Peter Sagan Mój świat. Peter Sagan

Peter Sagan Mój świat - Peter  Sagan


Скачать книгу
się, że w drugiej czy trzeciej dziesiątce jest nieco bardziej chaotycznie. Na tym etapie nie myślałem o zwycięstwie, a o tym, żeby dojechać do mety – żeby z godnością zakończyć dwuletni okres noszenia tej fantastycznej, legendarnej tęczowej koszulki.

      Hałas dobiegający z poboczy przy pętli nie ustawał ani na chwilę. Nawet gdy przeszliśmy do bardziej intensywnego ścigania się, nie dało się nie dostrzec olbrzymich mas słowackich kibiców, którzy wybrali się do Norwegii. Moje ojczyste flagi powiewały na tle nieba na niesamowicie długich drzewcach. Za każdym razem, gdy słyszałem wykrzykiwane moje imię, przybywało mi odrobinę sił. Każdy słowacki okrzyk z pobocza przypominał mi o tym, że w domu dopinguje mnie cały naród, że modlą się, by stało się niemożliwe. Wokół widziałem tysiące hełmów wikingów pomalowanych na czerwone, białe i niebieskie barwy Norwegii, olbrzymie masy ludzi machających racami, hot dogami albo puszkami z piwem. Zapach pieczonych frankfurterek albo wędzonej ryby nie zanikał ani na chwilę, ale nasilał się obok każdej mijanej grupy. Szwajcarscy kibice używali niesamowicie głośnych dzwonków dla krów. Z takim dzwonkiem na szyi żadna krowa nie przeżyłaby nawet jednej nocy na Matterhornie. Nie brakowało też Union Jacków, tanie linie oferowały bilety na ten fantastyczny weekend w tak atrakcyjnych cenach, że brytyjscy fani po prostu nie mogli tu nie przylecieć. Kibice włoscy i francuscy tworzyli mniejsze, ale żywiołowe grupy wspierające konkretnych kolarzy takich jak Tony Gallopin, Warren Barguil, Gianni Moscon czy Sonny Colbrelli, od których oczekiwali sięgnięcia po tęczową koszulkę.

      Sam przywykłem do noszenia jej przez 24 miesiące i teraz nagle poczułem, że brakuje mi sił i energii, które zwykle daje ona zawodnikowi. Tego dnia byłem kolejnym anonimowym kolarzem w anonimowym stroju reprezentacji narodowej w środku wielkiej grupy, która przemyka drogą. To nie Peter Sagan, nie mistrz świata UCI, tylko kolejny trybik w maszynie! Nie słyszałem zwyczajowych okrzyków „Peter!” albo „Sagan!”, które rozlegały się zwykle na widok tęczowej koszulki. Tym bardziej, że jechałem tak daleko od czoła wyścigu. Ta anonimowość mi pasowała, ale oszukiwałbym się, gdybym sądził, że anonimowość w oczach tłumu przekłada się na anonimowość w oczach rywali. Oni wiedzieli, że ciągle jadę – że nie ogrzewam stóp w ciepłym garażu ani nie siedzę w wannie w hotelu.

      Pozostały jeszcze dwa podjazdy pod Salmon Hill. Gdy jechaliśmy pod górę przedostatni raz, Holendrzy znowu dołożyli do pieca. Tym razem to Tom Dumoulin pomknął w górę w stylu typowym dla holenderskiego specjalisty od jazdy na czas. Nasza grupa nagle przekształciła się w długą linię kolarzy jadących gęsiego, a przy okazji stała się dwa razy mniejsza. Dla wielu zawodników to był ostatni przystanek i skrupulatnie skorzystali z możliwości wysiadki. Wbrew wszelkim oczekiwaniom ciągle się trzymałem. Do mety zostało już tylko jedno okrążenie. Facet bijący w dzwon informował nas o tym, co sami doskonale wiedzieliśmy. Na plecach miałem numer 1, ale to mogło być moje ostatnie pół godziny z tytułem mistrza świata.

*

      Przed wyścigiem dużo mówiło się o Julianie Alaphilippe. Ten młody Francuz dał już o sobie znać na arenie sportowej swoimi śmiałymi atakami – akcjami naznaczonymi olbrzymią pewnością siebie, które zmieniały losy wyścigów – i szybko zapracował sobie na szacunek bardziej doświadczonych i utytułowanych partnerów z teamu Quick-Step. Przełomowy był dla niego sezon 2015, w którym zajął drugie miejsce w Tour of California (ustępując tylko mnie), a także drugie miejsca w La Flèche Wallone oraz w Liège–Bastogne–Liège (zwłaszcza tym występem wzbudził największe zaskoczenie). Otrzeć się o zwycięstwo w monumencie i to do tego w tak długim i trudnym wyścigu, jak najstarszy wyścig kolarski na świecie, to niesamowity wyczyn jak na 22-latka. Na pierwszy rzut oka jego kariera trochę przypominała moją, ale uważniejsza analiza prowadziła do wniosku, że Francuz lepiej radził sobie w górach niż ja. Na podjazdach potrafił bardzo mocno zaatakować.

