Trzy życzenia. Michelle Conder
ją przed wyjściem z gabinetu.
– Oczywiście, że tak – przyznała. – To normalne, że mnie to kusi, ale… Przestałabym siebie lubić, gdybym wzięła od pana pieniądze za udawanie kogoś, kim nie jestem.
Westchnął ciężko.
– Boże, chroń mnie przed męczennikami.
– Nie jestem męczennicą. Po prostu mam swoje zasady. Czy to już wszystko? – spytała sztywno.
Włożył ręce do kieszeni.
– Czy naprawdę mi pani odmawia?
– Tak. – Uniosła głowę wyżej, zastanawiając się, czy nie postępuje jednak głupio, nie zgadzając się na jego propozycję. A potem wyobraziła sobie, co musiałaby robić, żeby dostać te pieniądze. Udawać jego dziewczynę. Nie dałaby rady. Nawet za milion funtów!
Spojrzał na nią drapieżnym wzrokiem i poczuła, że znajduje się w niebezpieczeństwie. Uciekaj – podpowiadał jej wewnętrzny głos. Posłuchała go, wycofując się z gabinetu na korytarz z szybkością błyskawicy.
Tam odetchnęła z ulgą, kierując się do windy. Mąż Pauli rzeczywiście złamał nogę w kostce i nie było jej w pracy, co Poppy przyjęła z zadowoleniem, bo nie musiała znosić wymownych spojrzeń starszej sekretarki. Pracownicy biura już ją ostrzegali, że każda kobieta, która ma styczność z Sebastianem, natychmiast się w nim zakochuje. Poppy nie chciała, by ktoś pomyślał, że dołączyła do grona jego wielbicielek.
Wyciągnęła telefon z torebki i postanowiła zajrzeć do łazienki, zanim zjedzie na dolne piętro. Miała ochotę zadzwonić do Maryann. Czuła, że musi z kimś porozmawiać, a Maryann zawsze ją wspierała, odkąd ich znalazła. Po tym jak Poppy popełniła błąd i zaufała pewnemu człowiekowi, któremu nie powinna ufać. Poznała go podczas długiej podróży pociągiem do Londynu, kiedy uciekła z Simonem z domu i nie mieli się gdzie podziać. Na początku wydawał się rycerzem w lśniącej zbroi. Tak było przez dwa tygodnie. Spełniał wszystkie jej życzenia: wciąż prawił komplementy, wziął ich do siebie i kupował Simonowi drobne prezenty. A potem pewnego wieczoru przyszedł do jej sypialni, żeby odpłaciła się za jego uprzejmość, a gdy odmówiła, wpadł w złość. Kazał jej obudzić Simona i wyrzucił ich oboje na ulicę w zimną noc, krzycząc, że z pewnością nikt już jej nie przygarnie, zwłaszcza z tym „durnym bratem” u boku.
Kiedy odkryła, że ukradł też wszystkie jej ciężko zaoszczędzone pieniądze, zupełnie straciła zaufanie do ludzi. Nie mogła iść na policję, bojąc się, że odbiorą jej Simona. Spali więc na stacjach kolejowych, a w dzień włóczyli się po ulicach, wyjadając resztki z koszów na śmieci. Simon miał wtedy siedem lat, a ona siedemnaście i co noc się modliła, by Bóg zesłał im na ratunek anioła.
Rzeczywiście tak się stało. Natknęła się na nich Maryann i bez mrugnięcia okiem zabrała do siebie, nakarmiła, odziała i otoczyła troską, jakiej brakowało im w dzieciństwie. Dzięki niej Poppy poznała prawdziwą dobroć.
Jednak Maryann, która przed laty straciła ukochanego męża, wierzyła w miłość do grobowej deski i najprawdopodobniej wypytywałaby ją przez telefon o szefa i jego ofertę, a Poppy wolałaby nie mówić na ten temat zbyt dużo.
– Panno Connolly, jest pani tutaj?
Jęknęła cicho, słysząc głos Sebastiana.
