Koma. Aleksander Sowa

Koma - Aleksander Sowa


Скачать книгу
Natomiast pozwoliło na obciążenie mnie, chociaż – więzień zaperza się – niczego mi nie udowodniono. Siedziałem oskarżony bezpodstawnie i nie mogłem się bronić. W tym czasie preparowano rzekome dowody, a tak naprawdę – haki na mnie.

      – Na pana?

      – Tak. Aby system mógł mnie złamać, a oni mogli się ze-mścić.

      – Kto?

      Dariusz Laba milczy. Trudno ocenić, czy wynika to z chęci uspokojenia się, czy też gra przed chłopakiem. Nic w tym człowieku nie jest oczywiste, jasne, czarne czy białe – myśli chłopak. Tymczasem pisarz zdejmuje okulary, czyści szkła rąbkiem koszuli. Dziennikarz czuje, że ten człowiek umie trzymać emocje na wodzy.

      – Policja.

      – Niby dlaczego?

      – Bo to nieudacznicy. Ludzie ograniczeni i lenie. Nie potrafili znaleźć zabójcy tamtego człowieka, bo cechuje ich nieudolność, a nasz system prawny to kpina i łajdactwo. Przez pięć lat nie znaleźli prawdziwego mordercy. Potem coś sobie ubzdurali – pisarz pokazuje książkę – i opierając się na pseudopsychologicznych wydumkach, przez dwa lata szukali sposobu, aby obciążyć mnie winą.

      – Ale dlaczego pana? Z jakiego powodu?

      – Bo jestem solą w ich oku.

      – Nie rozumiem.

      – Jestem inteligentnym człowiekiem. Prowadziłem bo-gate życie. Podróżowałem po krajach, których te głąby nie potrafią odszukać na mapie. Jako wolontariusz pomagałem w ratowaniu ofiar tragedii tsunami. Jestem pisarzem, instruktorem nurkowania i fotografem i jak wcześniej powiedziałem, nie należę do ludzi głupich. Znam swoją wartość, więc kiedy porwali mnie jak zwykli bandyci z ulicy, a potem pobili, starając się wymusić przyznanie się do morderstwa, którego nie popełniłem, poskarżyłem się na nich. I to był mój największy błąd.

      – Proszę mówić dalej, nic o tym nie wiem.

      – Wniosłem zażalenie do sądu na prawidłowość i zasad-ność zatrzymania, a także do prokuratora – na sposób przeprowadzania przez nich czynności.

      – Skargę na przesłuchujących pana policjantów?

      – Tak, można tak to ująć. Skargę na brutalność. Kodeks postępowania karnego każdemu gwarantuje takie prawo. Policjanci to nie bandyci. Powinni mnie poinformować o tym, że jestem zatrzymany, na jakiej podstawie i dlaczego. Niczego takiego nie zrobili. Dopiero na komendzie. Powinienem w chwili zatrzymania usłyszeć swoje prawa. Mam przecież prawo do powiadomienia osoby wskazanej przeze mnie o tym, że mnie zatrzymano. Albo do badania lekarskiego i kontaktu z adwokatem.

      – Nie powiedzieli panu o tym?

      – Nie! – Laba gorzko się uśmiecha. – Ale nie chodzi nawet o to, że mi tych praw nie przedstawili. Dobrze je znam, nie jestem idiotą. Chodzi o to, że zamiast tego spuścili mi wpierdol, próbując mnie zastraszyć jak zwykli bandyci.

      – Rozumiem.

      – Podejrzewałem, że moje zażalenie nic nie da, więc zgłosiłem się do mediów, konkretnie do „Gazety”, i sprawa zrobiła się głośna. A oni nie lubią rozgłosu.

      – No ale przecież chodzi o zabójstwo.

      – Proszę mnie nie rozśmieszać.

      – Więc o co chodzi?

      – Tak naprawdę to do dzisiaj nie wiem. Myślę, że może mieć znaczenie to, że gliniarz przed pójściem na emeryturę ma nierozwiązaną sprawę. Chce się podlizać przełożonemu, bo na sam koniec dostanie premię, i w ten sposób będzie miał nawet o 100% wyższą emeryturę. I się zrehabilituje.

      – Skąd pan to wie?

