W pogoni za szejkiem. Tara Pammi
z ulgą, jakby wreszcie uspokoiła się co do umysłowego stanu Lauren.
‒ To bardzo wczesna ciąża, rzecz jasna. Jeśli chodzi o pani zdrowie, wszystko wydaje się w porządku, ale jest pani odwodniona, mam też pewne obawy co do poziomu żelaza we krwi. Nie ma się jednak czym martwić – tydzień porządnego odpoczynku, dobre jedzenie i wyjdziemy na prostą.
Lauren kiwnęła głową. Na samą myśl, że ma spędzić parę dni w pobliżu Zafira, robiło jej się zimno, nie zamierzała jednak ryzykować. Postanowiła zostać tu przez tydzień, a potem wrócić do Nowego Jorku, prawie zgodnie z planem.
Musiała uporządkować swoje życie, a nie mogła przecież zrobić tego tutaj. Szybko doszła do wniosku, że po powrocie dokładnie wszystko przemyśli i dopiero wtedy mu powie.
‒ Jest pani przyjaciółką Zafira? – zapytała.
W oczach lekarki pojawił się wyraz najszczerszej dumy.
‒ Tak. Zafir… To znaczy, jego wysokość i ja znamy się od dziecka.
‒ Czy jako pani pacjentka mogę liczyć na pani dyskrecję?
‒ Oczywiście.
‒ Proszę mówić mi po imieniu, dobrze? – Lauren zacisnęła dłonie na brzegu prześcieradła. – Bardzo mi zależy, żeby ta wiadomość została na razie między nami. Mój stan nie ma nic wspólnego z Zafirem, nie ma więc najmniejszego powodu, żeby o nim wiedział.
Lekarka zmarszczyła brwi.
‒ Oczywiście, nie jest to informacja, którą należy komukolwiek wyjawiać, jednak jeśli…
Lauren odwróciła się twarzą do ściany. Dla dobra wszystkich zainteresowanych w tej chwili powinna ograniczyć rozmowy z obcymi do absolutnego minimum.
Zafir z westchnieniem ulgi podpisał ostatni dokument i wrzucił go do tacki przeznaczonej dla jego asystenta. Jeden z jego ukochanych projektów, plan przekazania pieniędzy na zakup lepszego sprzętu medycznego w klinice dla kobiet na obrzeżach miasta, był już w fazie finalnej. Z kliniki korzystać miały kobiety z plemion nadal koczujących na pustyni, kobiety, którym opieka medyczna mogła uratować życie.
Podniósł się zza masywnego dębowego stołu, podszedł do barku, nalał sobie szklaneczkę whisky i wypił ją jednym haustem. Alkohol przemknął przez przełyk parzącym strumieniem, nie złagodził jednak gorzkiego uczucia frustracji. Świadomość, że Lauren jest w pałacu, w zasięgu jego ramion, wyczyniała dziwne rzeczy z samokontrolą Zafira.
Śmierć Tarika położyła kres ich romansowi, młody szejk nie był jednak w stanie wyrzucić z pamięci bezrozumnej rozkoszy, jakiej doświadczał w ramionach tej dziewczyny. Władca państwa nie mógł sobie pozwolić na romans, ponieważ nawet najbardziej przelotny jego związek natychmiast zwróciłby uwagę Rady Najwyższej, a także, co jeszcze ważniejsze, najdotkliwiej skrzywdzonych obywateli kraju. Zdawał sobie sprawę, że musi stworzyć inny wizerunek panującego, zdecydowanie odciąć się od skandalicznego stylu życia Tarika. Mimo to jednak…
Do gabinetu wszedł Arif, trzymając w ręku malutką kamerę.
‒ Znaleźliśmy go.
‒ I?
‒ Dobrowolnie oddał film, powiedział, że w żadnym razie nie zamierza naruszyć równowagi władzy w Behraacie. Pod warunkiem, że dostanie wyłączność na wywiad z tobą.
Wiadomość, że przyjaciel Lauren nie zainteresował się jej losem, podczas gdy ona nie chciała go zdradzić, w jakiś perwersyjny sposób ucieszył Zafira.
‒ Nie pytał o Lauren?
‒ Pytał. Zaprowadziłem go do niej. Uspokoił się, że jest bezpieczna, ale był wyraźnie zaciekawiony, dlaczego przebywa w królewskim pałacu.
