Przedsmak zła. Alex Kava

Przedsmak zła - Alex  Kava


Скачать книгу
stronę od początku do środka, aż znalazła to, czego szukała. Denat nazywał się David Robards, lat dwadzieścia jeden, sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, sześćdziesiąt osiem kilogramów wagi.

      W raporcie z autopsji przyczynę śmierci określono jako „nierozstrzygniętą”. Ale Maggie już wiedziała, że pierwsze raporty policyjne mówiły o „utonięciu związanym z alkoholem”. Tylko tyle informacji zgodziła się przyjąć od detektywa Michaela Hogana. Nie krył zdumienia, kiedy go powstrzymała przed przekazaniem większej liczby szczegółów.

      – Najpierw muszę obejrzeć zdjęcia – wyjaśniła. – Kiedy będziemy rozmawiać następnym razem, poproszę, żeby mi pan w taki sposób opowiedział o miejscu zbrodni, jakbym tam była obok pana.

      Hogan zgodził się bez słowa sprzeciwu. Wszyscy tak robili. Gdy o tym myślała, dziwiła się, że tak niewielu z nich kwestionuje metody jej pracy, zupełnie jakby była jasnowidząca, a oni nie śmieli zakłócać magii, której nie rozumieli, ale którą szanowali.

      Była pod wrażeniem, może nawet zbyt podekscytowana tym, że Hogan przesłał jej wyjątkowo bogatą dokumentację sprawy, sporo zdjęć, a nawet kilka plastikowym woreczków z dowodami. Zazwyczaj dostawała znacznie mniej.

      Zanim jednak na dobre zajęła się przesyłką, raz jeszcze wróciła pamięcią do znanych już jej szczegółów. David Robards był jedną z trzech ofiar, które znaleziono w ciągu dziewięciu miesięcy. Wszystkimi ofiarami byli młodzi biali mężczyźni, studenci college’u, choć z różnych uniwersytetów. Każdy z nich przed zaginięciem bawił się i pił z przyjaciółmi. Ich ciała znaleziono w rzece wiele dni, a czasami tygodni później.

      Zerknęła na wybór zdjęć. Słowa „związane z alkoholem” nie wyjaśniały otarć po sznurze na karku Robardsa ani tego, co wyglądało na ślad po ugryzieniu na wewnętrznej stronie ramienia.

      Na dźwięk stukania do drzwi wzdrygnęła się.

      – Proszę – powiedziała, choć tak naprawdę miała ochotę powiedzieć „odejdź”.

      Preston Turner uchylił drzwi na tyle, by wsadzić do środka dużą głowę i prawe ramię. Kojarzył się Maggie z futbolistą grającym na obronie, który zabójczą szarżą może zmiażdżyć napastników drużyny przeciwnej. Była pewna, że gdyby tylko miał taką fantazję, mógłby do niej wejść bez pukania, po prostu wyłamując drzwi.

      – O’Dell, rety, cieszę się, że jesteś – powiedział z uśmiechem. – Delaney ma jakąś rodzinną sprawę. Chciałabyś pojechać ze mną na autopsję?

      Zawahała się nie dlatego, że jej przeszkodził, ale z powodu niespodziewanego zaproszenia. Żaden z agentów nigdy jej nie prosił, żeby mu towarzyszyła.

      – Jasne – odparła nonszalanckim tonem, bo tak mówili koledzy, więc i ona powinna. Z tego samego powodu spytała: – Może po drodze zatrzymamy się i coś kupimy na lunch? – Podczas tej rozmowy chowała materiały od Hogana z powrotem do dużej koperty, stojąc do Turnera tyłem.

      – Bardzo zabawne, O’Dell. Więc Delaney już dał ci cynk.

      – Jaki cynk?

      – Powiedział, że nie znoszę autopsji.

      Odwróciła się i spojrzała na niego, i dopiero teraz zobaczyła jego zaciśnięte zęby i prawą dłoń kurczowo trzymająca klamkę. Agenci Turner i Delaney traktowali ją jak młodszą siostrę, odkąd pomogła im rozwikłać ciągnącą się od trzech lat sprawę seryjnego podpalacza. W minionym tygodniu zaprosili ją nawet w bufecie do tak bardzo pożądanego „męskiego stolika”, gdzie jedli lunch z trzema innymi kolegami. Delaney wpadł do niej parę razy, żeby spytać, nad czym pracuje.

