Star Force. Tom 5. Stacja bojowa. B.V. Larson
Jak chcesz nas nazywać? – spytał.
– O, teraz to potrafisz mówić po angielsku, co?
Okręt nie odpowiedział.
– Nie jesteś tą samą jednostką, którą nazywałem kiedyś Alamo, prawda?
– Ta jednostka nigdy nie używała nazwy Alamo.
– W porządku, mam dla ciebie nazwę. Będę nazywał cię Rzeźnik. Co ty na to?
– Dokonano zmiany nazwy.
Rzeźnik był moim trzecim nanookrętem i posiadał oryginalny mózg. Był inny niż jednostki, z którymi miałem ostatnio do czynienia. Maszyny Sił Gwiezdnych pozostawały całkowicie posłuszne i nie miały własnych planów. Przy obcowaniu z Rzeźnikiem cały czas musiałem o tym pamiętać. Nie mogłem ufać, że zawsze będzie słuchał moich rozkazów. W którymś momencie zacznie realizować swój plan. Okręty takie jak ten nazywaliśmy „dzikimi”.
– Rzeźnik, potrzebuję informacji. Ile nanookrętów znajduje się w tym systemie?
– Nieznane odniesienie.
Zmarszczyłem brwi i pokiwałem głową.
– Okręty zbudowane z nanitów, takie jak ty, nazywane są przez nas nanookrętami.
– Odniesienie uściślone. Tabela językowa uzupełniona. W tym systemie gwiezdnym znajduje się trzysta dwadzieścia dziewięć nanookrętów.
Brwi uniosły mi się w wyrazie zaskoczenia. Trzysta okrętów? Czy to mogła być flota, która urwała się Siłom Gwiezdnym kilka lat temu? Miałem o to zapytać, kiedy usłyszałem odgłos strzelającego lasera. Szybko założyłem hełm. Jeśli maszyna zostałaby trafiona, nie chciałem wypaść w przestrzeń w niekompletnym pancerzu.
– Do czego strzelasz?
– Nieznany agresor.
– Czy to makros?
– Nieznane.
Myślałem szybko. Czy to mógł być ktoś z moich ludzi? Nie miałem czasu, by nauczyć ten okręt tworzenia wyświetlacza. To wymagało cierpliwości. Wpatrywałem się w gładkie, metaliczne ściany. Powodowały frustrację, tak samo, jak wnętrza wszystkich nanookrętów. Żadnych ekranów, kamer. Żadnego sposobu przekazywania pilotowi, co się dzieje.
– Jeśli cel nie strzela do nas, rozkazuję ci wstrzymać ogień.
– Nieprawidłowa komenda. Włączone systemy obronne. Personel dowódczy musi być chroniony.
Okręt skoczył do przodu, prawie zbijając mnie z nóg. Zachwiałem się i tylko dzięki butom magnetycznym i egzoszkieletowi nie upadłem na twarz. Oczywiście nic by mi się nie stało, ale odruch pozostawał odruchem.
– Cholera, Rzeźnik, co ty robisz?
– Uruchomiony tryb manewrowania obronnego. Przeciwnik znajduje się zbyt blisko, by efektywnie użyć systemów ogniowych.
Zbyt blisko? Potrząsnąłem głową. Działa nanookrętów posiadały prawie nieograniczone pole ostrzału. Standardowym wyposażeniem były dwie duże wieżyczki laserowe, po jednej na grzbiecie i spodzie kadłuba zbliżonego kształtem do dysku. Prawie wszystko mogło zostać trafione przez jedną z nich, o ile nie przez obie. Aby znajdować się zbyt blisko, obiekt musiałby dotykać samego kadłuba albo przykleić się do wieżyczki.
Nagle olśniło mnie.
– Rzeźnik, czy obiekt jest w fizycznym kontakcie z kadłubem?
– Tak.
– Czy w przybliżeniu odpowiada mi masą?
– Tak.
– Rzeźnik, ten obiekt jest mi znany. Przerwij ogień i manewry unikowe.
– Personel dowódczy musi być chroniony.
– Przeszedłem wstrzyknięcie nanitów i noszę pancerz bojowy o wytrzymałości większej niż twój kadłub. Nie jestem w niebezpieczeństwie.
