Na szczycie. Właściwy rytm. K.N. Haner
potem to samo zrobili: Clark, Nicki i Alex. Jedynie Erick zachował dystans i tylko cmoknął ją w policzek. A ja? Jak miałem się wobec niej zachować? Nie miałem chwili na obmyślenie strategii, bo nagle całą gromadą ruszyli w moją stronę, a mnie aż spociły się dłonie. Kurwa! Wytarłem je o spodnie i zszedłem ze schodów, by także się przywitać.
– Nie mogę złożyć wózka, Sed. Umiesz to zrobić? – zapytał Clark i spojrzał na Jennę, która trzymała na rękach ich synka. Cooper urodził się kilka tygodni wcześniej i zapoczątkował kolejną rewolucję w życiu Clarka, ale również całego zespołu. Musieliśmy odwołać kilka koncertów, bo Jenna po porodzie nie radziła sobie z Julką i ich nowym dzieckiem. Perspektywa rychłego pojawienia się na świecie córki Waltera nie wróżyła dobrze naszej trasie. Fani nie byli ostatnio wyrozumiali i posypały się krytyczne opinie na nasz temat. Ludzie chyba nie rozumieli, że mamy rodziny i to było dla nas najważniejsze. Planowałem, że jeśli tak dalej pójdzie, to będziemy musieli przerwać trasę całkowicie i oddać fanom pieniądze za bilety. Kwota strat byłaby ogromna, ale nie to było ważne.
– Pokaż mi ten wózek – odpowiedziałem nerwowo. Chciałem porozmawiać z Rebeką, ale zauważyłem, że ona nie miała ochoty nawet się przywitać. Uciekła do domu, unikając mojego spojrzenia. Kurwa mać!
– Jest jeszcze ten prezent dla Charlotte – powiedział Erick stojący nade mną jak jakiś idiota.
– To idź i go, kurwa, zanieś. Siły nie masz? – warknąłem na niego, szarpiąc się z tym jebanym wózkiem. Kto go wymyślił? Ja również nie potrafiłem go złożyć.
– Sed, weź wyluzuj – odpowiedział zirytowany Erick i biorąc torbę z prezentem, poszedł do domu. Zostałem na podjeździe sam i dalej próbowałem złożyć wózek. Myślałem, że zaraz trafi mnie szlag.
– Tu masz taki przycisk… – Usłyszałem nagle głos Rebeki. Podniosłem wzrok i patrzyłem, jak schodzi ze schodów i podchodzi do mnie. – O tutaj… – Nachyliła się i nacisnęła guzik, którego wcześniej nie widziałem. Wózek złożył się w jedną sekundę, a Reb spojrzała na mnie zadowolona i uśmiechnęła się lekko. – Chciałam się przywitać – dodała cicho. Z bliska wyglądała jeszcze piękniej. Zauważyłem, że trochę przytyła i tak cudownie się zaokrągliła. Jej kości policzkowe podkreślone delikatnie różem były tak zachęcające, że miałem ochotę złapać ją w ramiona i wycałować. Wycałować tę słodką buźkę i te piersi… Boże! Zawiesiłem wzrok na wysokości biustu. W spodniach momentalnie zaczęło robić mi się ciasno. Cycki też jej urosły i to o dobry rozmiar.
– Cieszy mnie to. Miło cię widzieć, Rebeko – odpowiedziałem, myśląc jeszcze tą głową, którą powinienem. Niewiele jednak brakowało, bym przestał racjonalnie rozumować. Nie umiałem oderwać wzroku od Rebeki. Ja pierdolę, jak ona na mnie działała. Uwielbiałem jej tyłek, ale w tamtej chwili to jej piersi zrobiły mi z mózgu kompletną miazgę.
– Pomóc ci w czymś jeszcze? – zapytała, zaglądając do bagażnika samochodu.
– Nie, wszystko już jest zaniesione. – Wstałem i włożyłem wózek do bagażnika, a następnie podszedłem bliżej niej. – Dobrze wyglądasz… – wypaliłem. Ja pierdolę! Co to znaczy: dobrze wyglądasz? Czułem, że Reb zaraz się obrazi albo coś.
– Dziękuję, ty też… – Uśmiechnęła się jednak tak cudownie słodko. Jakim sposobem dopuściliśmy do tego, by nasze małżeństwo przestało istnieć? Jak do tego, kurwa, doszło?
– Zostajesz w Los Angeles na dłużej? – zapytałem z nadzieją, że może uda mi się z nią spotkać bez świadków. Zaprosić na obiad, lunch, śniadanie… Cokolwiek.
– Nie, jutro wracam do Nowego Jorku, Sedricku – odpowiedziała, spuszczając wzrok, i nerwowym gestem poprawiła sukienkę.
