Pilot ci tego nie powie. Patrick Smith
skierowano nas w stronę hali przylotów. Było w tym coś ceremonialnego i rytualnego. Pamiętam, jak spojrzałem na górujący nad naszymi głowami niebiesko-biały ogon Air France i słyszałem wyjącą w ciemnościach turbinę pomocniczą maszyny. Wszystko to było niezwykle podniecające i egzotyczne. A dowiózł nas tutaj ten oto niesamowity samolot. I to w ciągu zaledwie kilku godzin, ni mniej, ni więcej – taka podróż niegdyś zabrałaby wiele tygodni, najpierw statkiem, a potem przez pustynię w karawanie.
Dla większości ludzi, bez względu na to, czy zmierzają do Kansas, czy Katmandu, samolot to zło konieczne, element towarzyszący podróży, ale nie jej część. Nigdy nie zapomnę czegoś, co powiedziała kiedyś moja dawna sympatia. Jak prawie wszyscy, przez analogię, traktowała samoloty jak zwykłe narzędzia. Jeżeli patrzymy na podróż jak na przedsięwzięcie czysto ludzkie, argumentowała – będące wyrazem ciekawości albo może pasji – czymże jest pasażerski odrzutowiec, jak nie zwykłym instrumentem, który możemy odrzucić, tak jak malarz odrzuca swój pędzel? Nie zgadzam się z tym, ponieważ, jeżeli uznamy, że pociągnięcie pędzlem odzwierciedla moment artystycznej inspiracji, to czymże jest podróżowanie bez samej podróży?
Nauczyliśmy się traktować lotnictwo jak jeszcze jedną imponującą, ale w ostatecznym rozrachunku nieciekawą dziedzinę techniki. Zapewne było to nieuniknione. Ewolucja technologiczna najwyraźniej narzuca nam swoje warunki, zmusza nas, w taki czy inny sposób, do zaakceptowania faktu, że to, co niezwykłe, powszednieje. Albo, jak ujmuje to Nathan Heller piszący dla tygodnika „New Yorker”: „Miarą postępu w przemyśle jest prędkość, z jaką wynalazki stają się nieznośne”. Ale czy nie tracimy cennej perspektywy, gdy z grubsza biorąc z definicji, zaczynamy zrównywać pospolite z uciążliwym? Czy z czegoś nie rezygnujemy? Samolot nie jest jakimś gadżetem, który nosimy w kieszeni. To on może nas przenieść na drugą stronę kuli ziemskiej nieomal z prędkością dźwięku.
>> Powrót złotego wieku awiacji
Wiem, że skłanianie się ku tego rodzaju romantyzmowi jest dość osobliwe w czasach długich kolejek do odpraw pasażerskich, skandalicznych opóźnień i nadkompletów w samolotach. Żeby było jasne, nie rozpływam się nad zaletami ciasnych siedzeń ani nad kulinarną subtelnością kilkunastogramowych torebek z tak zwanymi snakami. Niedogodności i kłopoty związane z podróżami powietrznymi w dzisiejszych czasach nie wymagają szczegółowego omawiania i są doskonale znane. Ale, możecie mi wierzyć lub nie, mimo to istnieje wiele aspektów latania, którymi podróżny może się delektować i które warto docenić.
Nauczyłem się nie bagatelizować braku poszanowania dla linii lotniczych ani tego, że ludzie nie znoszą latać. Chociaż pewna cząstka tego lekceważenia jest jak najbardziej uzasadniona, duża część nie jest. W kolejnych rozdziałach postaram się wytłumaczyć, dlaczego tak sądzę. Ostrzegam lojalnie, że wiele z tego, co mam do powiedzenia, jest sprzeczne z tym, co się na ogół czyta i słyszy o lotnictwie komercyjnym.
Ludzie opowiadają często o przysłowiowym złotym wieku awiacji i marzą o tym, abyśmy mogli do niego powrócić. Z jednej strony to uczucie, z którym łatwo sympatyzować. Mam już tyle lat, że pamiętam czasy, kiedy naprawdę cieszono się na podróż samolotem. Pamiętam wycieczkę na Florydę w 1979 roku, kiedy to mój ojciec włożył na tę okazję marynarkę i krawat. Pamiętam podwójne porcje sernika podczas sześćdziesięciominutowego lotu w klasie ekonomicznej. Tak, niegdyś wszystko to było nieco przyjemniejsze, nieco bardziej wyjątkowe.
Było też dużo droższe, dużo mniej bezpieczne i pod wieloma względami dużo mniej wygodne. Prawie dla każdego zabrzmi to jak bluźnierstwo, ale jeżeli kiedykolwiek lotnictwo miało swój złoty wiek, to gotów byłbym się spierać, że ma to miejsce właśnie teraz.
