Ameno I. Krzysztof Bonk

Ameno I - Krzysztof Bonk


Скачать книгу
Zahirze, wyjaśni, co jest to właściwie grane?! – podsumowała ostro kobieta. Nikt dłuższy czas się nie odzywał, wobec czego Zahira niezbyt kobieco splunęła z dezaprobatą na złocisty piasek i warknęła: – Czyli rozumiem, że nie ma z nami przewodnika wycieczki, ani nikt z tu przybyłych gości nie zabrał ze sobą poradnika do tego miejsca? Bosko. Zatem spróbujemy z innej strony. Skąd się tu wzięliście? Tylko nie bełkoczcie, że nie rozumiecie, co do was mówię. Zamiast po angielsku może powtórzyć po niemiecku lub staroegipsku?

      – Miło mi, nazywam się Devi – powiedziała uprzejmie nienaganną angielszczyzną młoda kobieta o pełnych kształtach, sądząc po rysach twarzy hinduskiego pochodzenia i lekko się ukłoniła. – Ostatnie, co zapamiętałam z poprzedniego życia. Bo teraz to już jest nowe życie, podarowane nam przez pana Krisznę, to… – zawiesiła głos i jękliwie dokończyła: – poderżnięcie mi gardła w piramidalnym namiocie… – Przeniosła wzrok na górującą w pobliżu monstrualną piramidę, a potem oglądała z zaciekawieniem swoje kompletne palce u dłoni. W odpowiedzi Zahira wywróciła oczy do góry i syknęła:

      – Czy mamy w naszym zacnym gronie więcej fanatyków religijnych, którzy łaskawie będą nam tłumaczyć, do jakiego nieba akurat trafiliśmy rzekomo po naszej śmierci? Te, Arab, może ty? – Kobieta wbiła spojrzenie w śniadego mężczyznę z bujną, czarną brodą. Ten stał dłuższy czas bez żadnej reakcji, aż zgrzytliwie oświadczył:

      – Byłem w okolicy piramidy w Luwrze i… – Spojrzał na swoje ciało, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową.

      – I co?! – krzyknęła do niego pani archeolog. – No przyznaj się, ktoś ty taki. Mianowicie turysta, czy też raczej terrorysta, w tym Luwrze, hę?

      – Zachowuj się, kobieto – warknął wyniośle Arab i rozejrzał się po pozostałych, jakby oczekując wsparcia. A wobec napotkanej obojętności, jedynie niepewnie dodał: – Nazywam się Abdul i…

      – I…? – naciskała Zahira.

      – I chyba zginąłem… – powiedział ciągle z niedowierzaniem w głosie mężczyzna arabskiego pochodzenia. Na co pani archeolog uśmiechnęła się drwiąco.

      – Czyli stawiam wszystkie wody Nilu, że nasz brodaty bohater wysadził się przy piramidzie w Luwrze, jako sam pomazaniec boży, wojownik świętego proroka. Gratulujemy debilizmu, abstrahując czy był nabyty, czy wrodzony. W tej chwili to nieistotne dla sprawy szczegóły, ale być może do tego wrócimy. Tak więc podsumujmy: przypominam, iż osobiście zaliczyłam prawdopodobny zgon w piramidzie Cheopsa. Nasza hinduska bogini, Devi, tak?

      – Tak… – przytaknęła wywołana z imienia osoba.

      – Otóż Devi doczekała się zaszczytu w postaci sztyletu w swym boskim gardziołku. Co miało miejsce również w swoistej piramidzie! Choć jedynie będącej namiotem. Zatem zapytuję, czy ktoś jeszcze z tu obecnych zrobił sobie jakieś kuku w bliskim kontakcie z ostrosłupem foremnym, hę? – Ponownie zapadła cisza, co znowu rozsierdziło krewką panią archeolog: – Noż, wszyscy pozostali tacy wstydliwi? Czyżbyście gzili się ze sobą w trójkącie bermudzkim do tego w trójkątach miłosnych? W mordę, ja za was nie przemówię!

      – Nazywam się pan Takashi, a to pani Sakura – oznajmił w nad wyraz opanowany sposób stojący tu Japończyk, wskazując na kobietę tego samego pochodzenia, co on. – Byliśmy obiektami nietypowych zabiegów klinicznych w pomieszczeniu o kształcie piramidy i… chyba zdarzył się wypadek – dodał bezemocjonalnym tonem.

      – Króliki doświadczalne? – zainteresowała się Zahira, po czym machnęła niedbale ręką i dopytała: – Ostatnie przebłyski świadomości macie z piramidy, tak?

      Japońska para popatrzyła po sobie i jak jedna osoba równocześnie lekko skinęli głowami na potwierdzenie.

