Soulless. T. M. Frazier

Soulless - T. M. Frazier


Скачать книгу
to masz? – zapytał nagle Troy, wyciągając swoje tyczkowate ciało nad ladą tak bardzo, jak tylko był w stanie, opierając się o nią.

      – Nie mogę powiedzieć – odparłam, mając ochotę wytknąć język w jego stronę. – Chodź, Bucky. – Złapałam go za ramię i odwróciliśmy się do drzwi.

      – Zaczekaj! – zawołał Troy. – Za bardzo się pospieszyłem. Wyglądacie na miłe dzieciaki. Wymiana sprzączki na łańcuszek wydaje się sprawiedliwa.

      – Nawet nie widziałeś, który łańcuszek wskazałam – powiedziałam, krzyżując ręce na piersi.

      Troy pokręcił głową.

      – W sumie to nie ma znaczenia. Zachowaj sprzączkę. I tak mamy za dużo łańcuszków, więc pokaż mi, który chciałaś. – Troy otworzył gablotę i wziął łańcuszek wskazany przeze mnie. Rzucił go w moją stronę, jakby przedmiot miał mu odgryźć rękę. Łańcuszek upadł na podłogę, a ja go szybko podniosłam, otrzepując z brudu.

      – Na pewno?

      – Tak – powiedział Troy, machając na nas ręką. – A teraz spadajcie. Jeśli ktoś zapyta, powiedzcie, że Troy z Premier Pawn był dla was dobry, okej? Musicie to powiedzieć.

      – Jasne – odparłam, chociaż nie sądziłam, by ktokolwiek miał mnie pytać o moją wycieczkę do lombardu.

      Troy pokiwał gorączkowo głową. Pomyślałam, że zaraz mu odpadnie.

      – To dobrze. A teraz idźcie. – Machnął na nas ręką i z trzaskiem zamknął gablotę.

      Wyszliśmy. Bucky deptał mi po piętach, gdy okrążaliśmy budynek i szliśmy w stronę miejsca, gdzie zostawiliśmy rowery oparte o ścianę.

      Wyjęłam z kieszeni pierścień z czaszką i przewiesiłam go przez mój nowy łańcuszek, który potem założyłam na szyję. Schowałam biżuterię pod koszulką z napisem: „Future Farmers of America”.

      – Masz zamiar mi powiedzieć, co to jest? – zapytał przyjaciel, gdy podnieśliśmy nasze rowery.

      – To mój sekret – powiedziałam z przebiegłym uśmiechem. Prawda była taka, że bardzo chciałam powiedzieć o tym Bucky’emu, odkąd Bear i jego przyjaciele zatrzymali się w Stop-N-Go, ale musiałam zaczekać, aż znajdziemy się poza zasięgiem uszu ludzi z małego miasteczka lubiących plotkować.

      A w Jessep wszyscy to lubili.

      – Potrafię dochować tajemnicy – zapewnił Bucky, idąc obok mnie, gdy prowadziliśmy rowery w stronę ulicy.

      Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę, unosząc zakrzywiony mały palec.

      – Najpierw musisz obiecać na mały palec i dopiero wtedy ci powiem, ale robię to tylko dlatego, że jesteś moim najlepszym przyjacielem i wiem, że nikomu nie powiesz.

      – Jestem twoim jedynym przyjacielem – przypomniał mi Bucky, przewracając oczami.

      – Nie zmuszaj mnie, bym ci przyłożyła, Bucky – odparłam.

      Może i był ode mnie starszy, ale jak na swój wiek nie grzeszył wzrostem. Z tego powodu dzieciaki się z niego nabijały, tak samo jak z moich różowych włosów. W drugiej klasie połączyło nas bycie wyrzutkami i szybko zostaliśmy przyjaciółmi. A teraz mieliśmy złożyć przysięgę, najbardziej świętą i poważną przysięgę na świecie, żebym mogła mu opowiedzieć o niebieskookim mężczyźnie z tatuażami, który wszystko zmienił.

      Bucky zahaczył swoim małym palcem o mój.

      – Musisz obiecać, że nikomu o tym nie powiesz, a gdy już będziesz stary i osiwiejesz, zabierzesz ten sekret ze sobą do grobu i nie powiesz nawet duchom – powiedziałam.

