Dobra córka. Karin Slaughter
jak oblana wrzątkiem.
– Na ziemię! Na ziemię! – Wiązki lasera omiatały wnętrze domu. Dom zatrząsł się w posadach. Okna zostały wybite. Policjanci weszli do środka razem z drzwiami. Wyrzucali z siebie gardłowe polecenia. Ava nie przestawała krzyczeć. Charlie uklękła z rękami w górze i szeroko otwartymi oczami. Chciała zobaczyć, który z nich do niej strzeli.
Nikt jej nie zastrzelił.
Nikt się nie ruszył.
Krzyk Avy urwał się nagle.
Sześciu rosłych policjantów w pełnym rynsztunku zajęło każdy skrawek pokoju. Ręce trzymające karabiny AR-15 mieli tak napięte, że Charlie widziała każde włókno mięśni powstrzymujących palce przed naciśnięciem spustu.
Powoli spojrzała na swoją pierś.
Na sercu miała czerwoną kropkę.
Przeniosła wzrok na Avę.
Na jej klatce piersiowej zobaczyła pięć kropek.
Ava stała na kanapie z ugiętymi kolanami. Miała otwarte usta, ale strach sparaliżował jej struny głosowe. Z niewiadomego powodu trzymała w uniesionych rękach szczoteczki do zębów.
Policjant stojący najbliżej niej opuścił karabin.
– Szczoteczki do zębów – zakomunikował.
Kolejny karabin powędrował w dół.
– Wyglądały jak detonator.
– Znam się na tym.
Następne karabiny zostały opuszczone. Ktoś zachichotał.
Stopniowo napięcie opadło.
– Panowie? – Sprzed domu dobiegł donośny kobiecy głos.
– Czysto – odkrzyknął pierwszy policjant. Złapał Avę za ramię i wypchnął ją z domu. Odwrócił się, żeby zrobić to samo z Charlie, ale ona wyszła sama z rękami w górze.
Nie opuściła ich, póki nie znalazła się na podwórku przed domem. Wciągnęła w płuca haust świeżego powietrza, starając się odsunąć od siebie nieprzyjemną myśl, jak niewiele dzieliło ją od śmierci, gdyby jeden z tych mężczyzn nie poświęcił chwili na odróżnienie szczoteczki do zębów od detonatora ładunków pasa szahida.
W Pikeville.
– Jezu Chryste – powiedziała, licząc, że uznają to za modlitwę.
Lenore stała przy aucie. Wyglądała na wściekłą i według Charlie miała do tego święte prawo, ale wysunęła tylko brodę z bezgłośnym pytaniem:
– W porządku?
Charlie skinęła głową twierdząco, chociaż wcale nie czuła się dobrze. Była zła, że Rusty ją tu wysłał; że tak głupio ryzykowała; że złamała prawo z powodów zupełnie dla niej nieznanych; że naraziła się na śmierć od strzału w serce rozrywającym się pociskiem próżniowym.
Wszystko dla przeklętej klasowej księgi pamiątkowej.
– Co się dzieje? – wyszeptała Ava.
Charlie spojrzała na dom. Ciągle drżał od ciężkich kroków wchodzących i wychodzących atletycznych uzbrojonych po zęby mężczyzn.
– Szukają czegoś, co mogliby wykorzystać w sądzie przeciwko Kelly.
– Czego na przykład?
Charlie wyliczyła rzeczy, których sama szukała:
– Wyznania. Wyjaśnienia. Planu szkoły. Listy osób, na które Kelly była wściekła.
– Ona nigdy nie była wściekła na nikogo.
– Ava Wilson? – W ich kierunku zmierzała wysoka kobieta w stroju bojowym i z karabinem u boku. W zaciśniętej dłoni trzymała zwinięty w rulon papier. To dlatego zjawili się tak szybko. Dostali nakaz faksem bezpośrednio do furgonetki. – Pani Ava Wilson, matka Kelly Rene Wilson?
Ava zesztywniała na dźwięk tak oficjalnie sformułowanego pytania.
– Tak, proszę pana. Proszę pani.
– To pani dom?
– Wynajmujemy go.
– Pani Wilson, jestem kapitan Isaac z policji stanowej. Mam nakaz przeszukania pani domu.
– Już go przeszukujecie – zauważyła Charlie.
– Mamy podstawy przypuszczać, że mogło dojść do manipulacji dowodami. – Isaac przyjrzała się sińcowi pod okiem Charlie. – Czy została pani przypadkowo poturbowana podczas wejścia oddziału?
– Nie. Uderzył mnie dzisiaj inny policjant.
Isaac zerknęła na Lenore, nadal siną z wściekłości, potem znowu zwróciła się do Charlie:
– Są panie razem?
– Tak – odparła Charlie. – Pani Wilson chciałaby zobaczyć nakaz.
Isaac obrzuciła wymownym spojrzeniem żółtą rękawiczkę na dłoni Charlie.
– Rękawica do mycia naczyń – stwierdziła Charlie, zasadniczo nie mijając się z prawdą. – Pani Wilson chce zobaczyć nakaz – powtórzyła.
– Czy jest pani adwokatem pani Wilson?
– Jestem adwokatem – powiedziała z naciskiem Charlie. – Tutaj znalazłam się w charakterze przyjaciółki rodziny.
– Pani Wilson, na prośbę pani przyjaciółki wręczam pani kopię nakazu.
Charlie musiała unieść ramię Avy, by nakaz trafił do jej ręki.
– Pani Wilson, czy w domu jest jakaś broń?
– Nie, proszę pana. – Ava potrząsnęła głową.
– Igły, które mogłyby budzić niepokój? Coś, czym moglibyśmy się zranić?
Ava znowu pokręciła głową. Wyglądała na zaniepokojoną tym pytaniem.
– Materiały wybuchowe?
Ava z przestrachem zasłoniła dłonią usta.
– Gaz się ulatnia? – zapytała.
Isaac spojrzała na Charlie, oczekując wyjaśnienia. Charlie wzruszyła ramionami. Życie matki stanęło na głowie. Logiczne myślenie było tym ostatnim, czego powinni od niej oczekiwać.
– Czy wyraża pani zgodę na rewizję osobistą? – ciągnęła Isaac.
– Ta…
– Nie – przerwała Charlie. – Nie macie zgody na przeszukanie czegokolwiek i kogokolwiek poza tym, o czym mowa w nakazie.
Isaac zerknęła na torbę Charlie, która nie maskowała prostokątnych kształtów książki pamiątkowej.
– Czy mam przeszukać pani torebkę? – zapytała.
Serce podeszło Charlie do gardła.
– Na jakiej podstawie?
– Jeśli ukryła pani dowody albo wynosi coś z domu w celu ukrycia, to byłoby…
– Sprzeczne z prawem – dopowiedziała Charlie. – Tak jak przeszukiwanie szkolnego autobusu, jeśli nie figuruje w nakazie i nie jest częścią obejścia.
Isaac skinęła głową.
– Racja, chyba że zaistniałby powód.
Charlie zerwała z dłoni gumową rękawiczkę.
– Wyniosłam to z domu, ale nie celowo.
– Dziękuję za otwartość. – Teraz Isaac zwróciła się do Avy. Musiała postępować zgodnie