i oskarżył o spisek, a teraz umieścił w królewskim apartamencie ze służbą, pomyślała z niedowierzaniem. Przesunęła palcem po spierzchniętych, popękanych wargach. Bluzka, którą miała na sobie, była katastrofalnie wygnieciona, kremowe spodnie wyglądały mocno nieświeżo.
‒ Nigdy dotąd nie zemdlałam – powiedziała. – Proszę wyjąć igłę kroplówki, bo chciałabym się umyć i wyjść.
Kobieta potrząsnęła głową.
‒ To niemożliwe.
Lauren miała za sobą ciężki dzień i nie zamierzała słuchać poleceń obcych osób.
‒ Przepraszam, ale kim pani jest?
‒ Należę do zespołu pałacowych lekarzy, jestem tu jedyną kobietą lekarzem. Jego wysokość polecił mi osobiście się panią zająć.
Minęła dłuższa chwila, zanim Lauren zdała sobie sprawę, kogo kobieta ma na myśli.
‒ Cóż, jeśli o mnie chodzi, to jego wysokość może sobie nadmuchać – mruknęła pod nosem.
Lekarka otworzyła usta ze zdumienia i popatrzyła na Lauren takim wzrokiem, jakby tej nagle wyrosły dwie dodatkowe głowy. Lauren poczuła się jak idiotka.
‒ Przepraszam, doktor…
‒ Doktor Farrah Hasan.
‒ Przepraszam, doktor Hasan, ale naprawdę muszę się zbierać. Gdyby była pani tak dobra i podała mi moją komórkę… ‒ Wskazała torbę z szarej, metalizowanej tkaniny, która wyglądała zupełnie nie na miejscu na wspaniałej sofie, obitej czerwonym aksamitem. – Chciałabym zadzwonić na lotnisko i zmienić godzinę odlotu…
‒ Nie może pani stąd wyjść, panno Hamby, i to nie tylko dlatego, że jego wysokość wyraźnie tego zabronił. – Lekarka mówiła pośpiesznie, jakby obawiała się, że Lauren znowu straci panowanie nad sobą. – Chodzi o pani stan, jest pani naprawdę bardzo osłabiona. Zalecałabym co najmniej tygodniowy odpoczynek w łóżku, a na długodystansowy lot może pani pozwolić sobie za jakieś dwa tygodnie.
‒ Mój stan? – Serce Lauren zaczęło bić tak mocno i szybko, że wyraźnie słyszała jego gorączkowe uderzenia. – Nie dolega mi przecież nic poza lekkim odwodnieniem…
Z winy jego wysokości, pomyślała, lecz tym razem udało jej się utrzymać język na wodzy.
‒ Mówię o pani ciąży – doktor Hasan zmarszczyła brwi. – Nie wiedziała pani?
Lauren gwałtownie potrząsnęła głową i stłumiła wybuch nerwowego śmiechu. Lekarka wciąż patrzyła na nią z tą samą powagą.
‒ Przecież to niemożliwe – wykrztusiła Lauren.
Opadła na łóżko, wstrząsana lawiną dreszczy.
Ciąża? Przecież brała tabletki, nie ominęła ani jednego dnia. Z całej siły ścisnęła prześcieradło w dłoniach, z kącików oczu pociekły jej łzy. Szok i lęk walczyły o lepszą pozycję w jej ciele i umyśle. Nie mogła być w ciąży. Dziecko potrzebowało bezwarunkowej miłości i stabilizacji, obojga rodziców, którzy stawiają potrzeby małej istoty ponad wszystkim innym, ponad własnymi ambicjami i obowiązkami.
Tymczasem ona i Zafir nie mieli do siebie ani odrobiny zaufania…
Panika ogarnęła ją szeroko rozpostartymi skrzydłami i znowu zrobiło jej się słabo.
‒ Proszę spokojnie oddychać – odezwała się doktor Hasan.
Lauren usłuchała polecenia, zadowolona, że ma przy sobie kogoś, kto powie jej, co ma robić. Kiedy przyszła do siebie, spod grubej warstwy przerażenia wydobyło się jakieś inne, nieznane uczucie. Podwinęła rąbek bluzki i przycisnęła rozpostarte dłonie do brzucha. W jej ciele oddychało maleńkie życie, które w tej chwili chyba dodawało jej odwagi, zupełnie niespodziewanie.
Dziecko.
Praca na oddziale