      – Umarłem. Ja także umarłem w namiocie w kształcie piramidy. – Wyrwał się naraz drobny mężczyzna z wyglądu przypominający Hindusa. Spojrzał kątem oka na zaciekawioną Devi i zawstydzony błyskawicznie wbił wzrok w złocisty piasek. Następnie smętnie i dość chaotycznie kontynuował: – Zobaczyłem w jednym z namiotów walczącą ze sobą parę, kobietę oraz mężczyznę… Miałem akurat broń, nóż, to jest pistolet, strzelałem, a potem zostałem zastrzelony… to jest ugodzony nożem…

      – Ja zaraz klęknę… Kłamiesz tak, jakbyś się bał, że słowa prawdy staną ci ością w gardle i zadławią na śmierć. – Pani archeolog pokiwała z niesmakiem głową i gniewnie ryknęła: – Ale niech ci tam będzie! Zatem do kompletu mamy kolejny zgon, jeszcze jedną piramidę, barwo, kto następny?!

      – Potwierdzam, ostatni przebłysk świadomości zawitał do mnie na piramidalnej asteroidzie. I temu przebłyskowi towarzyszyła śmierć zaglądająca mi w oczy – rzucił obojętnie Henen.

      – Aha… no i świetnie… – mruknęła Zahira i zogniskowała wzrok na przedostatniej osobie z obecnej tu dziewiątki, jaką była Nadia. Ona wobec padających tu dziwacznych deklaracji o potencjalnej śmierci naraz zupełnie straciła i tak nikłą do tej pory pewność siebie, przez co całkiem zamilkła. Jednak pod nienawistnym wzrokiem pani archeolog, spalającym ją niczym żar egipskiego słońca, w końcu niepewnie wydukała:

      – Hajsam… Doktor Hajsam… – Dziewczyna załamała ręce. – Wykopaliska pod Sfinksem…

      – Wystarczy, nie męcz się dłużej moje ty dziecko pustyni i popracuj nad dykcją – ucięła cierpko Zahira. – Z tego, co mi wiadomo, wszyscy desperaci wyprawiający się pod Sfinksa zginęli, więc ty także. Gratuluję zgonu w arcyciekawych okolicznościach – wyjaśniła z obojętnością w głosie kobieta i przeniosła pytające spojrzenie na łysego mężczyznę, jedynego, który dotąd nie zabrał głosu. – Halo, tu Ziemia do łysego, odbiór! – rzuciła ponaglająco do osoby pozbawionej włosów na głowie i dumna ze swego kosmicznego żargonu puściła oko do Henena.

      Ten chciał już coś odpowiedzieć, kiedy to łysy mężczyzna ruszył do przodu i zatrzymał się przed prostokątną skrzynią w centrum kręgu zebranych na pustyni osób. Rozejrzał się po nich z powagą i z pewnym mozołem odsunął wieko pojemnika, które opadło głucho na piasek.

      Wszyscy poza Nadią i Kavim poszli zajrzeć do wnętrza, po czym z podziwem przemówiła Zahira:

      – W sarkofagu, zamiast gnijącej mumii, co za rozczarowanie, jest tylko anchacha, nemes, oraz heka. Czyli mówiąc po ludzku, insygnia władzy faraona, jak berło, bicz i chusta w pasy będąca nakryciem głowy. Zaś na chuście jest napis… – Pani archeolog mrużyła dłuższy czas oczy, zupełnie jakby patrzyła przez okulary, zmieniając dodatkowo odległość skupienia soczewek, aż przeczytała: – „Oko Horusa wskaże ci drogę”… – Bardzo oryginalna sentencja, nie powiem – skwitowała z dezaprobatą w głosie kobieta, wyprostowała się i rozejrzała wokół. A zaraz syknęła: – Gdzie łysy? – Jego jednak nigdzie już nie było, zupełnie jakby rozpłynął się w gorącym, pustynnym powietrzu. Za to w miejscu, gdzie uprzednio przebywał, pojawiło się coś innego.

      – To czarne skorpiony – rzucił odkrywczo Henen i zaczął dźgać piętą otaczającą jego oraz innych chmarę jadowitych insektów.

      VI. BOGOWIE CZY GRACZE

      Patrzcie dzieci i podziwiajcie oto kapitan Henen jest znowu w centrum akcji! Zatem jedźcie więcej lukrowanych płatków, siedźcie przed swymi konsolami i wpieprzajcie jeszcze więcej sojowej śruty – błądził tak myślami kapitan, atakując zawzięcie powierzchnię ziemi aż poczerniałą od skorpionów. Plan był prosty – zdobyć kawałek wolnego pola, rozgniatając na nim pajęczaki i ze zdobytego przyczółku wystrzeliwać wroga kopniakami byle dalej od siebie i innych, rzecz jasna.

      Oczywiście naprędce stworzony plan nie zakładał pokąsania nóg kolcami jadowymi, co było więcej niż prawdopodobne i w prostej linii mogło się przyczynić do szybkiego zgonu w nowym ciele. Co


Скачать книгу