      – Normalnemu człowiekowi emeryturę liczy się z dziesięciu ostatnich lat pracy. A psom, straży granicznej, klawiszom, żołnierzom i strażakom z ostatniej wypłaty, rozumie pan?

      – Skąd pan to wie?

      – Sam pan to może sprawdzić. Już panu powiedziałem, że jestem intelektualistą.

      – I myśli pan, że to z tego powodu postawiono panu oskarżenie?

      – Pewności nie mam. To moje przypuszczenia. Prawda jest taka, że Jagodnikow miał nierozwiązaną sprawę. Od lat. Zbieg okoliczności sprawił, że komuś wydała się podobna do tego, co przeczytał w Komie. Zatem można było obarczyć mnie winą. To było wygodne, a także korzystne. Myśleli, że to wystarczy, ale zacząłem się bronić.

      – Więc twierdzi pan, że nie ma tu mowy o żadnym morderstwie? Prawdzie? A tylko o tym, że Jagodnikow chciał zamknąć sprawę Jankowskiego?

      – Myślę, że tak. Glina, stary wyga, dostał wyższą emery-turę. Mordercę znaleziono. Przy okazji skurwiel mógł się zemścić. Sprawa załatwiona. Papier zniesie wszystko. Policja działa, a sądy są sprawiedliwe i karzą złych przestępców.

      – No właśnie, a sąd?

      – Pan chyba żartuje! – ucina pisarz. – Przecież skazali mnie na dwadzieścia pięć lat za kradzież telefonu. A to i tak nie do końca jest pewne.

      – Telefonu? Nie rozumiem.

      – Niczego mi nie udowodniono. Niczego. Kompletnie ni-czego. A skoro nie udowodnili mi winy, nie było żadnych dowodów, a jedynie przypuszczenia, poszlaki, czyli sprzyjające okoliczności, to proszę powiedzieć: jakim prawem siedzę?

      – To najbardziej mnie interesuje.

      – Niech zapyta pan Jagodnikowa, skąd wie, że zabiłem tamtego człowieka. Jaki ma na to dowód?

      9.

      Przed kolejnym spotkaniem z Jagodnikowem w głowie dziennikarza rodzą się wątpliwości.

      Czy glina, ostrzegając mnie na początku, miał rację? Laba jest mądrym facetem, prawdopodobnie świetnym manipulatorem i kto wie, czy nie padłem jego ofiarą – myśli. Tyle że wersja Laby zaskakująco dobrze trzyma się kupy.

      – Powiedział pan – pyta chłopak glinę – że nie znaleziono żadnych przedmiotów należących do zamordowanego. Czy Jankowski nie miał zatem nic przy sobie?

      – Miał. Gdy zaginął, miał ze sobą telefon, skórzaną teczkę z firmowymi dokumentami, zegarek, portfel, karty kredytowe.

      – I co? Znaleźliście tylko ciało?

      – Tak, ciało i złoty łańcuszek.

      – Aha.

      – Ale jak pan wie, nie działamy w pośpiechu i o ile na po-czątku żadnej z tych rzeczy nie odnaleźliśmy, to po kilku latach nastąpił przełom.

      – Kiedy dokładnie?

      – W dwa tysiące piątym roku.

      – Powiedział pan „przełom”? Na czym on, panie komisarzu, polegał?

      – Przeszukując internet, trafiliśmy przypadkiem na burz-liwą dyskusję na temat pewnej książki. Konkretnie jej walorów literackich. Była opublikowana dwa lata wcześniej, ale jej fragmenty można było znaleźć na blogu autora.

      – Pamięta pan te fragmenty?

      – Musiałbym chyba zwariować. Generalnie chodziło o sprawę, kiedy autor pisze o nożu i sznurze, za pomocą których bohater książki morduje swoją kochankę, potem narzędzie zbrodni sprzedaje na aukcji internetowej, a ofiarę wrzuca do rzeki.

      – To skojarzyliście ze śmiercią Jankowskiego?

      – Tak. Podzieliliśmy książkę na fragmenty i każdy z nas musiał swoją część wnikliwie przestudiować. To ułatwiło nam sprawę. Ustaliliśmy, kto jest autorem. Okazało się,


Скачать книгу