– A zostaniesz chociaż na przyjęcie? – Nadzieja w moim głosie była wręcz wyczuwalna.
– Chwilę zostanę – bąknęła pod nosem. Skąd wziął się ten mur między nami? Ściana emocji, która nie dała nam do siebie dotrzeć. Jak miałem się przez nią przebić?
– Reb, chodź ubrać małą! – zawołał ją z balkonu Simon. Oboje zadarliśmy głowy, by na niego spojrzeć.
– Już idę! – Rebeka pomachała do niego i uśmiechnęła się szeroko, widząc go stojącego tam z Charlotte na rękach. Chciałem ją zatrzymać, by z nią porozmawiać, ale uciekła tak szybko. – Zobaczymy się później – rzuciła jedynie i wbiegła do domu. Kurwa! Serce waliło mi jak szalone. Kochałem tę kobietę i nic nie mogłem na to poradzić. Mimo wszystko Rebeka była dla mnie najsłodszą i najbardziej niewinną istotą na tym świecie. Pieprzony Thomas wykorzystał jej naiwność… Nie potrafiłem jednak znieść myśli, że jej dotykał, że był z nią blisko. „Ja pierdolę, Mills! Nie myśl o tym teraz, bo zaraz nerwy ci puszczą” – uspokajałem się w myślach. Nie chciałem wszczynać jakiejś bezsensownej dyskusji. Obiecałem sobie, że nie wspomnę o Thomasie ani o tym, co się wtedy wydarzyło. To był dzień Charlotte, Simona i Treya. Nie mogłem im tego popsuć.
Wszyscy byli już na miejscu. O ile wiedziałem, mój ojciec przyleciał z Jamesem, ale tego drugiego miało nie być. Nie chciał mnie widzieć i nie dziwiłem się temu. Skrzywdziłem jego córkę, upokorzyłem ją i w dodatku zostawiłem z niczym. Tyle że to ona niczego ode mnie nie chciała. Wiem, że Rebece nigdy nie chodziło o pieniądze, ale żeby tak kompletnie wszystkiego się zrzekła? Nie rozumiałem tego i było mi tak cholernie źle ze świadomością, że musiała mieszkać u ojca, bo nie miała gdzie się podziać.
– Tato, widziałeś Rebekę? – zapytałem ojca, który właśnie zszedł z piętra.
– Chyba pomaga Jess składać serwetki do obiadu – odpowiedział i pokazał, bym podszedł do niego. – Masz zamiar z nią porozmawiać? – zapytał dyskretnie.
– Bardzo bym chciał…
– Powinieneś dać jej czas, synu. Widać, że nie czuje się swobodnie w tej sytuacji. – Rada ojca wcale mi się nie spodobała. Byłem niecierpliwy, a każdy dzień bez niej mnie zabijał. Ugryzłem się w język, by nie powiedzieć czegoś, co mogło urazić ojca. Ostatnio byłem bardziej nerwowy i miałem tego świadomość, ale nic nie mogłem poradzić na to, że tak reagowałem, gdy JEJ przy mnie nie było.
Wyszedłem do ogrodu i mimo sugestii ojca postanowiłem porozmawiać z Rebeką. Dostrzegłem, jak siedziała z Jess w namiocie, gdzie miał się odbyć obiad, i faktycznie składały serwetki. Przyglądałem się jej dłuższą chwilę, bo uśmiechała się szeroko. Razem z Jess śmiały się z czegoś tak głośno, że aż tutaj je słyszałem. Zamknąłem oczy, próbując zatrzymać ten dźwięk w głowie. Tak cholernie mi jej brakowało.
Po chwili podszedłem do nich, zapadła jednak wymowna cisza. Cisza ze strony Rebeki, bo mojej siostrze buzia jak zawsze się nie zamykała.
– Co tam, Sed? Chcecie pogadać? – Jess zapytała wprost. Rebeka wbiła w nią spanikowane spojrzenie, a ja nie posiadałem się z radości. Czasami siostrzyczka do czegoś się jednak przydawała.
– Właściwie to ja chyba muszę pomóc Simonowi… – Rebeka chciała się wymigać i już wstawała z krzesła, ale złapałem ją za dłoń.
– Ja mu pomogę, Reb. Pogadajcie sobie. – Słodko-wredny uśmiech na twarzy Jess sprawił, że uśmiechnąłem się szeroko. Dziękowałem wtedy Bogu za siostrę. Rebeka miała jednak taką minę, jakby miała zaraz zemdleć albo się rozpłakać. Cholera, to nie zwiastowało niczego dobrego.
– Sed, to nie jest odpowiedni moment na rozmowy – powiedziała cicho. Jej oddech przyśpieszył i widziałem, jak się denerwowała.
– Nie wiesz, co chcę ci powiedzieć…