Odyssey One. Tom 5. Król wojowników. Evan Currie
aż tak – odparł Steph. – Bardziej chodzi o czarny humor niż coś, z czego należy się śmiać. Dla większości ludzi to tylko podsumowanie natury rzeczy.
– Tylko większości?
– Niektórzy się śmieją, dla niektórych to nawet naprawdę zabawne – wyjaśnił Steph. – Ale większość z nich stanowią ludzie, którzy sami to przeżyli i… śmieją się sami z siebie. Kapitana to bawiło, ale był wtedy jednym z marines. Oni wszyscy mają nierówno pod sufitem. W przeciwnym razie wstąpiliby do floty albo lotnictwa.
Milla spojrzała na niego ze zdziwieniem, zdając sobie sprawę, że przynajmniej częściowo żartuje, ale nie będąc w stanie odgadnąć, co w tym stwierdzeniu ma być źródłem humoru. Westchnęła, a Stephen stwierdził, że trudno przezwyciężyć niektóre różnice kulturowe. Po raz kolejny pomyślał, że Priminae są naprawdę dziwni. Nawet ci z nich, którzy najlepiej dopasowali się do ziemskiego sposobu myślenia, pozostawali tak głęboko zanurzeni w zupełnie odmiennej kulturze, że bardzo trudno szła im komunikacja z Ziemianami.
W przypadku tych co bardziej odmiennych mentalnie od Ziemian porozumienie było prawie niemożliwe, choćby przy wsparciu wszystkich algorytmów tłumaczeniowych. Jeśli nawet używa tych samych znaczeniowo słów, nie oznacza to, że istnieją jakiekolwiek szanse na rozszyfrowanie sensu wypowiedzi.
Po prostu byli zbyt obcy.
„Chociaż może to przesada” – pomyślał Steph. Próbował rozmawiać tylko z nielicznymi Priminae – rozmowa zwykle po kilku słowach kończyła się impasem. Mimo wszystko nie byli to jednak oficerowie ich floty.
Zdał sobie sprawę, że czasami po prostu dziwnie się czuł, rozmawiając z obcymi.
Milla w końcu poradziła sobie jakoś ze swoim zmieszaniem – Steph uznał, że zapewne postanowiła je zignorować – i spojrzała na wyjście z sali.
– Myślisz, że wkrótce otrzymamy nową misję?
Steph niepewnie odwrócił głowę w jej stronę, kontynuując ćwiczenia.
– Nie wiem, pewnie tak. Okręty klasy Heros to świetna obrona dla Układu Słonecznego, ale jeszcze lepiej sprawdzą się, szukając reszty Drasinów i tych, którzy ich na nas nasłali. Jak rozumiem, niedługo będzie gotowa też nowa klasa okrętów: Włóczęgi.
– Tak, widziałam ich specyfikację – odparła Milla, marszcząc nos. – Małe jednostki, mniejsze nawet od „Odysei”.
– Tak, ale z lepszymi reaktorami i gotowe do walki – rzekł Steph. – Nie zrozum mnie źle, Milla, lubię te latające miasta jak to tutaj… ale nie dałoby się ich ukryć nawet przed ślepcem. Pamiętaj, że jedną z przewag „Odysei” było to, że trudno było ją wykryć.
Milla skinęła głową.
– Prawda. Ale wydają się tak małe.
Steph nie mógł się nie zgodzić. Niszczyciele klasy Włóczęga lepiej nadawały się do zadań eskortowych niż na okręty zwiadowcze, a właśnie tak zamierzano je wykorzystać. Niestety, obecnie było za mało zarówno jednostek, jak i ludzi do ich obsadzenia. Personel musiał się dwoić i troić, wykonując niekoniecznie te zadania, do których został wyszkolony.
– Tak czy siak, kapitan dzisiaj wraca na pokład – stwierdził Steph. – Sprawdziłem harmonogram. To oznacza, że albo czeka nas więcej testów, albo otrzymaliśmy misję.
– Mam nadzieję, że chodzi o misję – przyznała Milla.
– Nie mów tego zbyt głośno – mruknął Steph i odchrząknął. – Jeszcze cię coś usłyszy.