W końcu udało mi się uspokoić spanikowany okręt. Kręcił się w kółko jak oślepiony byk. Nie mogłem jednak nic zrobić dla pasażera na gapę, do momentu, kiedy Rzeźnik wyhamował i pozwolił mi wspiąć się pod sufit w miejscu, gdzie znajdował się nieproszony gość. Po kilku minutach przekonywania namówiłem okręt, by otworzył ten fragment kadłuba. Nie obyło się przy tym bez groźby wycięcia sobie włazu za pomocą lasera.
Kiedy w końcu wyjrzałem, uśmiechnąłem się szeroko. Marvin przyczepił się do podstawy jednej z wieżyczek. Wyglądał jak kłębek przewodów elektrycznych. Gdy machnąłem w jego stronę, zwróciło się ku mnie kilka kamer. Powoli przypełzła do mnie jedna z macek. Pozwoliłem jej dotknąć mojego pancerza. Dobrze, że Rzeźnik tego nie widział. Okręt pracował w trybie kwoki i zapewne miałby obiekcje.
Kiedy już nawiązaliśmy kontakt, mogłem rozmawiać z Marvinem w obiegu zamkniętym, tak jak podczas lotu skuterem.
– Cześć, Marvin, witam cię ponownie w tym systemie gwiezdnym.
– Nie jest pan ranny? Czy mogę przyjąć, że ten okręt znajduje się teraz pod pana kontrolą?
– Możesz. To mój nowy nanookręt, nazwałem go Rzeźnik.
– Adekwatna nazwa – powiedział Marvin. – Czemu nie powstrzymał go pan, kiedy strzelał do mnie? Mój skuter został zniszczony, a ja ledwie wdrapałem się na kadłub, w to bezpieczne miejsce.
– Przepraszam za to. Zachowanie okrętu było automatyczne i miało charakter obronny. On nie posiada żadnych wyświetlaczy. Nie wiedziałem, że to ty.
Po chwili Marvin przestał w końcu narzekać na to, jak blisko był śmierci, i zaczął zadawać pytania. Żądza wiedzy była drugą po przeżyciu realizowaną przez niego potrzebą. Niestety, na większość pytań nie znałem odpowiedzi. Obiecałem mu, że dowiemy się więcej, gdy znajdziemy się we wnętrzu Rzeźnika i przeprogramujemy nieco system sensoryczny.
Wprowadzenie Marvina na pokład stanowiło kolejne wyzwanie. Nie miałem pojęcia, czy udało mi się przekonać Rzeźnika, że Marvin nie stanowi zagrożenia, zdołałem jednak zmusić okręt, by wpuścił robota do środka. Musiałem obiecać, że cały czas pozostanę w pancerzu bojowym. Było to nieco irytujące, ale dało się przeżyć.
Następne pół godziny spędziliśmy na przygotowywaniu skryptów sensorycznych dla jednostki. Marvin bardzo mi się przy tym przydał, ponieważ zapisał dokładne instrukcje słowne, które najlepiej działały w przeszłości. Oczywiście okręt wiedział nieco o Ziemi i ludziach, inaczej nie mógłby mówić po angielsku. Jednak musiałem pominąć część szczegółów związanych z Siłami Gwiezdnymi ze względu na misję obecnie wykonywaną przez jednostkę. W tym momencie zarówno mnie, jak i Marvina bardziej interesował wygląd tego układu gwiezdnego.
Najpierw pojawiły się trzy duże planety. Każdą z nich okrążał ponad tuzin księżyców. W sumie było siedemdziesiąt siedem ciał niebieskich o rozsądnych rozmiarach. Do tego dochodziły pierścienie pyłu i odłamków.
Tylko jedna z planet mogła stanowić źródło życia, tak jak to ustaliliśmy wcześniej. Ale to księżyce krążące wokół ciepłego świata stanowiły interesującą część. Na powierzchni trzech z nich znajdowała się woda w stanie ciekłym. Planeta, którą okrążały, miała połowę rozmiarów Jowisza, a wiele księżyców było pływowo związanych z gazowym olbrzymem. Nadal jednak docierało do nich światło z gwiazd. W miarę ruchu, zarówno planety, jak i samych księżyców, różne ich obszary oświetlane były przez oba centralne składniki układu.
Obserwując wzorzec orbitalny tych księżyców wielkości Marsa, próbowałem wyobrazić sobie życie na nich. Warunki nie były idealne.