      Nie miała nic przeciw. Obaj byli szanowanymi agentami, poza tym Maggie było miło, że w zdominowanym przez mężczyzn wydziale są i tacy koledzy, których bardziej interesuje jej talent profilera niż to, jak wygląda w granatowym kostiumie ze spodniami. A jednak nigdy by nie zgadła, że Preston Turner, czarujący twardziel, źle znosi autopsje.

      – Delaney nic mi nie mówił.

      – Nie? Uhm. – Turner udawał, że to nic takiego, i zerknął na zegarek, jakby nagle czas stał się bardzo ważny.

      – Nie jadłam lunchu – wyjaśniła.

      – Okej, w takim razie gdzieś się zatrzymamy i kupimy ci coś do jedzenia. – Przytrzymał dla niej drzwi. – Prawdę mówiąc, jakoś się nie zmartwię, jeśli trochę się spóźnimy.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Hrabstwo Warren, Wirginia

      Wybrał inny zjazd z międzystanowej. Kiedy człowiek nabiera zbytniej pewności siebie i jeździ stale tą samą drogą, nigdy nie kończy się to dobrze. Chociaż z drugiej strony patrząc, obecnie był bardziej uzależniony od GPS-u, niż sobie tego życzył. Tak czy inaczej, życie to ciągłe ryzyko i dostrzeganie okazji, które inni mijają, bezmyślnie jadąc dalej. Coś o tym wiedział, bo nieprzewidywalne zachowania zawsze mu się opłacały.

      Aż do tej pory.

      Po dziesięciu minutach jazdy po asfaltowej dwupasmówce w tylnym lusterku zobaczył radiowóz. Odruchowo zerknął na prędkościomierz. Jeśli w ogóle przekroczył dozwoloną prędkość, to najwyżej o trzy kilometry na godzinę. Mimo to gdy znów podniósł wzrok, w lusterku ujrzał mrugające światła radiowozu pędzącego tuż za nim.

      To idiotyczne. Nie zrobił nic, co dałoby im prawo do takiego zachowania. Było też o wiele za wcześnie, by zgłoszono kradzież samochodu. Zwolnił i ostrożnie, tylko dwoma kołami, zjechał z asfaltu na błotniste pobocze.

      Nadstawił uszu, wstrzymując oddech, i siedział absolutnie nieruchomo. Nie szukał nerwowo prawa jazdy, nie sięgnął do przegródki na rękawiczki, gdzie niektórzy właściciele samochodów trzymają dowód rejestracyjny. W każdym razie liczył, że akurat ten właściciel właśnie tam go trzymał. Zamiast tego siedział nieruchomo, nasłuchując jakichś nadzwyczajnych dźwięków, i patrzył w boczne lusterko. Widział, że dupek się nie śpieszy. Czy chodziło o numer rejestracyjny, który temu gliniarzowi z czymś się skojarzył? Wreszcie policjant wysiadł z radiowozu i dumnie ruszył w jego stronę.

      Znał ten krok. Uniform opięty na piersi i ramionach dla podkreślenia mięśni, nad którymi tak ciężko pracował. Naciągnięte na czoło rondo kapelusza, tak że niemal dotykało oprawy okularów. Powstrzymał złośliwy uśmieszek, kiedy zauważył, że to okulary lustrzanki. No jasne, nie mogło być inaczej. To wszystko wchodziło w skład ich szkolenia. Kurs podstawowy: jak zaznaczać swój autorytet.

      Czekał, aż dupek znajdzie się o krok od drzwi jego samochodu, dopiero wtedy nacisnął przycisk opuszczający szybę w oknie.

      – Dobry wieczór, panie oficerze – powiedział z szacunkiem.

      Te słowa zaskoczyły policjanta. Większość ludzi natychmiast nerwowo się dopytuje, o jaką przewinę chodzi, i z góry zaprzecza wszystkim oskarżeniom. Przyjaźnie nastawiony, a nie konfrontacyjny czy broniący się atakiem kierowca? To było nieprzewidywalne.

      – Prawo jazdy i dowód rejestracyjny.

      Rzeczowy i wymagający aż do granic nieuprzejmości. Dupek sądził pewnie, że znów podkreślił swoją pozycję, tymczasem tak naprawdę się odsłonił. Właśnie udowodnił, że poziom jego pewności siebie nie jest na tyle wysoki, by pozwolił wymienić z kierowcą przyjazne powitanie, nie naruszając przy tym jakże cennego policyjnego autorytetu.

      – Tak, sir.

      Powoli wyjmował portfel z kieszeni kurtki. Wykonywał bardzo spokojne i przemyślane ruchy. Nie chciał, żeby policjant nagle poczuł się zagrożony zbyt gwałtownym gestem,


Скачать книгу