Szejk przeczesał palce włosami.
‒ Powiedz, co naprawdę myślisz, Arif.
‒ Odeślij ją do Stanów, najlepiej natychmiast.
Nie było w kraju drugiego człowieka, który ośmieliłby się w taki sposób zwracać do władcy, jednak stary mentor szejka zawsze miał na względzie przede wszystkim dobro państwa.
‒ Dlaczego? – zapytał.
‒ Ta kobieta przynosi ze sobą kłopoty. Wystarczyły dwa dni i już wyraźnie cię zdekoncentrowała.
Zafir potrząsnął głową.
‒ Odszedłem od niej w środku nocy, bez słowa. Nie zdradziłem jej, kim jestem.
Zawsze myślał o Behraacie, ale czy to oznaczało, że nie miał prawa nawet do odrobiny przyjemności?
‒ Jej gniew jest zrozumiały – dorzucił.
‒ Nie możesz pozwolić, by cokolwiek sprowadziło cię z twojej ścieżki. – Arif wciąż patrzył mu prosto w oczy.
‒ Mam żyć jak pustelnik?
‒ Najlepiej będzie, dla Behraatu i dla ciebie, jeżeli znajdziesz sobie odpowiednią młodą kobietę, taką, która będzie dobrze wiedziała, jakie miejsce przypadnie jej w twoim życiu, i poślubisz ją. W ten sposób umocnisz swoją pozycję w oczach Rady Najwyższej.
Miłą, posłuszną i uległą Behraatkę, która nigdy nie podniesie głosu i której nawet do głowy nie przyjdzie, że mogłaby podnieść rękę na męża – taką powinien mieć żonę. Na razie nie spieszyło mu się jednak do tej świetlanej przyszłości.
Jego uwagę przykuł wiszący na ścianie portret żony Tarika, Johary. Johara była subtelną, piękną, nieśmiałą córką członka potężnej Rady Najwyższej – Zafir potrzebował właśnie takiej kandydatki na żonę.
Lauren stanowiła jej całkowite przeciwieństwo – była wysoka, smukła, pracowita, twarda, czasami szorstka i szczera do bólu. O nic nie prosiła, nie stawiała mu żadnych warunków i żądań. Nie miała żadnego życia osobistego, przyjaciół znajdowała głównie w pracy, na szpitalnym oddziale ratunkowym.
Byli jak dwa statki, które mijają się u wejścia do portu.
Mimo tego wszystkiego przyjechała do obcego kraju, żeby go szukać. Był dla niej na tyle ważny, że chciała go opłakiwać.
Była niebezpieczną pokusą dla mężczyzny, który niezwykle rzadko pozwalał sobie na osobiste związki.
‒ W moim życiu zawsze najważniejszy będzie Behraat – odezwał się cicho. – I żadna kobieta tego nie zmieni.
Ale ten jeden, jedyny raz chciał przeżyć coś wyłącznie ze względu na siebie. Sama zdecydowała się tu przyjechać, prawda? Może miała być jego nagrodą po brutalnej rzeczywistości ostatnich kilku tygodni…
Myśl o niej sprawiła, że mięśnie jego ciała boleśnie napięły się z pożądania. Musiał naprawić krzywdę, którą jej wyrządził, i wiedział, jak to zrobić.
Z bycia władcą wynikały jednak pewne korzyści.
Lauren pchnęła drzwi i wyszła na balkon. Zmierzch zapadał powoli, malując niebo na zachodzie ciemnym odcieniem purpury. Ciaśniej otuliła się kaszmirowym swetrem, ponieważ robiło się już chłodno.
Spędziła już w Behraacie cały tydzień, a wciąż zdumiewało ją, jak szybko gorące dni przeistaczały się w zimne wieczory. Nie mogła uwierzyć, że mieszka w królewskim pałacu, rezydencji władców Behraatu, bogato zdobionej wieżyczkami i kopułami. Dookoła niej rozpościerały się cudowne, starannie zaprojektowane ogrody, usiane fontannami, krętymi dróżkami i brukowanymi dziedzińcami. Była to sceneria rodem z bajek o księżniczkach, które ciotka czytała Lauren z książki przywiezionej przez jej rodziców z jednej z licznych misji dyplomatycznych w odległych, egzotycznych krajach, właśnie