– Tak – odparła mimowolnie, nie czyniąc żadnego ruchu, by otworzyć drzwi.
– Czy zamierza pani zaraz wyjść?
Przewróciła oczami.
– A czy muszę?
– Wolałbym porozmawiać z panią w cztery oczy. A więc odpowiedź brzmi: tak.
– Myślałam, że skończyliśmy już tę rozmowę.
– Jeszcze nie. – Przyjrzał jej się uważnie, gdy niechętnie otworzyła drzwi, wpuszczając go do środka – Skończymy, gdy się pani zgodzi.
– Jest pan nieugięty. Powinien pan zostać adwokatem.
Oparł się o umywalkę, uśmiechając się zabójczo, całkowicie wyluzowany.
– Jeśli to miała być zniewaga, to akurat nietrafna. Szanuję ludzi, którzy nieugięcie dążą do celu i z powodzeniem go osiągają.
– Innymi słowy, jest pan natrętny.
– Raczej zdeterminowany.
– Czy wie pan, że znajdujemy się w damskiej toalecie?
– Tak. – Uśmiechnął się szeroko.
– Chciałam spędzić chwilę na osobności i mi się to nie udało.
– Zdenerwowała się pani. Niepotrzebnie. W moim świecie kobiety wiedzą, czego chcą, i tego żądają. Nie ma się czego wstydzić. Nie będę myślał o pani źle, gdy przyjmie pani moją propozycję.
– Miło z pana strony.
– Tak naprawdę chodzi mi o interesy.
– Oczywiście. To bardzo duża suma pieniędzy, jaką mi pan proponuje.
– Nie dla mnie.
– Nie jest pan zbyt skromny.
– A dlaczego mam być? Jestem bogaty, to prawda. Daje to pewne korzyści.
– Na przykład takie, że można sobie kupić dziewczynę.
– Chyba panią obraziłem, proponując pięćset tysięcy funtów.
Zamrugała, słysząc ponownie tę kwotę. Nigdy w życiu nie widziała takiej masy pieniędzy.
– Owszem – odparła – ponieważ nie jestem na…
– W takim razie zamierzam podnieść stawkę do miliona.
– Co takiego? Do miliona?
– Tak. – Uśmiechnął się zwycięsko, błyskając zielonymi oczami.
Wpatrywała się w niego z osłupieniem.
– Niech pan przestanie. Nie jestem na sprzedaż.
Przyglądał jej się długo, aż w końcu westchnął.
– Ale potrzebuję dokładnie kogoś takiego jak pani. W takim razie proszę powiedzieć, co by pani chciała. Jaki ma pani ostateczny cel?
Myśli wirowały jej w głowie. Czy za taki cel można by uznać przetrwanie każdego kolejnego dnia?
– Nie myślę w taki sposób.
– Kiedyś trzeba zacząć. – Odszedł od niej kilka kroków i przyjrzał się z daleka swojemu odbiciu w lustrze. A może patrzył na nią? – Może dokończymy tę rozmowę w moim gabinecie? – Otworzył drzwi, oczekując, że go posłucha. – Damska toaleta nie jest najlepszym miejscem na takie konwersacje.
– Wolałabym w ogóle nie prowadzić takich rozmów.
Poprowadził ją z powrotem do gabinetu i po chwili, zanim się zorientowała, siedziała już naprzeciwko niego przy biurku.
– A więc jeśli jednorazowa duża kwota jest dla pani zbyt trudna do pojęcia, to proszę powiedzieć, jakie w ogóle ma pani marzenia.
Tak ich dużo, że trudno wyliczyć, pomyślała. Ale nie miała zamiaru o nich opowiadać. Zwłaszcza o tych, które dręczyły ją ostatniej nocy na wspomnienie widoku jego nagiego, umięśnionego torsu.
– Nie marzę o niczym.
– To nieprawda. Każdy czegoś chce. Nawet ja. Właściwie to znalazłem się w sytuacji, w której bardzo mi na czymś zależy. Tak więc co mógłbym pani