.

 -


Скачать книгу
coś do powiedzenia.

      Co konkretnie?

      Dowiesz się, kiedy się spotkamy.

      Kitlińska oderwała wzrok od komórki i rozejrzała się. Zrobiła głęboki wdech i przytrzymała powietrze w płucach, choć miała wrażenie, że skrawek zieleni w sercu miasta w nikły sposób równoważy ilość spalin.

      Nie miała zamiaru kontynuować wymiany esemesów. Anonimowy rozmówca z pewnością był dziennikarzem, któremu wydawało się, że znalazł prosty sposób, by otrzymać relację z pierwszej ręki. Numer jej telefonu nie był trudny do zdobycia.

      Odłożyła komórkę na trawiastą skarpę, ale tylko na moment. Kiedy rozległ się odgłos kolejnej wiadomości, od razu po nią sięgnęła.

      Nie masz pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło.

      Anita uznała, że najlepiej będzie, jeśli nie odpisze. Nie miała zamiaru dać się naciągnąć na tak marny wybieg.

      Tajemniczy nadawca nie dawał jednak za wygraną.

      Ten zamach to nie zwykły atak religijnego szaleńca. Tu chodzi o znacznie więcej.

      Zawahała się, ale tym razem też nie odpowiedziała.

      Zamieszani są ludzie na szczytach władzy. Nie wyobrażasz sobie, jak daleko to sięga.

      Teoria spiskowa? Kitlińska przypuszczała, że pojawi się prędzej czy później, jak w każdym przypadku, kiedy dochodziło do tragedii. Ludzie nie potrafili pogodzić się z tym, że wypadek czasem był tylko wypadkiem, fanatyzm fanatyzmem, a zabójstwo zabójstwem. Szukali czegoś więcej, jakby istnienie złożonej, wielowarstwowej intrygi w jakiś sposób nadawało większego znaczenia czyjejś śmierci.

      Jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.

      Anita przez moment się zastanawiała, po czym w końcu uznała, że najlepiej będzie odprawić natręta już teraz. Wybrała jego numer i przyłożyła telefon do ucha. Wsłuchując się przez chwilę w sygnał, zaczynała już się obawiać, że rozmówca nie odbierze.

      Ten w końcu jednak się odezwał.

      – Gdzie jesteś? – rozległ się męski, ale dość wysoki głos.

      Rozpoznała go bez trudu. Jego właściciela widywała wielokrotnie przy Wiejskiej, kiedy był jeszcze reporterem sejmowym. Potem często pojawiał się w telewizji, relacjonując kilka istotnych wydarzeń. Był na fali wznoszącej i coraz częściej mówiło się o tym, że będzie miał własny program na antenie NSI.

      – Bianczi?

      Młody dziennikarz milczał.

      Fakt, że to on był nadawcą esemesów, zupełnie zmieniał postać rzeczy. Bianczi nieraz udowodnił, że za punkt honoru stawia sobie weryfikację źródeł, nie rzuca słów na wiatr i jest gotów dążyć do prawdy za wszelką cenę, nawet jeśli grozi mu za to aresztowanie.

      – Halo? – upomniała się o uwagę Anita.

      – Jesteś w bezpiecznym miejscu? – spytał.

      – Nie wiem, czy gdziekolwiek jest teraz…

      – Mam na myśli, czy nikt cię nie słyszy.

      – Nie, nikt. Jestem w parku Rydza-Śmigłego.

      Bianczi namyślał się przez krótką chwilę.

      – Świetnie – skwitował w końcu. – Możemy się tam umówić.

      – Nie lepiej w Autonomii? To rzut kamieniem stąd.

      Słynąca z dyskrecji restauracja wydawała się idealnym miejscem, by prowadzić rozmowę, której nikt nie powinien się przysłuchiwać, reporter NSI jednak najwyraźniej był innego zdania.

      – Nie – zaoponował stanowczo. – Żaden polityk nie może nas widzieć.

      – Nie przesadzasz?

      – Nie. Zachowuję nienaturalny spokój, zważając na okoliczności.

      – Jakie okoliczności?

      Słyszała, z jakim trudem przełyka ślinę, i oczami wyobraźni zobaczyła, jak Bianczi ociera pot z czoła i gorączkowo się rozgląda, wypatrując zagrożenia.

      – Nie przez telefon – odparł. – Wyjaśnię ci wszystko, jak się zobaczymy.

      – Najpierw muszę wiedzieć, czy to nie wybieg.

      – Wybieg?

      – Żeby zdobyć materiał z pierwszej ręki o zamachu.

      Bianczi zaklął cicho, a potem nerwowo zakaszlał.

      – Naprawdę myślisz, że stać byłoby mnie na coś takiego?

      – Nie wiem, co mam myśleć.

      Dziennikarz zastanawiał się przez moment, a Kitlińska miała wrażenie, jakby na odpowiedź musiała czekać całą wieczność. Ta w końcu jednak nadeszła.

      – Dotarłem do czegoś.

      – A konkretnie?

      – Do tajnej notatki z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – podjął. – Rzuca zupełnie nowe światło na to, co się wydarzyło. Zupełnie.

      – Więc pójdź z nią do kogoś, kto może coś z tym zrobić – odparła cicho Anita. – Ja w tej chwili…

      – Nie mogę nikomu ufać.

      – Nawet Hauerowi?

      Bianczi znów kaszlnął.

      – Nie wiem – odparł słabym głosem.

      Tego się nie spodziewała. Sympatie stacji telewizyjnych były dobrze znane, a dziennikarzy jeszcze bardziej. NSI przychylnie odnosiła się do Unii Republikańskiej, a Hauer i Bianczi nieraz pokazywali, że łączy ich mocna relacja.

      – Mówisz poważnie? – odezwała się Kitlińska.

      – Tak. Ta sprawa naprawdę sięga dalej, niż sądzisz.

      – Co jest w tej notatce?

      – Sama zobaczysz – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Za godzinę na tyłach Muzeum Wojska Polskiego, pasuje?

      Anita znajdowała się niedaleko, miejsce wydawało się odpowiednie. O ile w okolicy mogli kręcić się przechodnie, o tyle na schodach na niewielkiej skarpie ona i Bianczi nie powinni nikogo spotkać.

      – Pasuje – odparła.

      – Do tego czasu uważaj na siebie.

      Kitlińska rozejrzała się uważnie, jakby rzeczywiście istniał jakiś powód, dla którego powinna zachować ostrożność.

      – Nic mi nie grozi – zauważyła.

      – Mylisz się.

      Znów zaległa chwilowa cisza.

      – Obserwują mnie – dodał Bianczi. – I przypuszczam, że od teraz ciebie też.

      Zanim zdążyła dopytać o cokolwiek, rozłączył się. Spojrzała na zegarek, a potem podniosła się i powoli ruszyła w kierunku muzeum. Nie mogła opędzić się od myśli, że w głosie Biancziego brakowało wahania, które pozwalałoby sądzić, że dziennikarz się myli.

      Rozdział 3

      Po tym, jak Straż Marszałkowska zamknęła część korytarza prowadzącego do sejmowego gabinetu prezydenta, Patryk i Milena nie musieli się obawiać, że usłyszy ich przypadkowy reporter.

      Oboje zapewnili się, że wszystko poszło zgodnie z planem – zarówno Kitlińska, jak i politycy innych partii nie sprawiali wrażenia, jakby mieli zamiar robić problemy. Bogiem a prawdą, na jakąkolwiek interwencję było już


Скачать книгу