Stara Flota Tom 4 Niepodległość. Nick Webb
d4-9412-f9854d120d71.jpg" alt="cover"/>
Przekład
Małgorzata Koczańska
Warszawa 2018
Tytuł oryginału: Independence: Legacy Fleet Book Four
Copyright © Nick Webb 2016
All rights reserved
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Ewa Jurecka
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail: [email protected] www.drageus.com
ISBN EPUB: 978-83-65661-70-8
ISBN MOBI: 978-83-65661-71-5
Dla J., L. i C.
PROLOG
Sektor Irigoyen
układ gwiezdny San Martin, pas asteroid
Prywatny frachtowiec „Magdalena Issachar”
Sygnał odebrany: 5/12/2680, 23:48:25
Wiadomość odkodowana:
Już czas.
Koniec wiadomości
W głębokiej przestrzeni kosmicznej Danny czekał na ten sygnał od sześciu dni. Prawie tydzień na wpół siedział, na wpół unosił się nad fotelem – płyty grawitacyjne pracowały z jedną dziesiątą mocy, oszczędzał też paliwo i wodę. Zapasy jedzenia były niemal na wyczerpaniu. Danny miał wrażenie, że zwymiotuje, jeśli będzie musiał zjeść jeszcze jeden stary baton z granulatu. Na dodatek przez tyle czasu musiał znosić sprzeczki załogi.
Na szczęście oboje od kilku godzin spali. Tylko Danny wiedział o nadejściu wiadomości od ich tajemniczego klienta. Musiał ją przepuścić chyba przez dziesięć, jeśli nie więcej, programów deszyfrujących, a potem okazało się, że przekaz to zaledwie dwa słowa. Danny niczego innego się nie spodziewał. „Już czas”. Cholera, klient miał zaawansowaną paranoję. Ta ogromna skrzynia, zamknięta w ładowni, chyba pełna była sztabek platyny. Albo pierzastej koki… Czy to znaczyło, że Danny został dilerem narkotyków? A może w skrzyni ukryto pogrążone w stazie rigelańskie narzeczone na zamówienie? Jakikolwiek by był ten ładunek, na pewno nie mieścił się w granicach prawa. Praworządni obywatele nie wysyłaliby wiadomości zakodowanej hiperskomplikowanym szyfrem do transportowca zaczajonego w pasie asteroid na peryferiach przestrzeni Zjednoczonej Ziemi.
Danny tylko mgliście domyślał się, kim może być ten klient. Zresztą nie miało to znaczenia. Pieniądz nie śmierdzi, a hojna premia od GKL stanowiła tylko wisienkę na torcie. Zlecenie miało najwyższy priorytet i Danny zastanawiał się, czy nie obyło się bez akceptacji sekretarza generalnego we własnej osobie. Galaktyczny Kongres Ludzkości nie posiadał jeszcze dość władzy, aby powstrzymać staruszka od aprobowania standardowych zadań kurierskich.
Miało się to jednak zmienić.
Zresztą w istocie rzeczy nie była to standardowa robota kurierska.
Przy jednej dziesiątej g Danny odepchnął się od siedziska, poszybował przez swoją kabinę i wylądował kilka metrów dalej pod drzwiami. Chociaż w niskiej grawitacji nieustannie go mdliło, uwielbiał się czuć jak superbohater.
Bohater. Czyż nie dlatego właśnie wziął zlecenie od GKL? Czyż nie pragnął przeciwstawić się tyranii, opresji i chciwości oraz całej reszcie tego gówna? Zjednoczona Ziemia uważała, że wolno jej się szarogęsić wszędzie, gdzie zechce, ale nie działało to na ludzi takich jak pieprzony Danny Proctor.
„Licz się ze słowami!” – mawiała jego ciotka.
A może chodziło po prostu o wolność? Miał dopiero dwadzieścia jeden lat i już pilotował własny frachtowiec. Gdyby dał się namówić ciotce i wstąpił do akademii Zjednoczonych Sił Obronnych, gniłby na wykładach jeszcze przez pięć lat. I dostąpiłby awansu tylko wtedy, gdy nauczyłby się całować tyłek przełożonego z należną uniżonością. Zjednoczone Siły Obronne Ziemi rozrosły się bardzo mocno przez trzy dekady po niepewnym zwycięstwie w drugiej wojnie z Rojem, jednak biurokracja pozostała biurokracją, a tam, gdzie istnieje biurokracja, podlizywanie się stanowi normę. Gdyby jednak Danny nie poszedł do wojska, lecz wybrał marynarkę handlową, szorowałby pewnie płyty grawitacyjne pokładów przez kolejne dziesięć lat, zanim ktokolwiek pozwoliłby mu choć popatrzeć na stery.
Jednak to, co zyskał, to była wolność. I życie. Własny statek – choć tak naprawdę Danny nie był jego właścicielem – który mógł pilotować. Tyle mu wystarczało. Przesunął dłonią po ścianach starego korytarza, gdy przemieszczał się długimi susami do sterowni. Ridley i Taggert zapewne spali albo wciąż uprawiali seks… Chyba robili to w każdej wolnej chwili. Gdy przez tydzień krążyło się wokół wielkiej skały z dala od ludzkich szlaków czy kolonii, łatwo było zapomnieć o wszelkich hamulcach, a dwoje załogantów Danny’ego spektakularnie uległo przyziemnym instynktom. Tak czy inaczej, lepiej ich nie budzić. To była jego misja. Jego statek.
To była wolność.
Gdy znalazł się za progiem, skoczył na kilka metrów i poszybował do sterówki. Wylądował na fotelu nawigatora z wprawą nabytą przez wiele miesięcy spędzonych w niskiej grawitacji. Potem Danny wprowadził współrzędne następnego postoju – Sangre de Cristo, czwartej planety w układzie gwiezdnym San Martin. Była to niewielka kolonia. Około miliona fanatyków religijnych zmęczyło się rządami żelaznej ręki Zjednoczonej Ziemi oraz marionetkowym rządem na San Martin i postanowiło się odciąć. Zakłady Shovik-Orion z radością zaopatrzyły kolonistów w kopuły i przyjęły zlecenie na budowę reszty infrastruktury. A GKL miał bardzo bliskie powiązania z Shovik-Orion, więc umowy po każdej dostawie na pewno zasilą wiele portfeli na rozwijającej się kolonii.
Portfel Danny’ego też powinien się napełnić, więc dowódca jednostki nie miał prawa narzekać.
Główny silnik włączył się z ogłuszającym rykiem – denerwująca wada starych frachtowców – a reduktory inercji z trudem poradziły sobie z przyśpieszeniem 3 g. Danny mógłby oczywiście wykonać skok kwantowy i dotrzeć do celu o wiele szybciej, jednak klient jasno stwierdził: żadnych skoków. Nic dziwnego, ponieważ sygnatura skoku kwantowego była widoczna przez pół systemu nawet dla najprostszych detektorów.
Na szczęście Sangre de Cristo nie znajdowała się daleko od pasa asteroid. Statek dotrze tam za najwyżej cztery godziny, a Ridley i Taggert do tego czasu pewnie nawet się nie obudzą.
Danny zdrzemnął się po tym, jak ustawił