      Na ostatnim podjeździe pod Salmon Hill to właśnie Alaphilippe pokazał nam spody swoich podeszew. Francuz wyrwał jak szalony. Ja jechałem gdzieś w drugiej dziesiątce i próbowałem się zorientować, co tu się wyrabia. Wydawało mi się, że widzę dwóch faworytów usiłujących dogonić samotnie atakującego Francuza. To mogli być Philippe Gilbert i Niki Terpstra, ale nie byłem pewien. Nie wiedziałem też, czy udało nam się dopaść wszystkie wcześniejsze ucieczki. Ogólnie panowało wielkie zamieszanie, a do mety zostało już tylko dziesięć kilometrów.

      Trudno mi opisać słowami, o ile trudniej reaguje się na zmiany tempa po przejechaniu 250 kilometrów niż po przejechaniu powiedzmy 150 kilometrów, czyli tylu, ile liczy przeciętny etap sprinterski podczas jednego z wielkich tourów. To jak zupełnie inna dyscyplina sportu. Nadal trudno mi było zrozumieć, że ciągle jeszcze się trzymam, ale rozejrzałem się wokół siebie i dostrzegłem mnóstwo szybkich chłopaków. Matteo Trentin, Fernando Gaviria, Michael Matthews, Alexander Kristoff, Edvald Boasson Hagen, Ben Swift… Oni wszyscy to naprawdę mocni kolarze, zwłaszcza w grupie. Nie wyglądało to dobrze. Na tym etapie długiego i męczącego wyścigu powinienem desperacko liczyć na to, że grupa uciekinierów zostanie dopadnięta, bo teoretycznie byłem jednym z najszybszych z pozostałych. Problem w tym, że nawet w topowej formie nie mogłem mieć pewności, że będę miał przewagę nad tak mocnymi zawodnikami, a co dopiero w dniu, w którym jeszcze kilka godzin wcześniej klęczałem nad muszlą klozetową. Cóż, w tej konkretnej chwili czułem się zaskakująco dobrze, ale nie miałem zielonego pojęcia, co się wydarzy, kiedy spróbuję sprintu.

      Sprawdziłem moc w nogach, po raz pierwszy od startu pokazując się na czele grupy. Konwencjonalna wiedza na temat pokonywania zakrętów rowerem głosi, że należy przyhamować, ściąć do wierzchołka zakrętu, a potem przyspieszyć. Metodą prób i błędów – wielu błędów – przekonałem się, że jeśli zakręt weźmie się szeroko, nie trzeba hamować. Występuje wtedy coś na kształt efektu procy i pokonuje się zakręt szybciej niż inni. Ben Swift usiłował dogonić tych, którzy potencjalnie mogli być przed nami, więc ja wykorzystałem tę technikę, by do niego dojechać i pomóc mu w pościgu. W jednej chwili przypomniałem sobie, jak to jest być Peterem Saganem. Pozostali kolarze w grupie dojechali do mojego tylnego koła i… tak już zostali. Czyżby nie zależało im na dogonieniu tych z przodu? Do mety zostały jakieś cztery kilometry. Miałem przed sobą jeszcze pięć minut jako mistrz świata.

      W mojej grupie zostało jakichś 15 zawodników. Później dowiedzieliśmy się, że w tym momencie doszło do przerwania transmisji telewizyjnej, co wywołało wielkie zamieszanie na mecie i spowodowało, że w poszczególnych ekipach oraz w tłumie kibiców zjawisko obgryzania paznokci osiągnęło niespotykaną dotąd skalę.

      Jako że materiał wizualny nie istnieje, mógłbym tu teraz wcisnąć kit, że na jednym kole i z jedną ręką na kierownicy wyprzedziłem wszystkich rywali, a potem wyprowadziłem niszczycielski atak, po którym zostawiłem wszystkich wiele kilometrów w tyle. Na przedostatnim zakręcie zatrzymałem się na piwo i pozwoliłem im wszystkim się dogonić, bo było mi przykro i nie chciałem rujnować im tego dnia.

      Tak naprawdę jednak w grupie panowała niemal taka sama konsternacja jak przed czarnymi ekranami telewizorów. Finisz się zbliżał. Dogoniliśmy i wyprzedziliśmy Wasila Kiryjenkę, a następnie Lukasa Pöstlbergera, Austriaka, który na co dzień jeździ ze mną w ekipie BORA-hansgrohe. Czy to już wszyscy? Nie. Nadal nie widziałem Alaphilippe’a. Byłem też pewien, że wcześniej zauważyłem z przodu co najmniej jednego Kolumbijczyka, Rigoberto Urána albo Fernando Gavirię. O! A ten Duńczyk to kto? Kto naprawdę prowadzi w tym wyścigu? Czy go dopadniemy?

      Peter, zapomnij o tym, powtarzałem sobie. Jedziesz sprintem do mety, a zajętym miejscem zainteresujesz się później. Pędziliśmy wzdłuż przystani. Mieliśmy przed sobą już tylko lewy zakręt, potem prawy, a dalej 300 metrów prosto do mety. Serce podchodziło mi do gardła, niemal czułem smak krwi. Peter, jesteś tak blisko. Daj z siebie wszystko, żebyś potem niczego nie żałował.

      Na


Скачать книгу