Milla przewróciła oczami.
– Co mogłoby mnie usłyszeć? Jesteśmy w kosmosie.
***
„Odyseusz” miał serce.
Głęboko pod białym, ceramicznym pancerzem zewnętrznym, pod siecią kompozytów kadłuba, serce okrętu nie tyle biło, co brzęczało, pulsując wielką energią. Sferyczny rdzeń, zawierający centralny organ, był obudowany pierwiastkami, które w naturze występowały jedynie we wnętrzach gwiazd o ogromnej grawitacji, a nawet tam trudno je było znaleźć.
Serce unosiło się w samym środku komory, nie zmieniając pozycji nawet o nanometr. Rdzeń, mający około stu metrów średnicy, sam w sobie wyglądał imponująco. Ale wygląd może mylić.
To było naprawdę wielkie serce.
Większe niż jego fizyczny rozmiar, większe niż zawierający je okręt. W spoczynku rdzeń ważyłby 1,35 raza tyle co Ziemia.
Zasilanie było proste. Wystarczyło wrzucić co popadnie do osobliwości, która zupełnie nie wybrzydzała. Chociażby kamienie – masa gwiezdna była bardziej wydajna, ale w zasadzie mogło to być cokolwiek.
Utrzymywana na granicy stabilności osobliwość przekształcała masę w promieniowanie. Ziemianie nazywali je promieniowaniem Hawkinga – nazwa używana przez Priminae była dla nich niewymawialna. Ostatecznie jednak rdzeń sprowadzał się do generatora wysoce intensywnego promieniowania.
Była to surowa energia, bez określonej częstotliwości czy struktury, co zwiększało wydajność układu akumulacji mocy.
Projektantów rdzenia zaszokowałoby – i zapewne wzburzyło – gdyby dowiedzieli się, że nie była to już do końca prawda.
Głęboko, bardzo głęboko w sercu „Odyseusza” zakwitł kwiat.
Rozdział 2
Okręt Sojuszu Ziemskiego „Odyseusz”
Orbita Ziemi
– Kapitan na pokładzie!
– Spocznij – powiedział Eric, poprawiając mundur, do którego nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić. – Status?
Wciąż czuł się obco na mostku, mimo że był na nim kilkanaście razy od czasu inwazji. Zatrzymał się przy stanowisku dowódczym i położył dłoń na ułożonej wokół niego konsoli. Znów pomyślał, że tęskni za ciasnymi korytarzami „Odysei”. Wiedział, że wszystko, co działo się przed inwazją, ogląda przez różowe okulary i trudno mu było zaufać własnej ocenie.
– Systemy w normie, kapitanie – oznajmiła wysoka blondynka, odwracając się do niego. – Wszystkie wskaźniki na zielono.
– Dziękuję, komandor Heath.
Miriam Heath była jego nowym pierwszym oficerem. Zastąpiła Jasona Robertsa, który został dowódcą „Bellerofonta”. Miriam miała ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i nordyckie rysy twarzy. Była nieco zbyt sztywna, ale Roberts też nie reprezentował typu luzaka.
– Sternik, proszę czekać na podanie kursu.
– Tak jest, kapitanie. Czekam na rozkazy – odpowiedziała sterniczka.
Miriam podeszła do Erica.
– Mamy nowe rozkazy, kapitanie?
– Owszem – potwierdził, kładąc na konsoli czip zbliżeniowy, który automatycznie połączył się z komputerem okrętowym. Czarna, gładka powierzchnia rozświetliła się. Szybkim ruchem palców wysłał odpowiedni plik sternikowi.
– Potwierdzam przyjęcie rozkazów. Etap pierwszy – lot do heliopauzy. Etap drugi – skok w przestrzeń Priminae. Etap trzeci – lot na orbitę Ranquil. Etap czwarty… – Porucznik Kinder zmarszczyła brwi. – Tajny i zablokowany. Sir?
– Ujawnię rozkazy, gdy opuścimy heliopauzę, poruczniku – odpowiedział Eric. – Wprowadzić jawną część kursu.