      Bucky pokiwał głową, potrząsnął moim małym palcem i splunął na ziemię, przypieczętowując naszą obietnicę.

      – Obiecuję, a teraz gadaj, Pinky – odezwał się śpiewnym głosem, używając znienawidzonego przeze mnie przezwiska.

      Tym razem wytknęłam język, gdy opuściliśmy ręce.

      Kiedy znaleźliśmy się na głównej drodze, nie wsiedliśmy na rowery. Zamiast tego prowadziliśmy je obok siebie. Wyciągnęłam pierścień zza koszulki, by Bucky mógł go zobaczyć, i obróciłam go, pokazując czaszkę z każdej strony.

      – Czy to prawdziwy diament?

      – Chyba tak – odparłam, nie mogąc ukryć szerokiego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.

      – A więc skąd go masz? – zapytał.

      – To obietnica – odparłam, unosząc łańcuszek.

      – Coś jak obietnica na mały palec?

      Pokręciłam głową.

      – Nie, to coś potężniejszego.

      – Skąd go masz? Ukradłaś? Wygląda, jakby był wart kupę kasy. – Wyciągnął rękę, by go dotknąć, ale wtedy ja schowałam pierścień pod koszulkę.

      – Nie, nie ukradłam go – poprawiłam. – Dostałam.

      Dramatyczna cisza się przeciągała, Bucky wzruszył ramionami i machnął ręką.

      – Od kogo? Masz zamiar mi powiedzieć czy nie?

      Poklepałam pierścień przez koszulkę, przypominając sobie dzień, gdy Bear pojawił się w moim życiu. Podekscytowana mogłam trochę naciągnąć fakty, jednak wtedy nie byłam świadoma tego, jak bardzo moje słowa były prawdziwe.

      – Dostałam go od największego i najsilniejszego mężczyzny na świecie. Mógł to dać każdemu, ale wybrał mnie. To oznacza, że jesteśmy ze sobą związani… na zawsze.

      – Na zawsze? – Głos mojego przyjaciela był wysoki, jakbym uderzyła go w klejnoty.

      I właśnie wtedy minął nas starszy mężczyzna jadący na potężnym srebrnym motocyklu z wysoką przednią szybą. Drobna kobieta o siwych włosach siedziała w wózku bocznym. Pomachaliśmy rękami przed naszymi twarzami, by pozbyć się pyłu z powietrza, a gdy Bucky kaszlał, ja patrzyłam, jak motocykl znika. Byłam zafascynowana i zachwycona jego dźwiękiem, tym, jak szybko jechał, a także tym, że starsza kobieta wyglądała, jakby było jej wygodnie w tej przyczepce. Równie dobrze mogłaby robić na drutach, zamiast pędzić z prędkością wiatru. Patrzyłam za nimi jeszcze długo po tym, jak zniknęli za zakrętem.

      Odwróciłam się w stronę Bucky’ego i uśmiechnęłam najszerzej, jak potrafiłam.

      – Tak. Na zawsze.

      ROZDZIAL 5

      Thia

      Niewiele rzeczy mnie przeraża. Samo życie jest wystarczająco przerażające, nie można marnować czasu na obawianie się nieznanego, bo to, co znane, też bywa straszne. Jako dziecko nigdy nie bałam się potworów z szafy czy tych mieszkających pod łóżkiem.

      Jedynym, co mnie przerażało, było to, co naprawdę mogło się wydarzyć.

      Jak na przykład tornada.

      Tak naprawdę w Jessep na Florydzie, w moim rodzinnym miasteczku, nigdy nie było takiego tornada, które doprowadziłoby do katastrofalnych szkód. My przeżyliśmy tylko małe tornada. Takie, które najwyżej przewracają drzewa lub zrywają dachówki.

      A mimo to wszystkie koszmary nawiedzające mnie od czasu, gdy zabrano Beara, dotyczyły zbliżających się trąb powietrznych – niszczących budynki, farmy, miasta…

      Życia.

      Od kilku dni popołudniowe burze przetaczały się przez miasto


Скачать книгу