A dlaczegóż to? Otóż podróż samolotem jest dziś tańsza niż kiedykolwiek dotychczas. To po pierwsze. Nigdy też nie była tak bezpieczna. Można wybierać spośród dużo większej liczby ofert lotniczych, docierać do dużo większej liczby miast, na pokładzie najcichszych, najbardziej zaawansowanych technicznie samolotów, jakie kiedykolwiek zbudowano. Kabiny w klasie premium osiągnęły niezrównany poziom luksusu, a klasa ekonomiczna, pomimo wszystkich narzekań kierowanych pod jej adresem, oferuje więcej niż dawniej. Nawet pasażer dysponujący bardzo skromnym budżetem może, z plecakiem i w klapkach, przemierzać oceany, płacąc równowartość kilku pensów za milę, w warunkach prawie idealnie bezpiecznych i z osiemdziesięciopięcioprocentową szansą, że na czas dotrze do celu podróży.
Na tym na razie poprzestanę, zanim ciśniecie tą książką o ziemię z obrzydzeniem, ale w kolejnych rozdziałach przyjrzymy się tym sprawom bardziej szczegółowo, jednej po drugiej. A kiedy dotrzecie do ostatniej strony, zadam wam takie pytanie: „Czy rzeczywiście chcecie podróżować tak, jak to robiono w latach sześćdziesiątych XX wieku? Czy jesteście tego pewni?”. Jeżeli dobrze wykonałem swoją pracę, zakończycie lekturę, przyznając, że złoty wiek, bez względu na to, kiedy konkretnie był, jest czymś bardziej mitycznym, niż sądziliście.
1
Cała prawda o samolocie
>> Pytanie podstawowe: jak to się w ogóle dzieje, że olbrzymie samoloty przewożące tony pasażerów i ładunków utrzymują się w powietrzu?
Tak, gdy mowa o samolotach, właśnie to wzbudza największą ciekawość każdego laika. Łagodne uniesienie w niebo setek tysięcy kilogramów maszynerii wydaje się cudem, ale żadnym cudem bynajmniej nie jest; wszystko dzieje się w sposób zaskakująco prosty i łatwy do zademonstrowania.
Kiedy następnym razem znajdziecie się na autostradzie w swojej toyocie, wystawcie rękę przez okno, prostopadle do samochodu, równolegle do ziemi. Unieście dłoń lekko w górę, wbijając się w strumień powietrza. I co się dzieje? Zrobiliśmy skrzydło i ręka „leci”. I będzie tak leciała dopóty, dopóki będziemy utrzymywali dłoń pod właściwym kątem i jechali z odpowiednio dużą prędkością. Ręka leci, ponieważ podtrzymuje ją powietrze. Z samolotem jest nie inaczej. To prawda, że nie oderwiemy toyoty od ziemi, ale wyobraźcie sobie, że wasza dłoń jest naprawdę, ale to naprawdę wielka, a samochód ma taką moc, że może jechać naprawdę, ale to naprawdę szybko. Wznoszenie się w powietrze polega na uzyskaniu odpowiednich wartości czterech sił rywalizujących ze sobą podczas lotu; to znaczy siła ciągu musi pokonać siłę oporu, a siła nośna siłę ciężkości. Albo, jak to ujął Orville Wright: „Samolot utrzymuje się w powietrzu, ponieważ nie ma czasu spaść”.
Jest też w lotniczym elementarzu reguła znana jako prawo Bernoulliego, nazwane tak na cześć Daniela Bernoulliego, osiemnastowiecznego szwajcarskiego matematyka, który nigdy nie widział samolotu. Ciecz, przeciskając się przez szczelinę lub opływając powierzchnię zakrzywioną, doznaje przyspieszenia, a jednocześnie zmniejsza się jej ciśnienie. Naszą „cieczą” jest powietrze, a porusza się ono szybciej, kiedy opływa skrzydło – które jest wysklepione – od góry (ciśnienie mniejsze), niż kiedy płynie wzdłuż bardziej płaskiej powierzchni pod spodem (ciśnienie większe). Efektem jest wypychanie w górę; skrzydło unosi się, że tak powiem, na poduszce wysokociśnieniowej.
Zostanę zbesztany za nieszczególnie precyzyjne wyjaśnienie, ale naprawdę o to z grubsza chodzi: różnica ciśnień opisana przez równanie Bernoulliego oraz zmiana kierunku cząsteczek powietrza demonstrowana za pomocą zwykłego wyciągnięcia ręki przez okno składają się na niezbędny element lotu: siłę nośną.
Gwałtowny spadek siły nośnej nazywa się przeciągnięciem. I znów podstawowe założenie łatwo zademonstrować na autostradzie: jeżeli odchylimy rękę trochę za bardzo w górę albo przyhamujemy, tak że prędkość toyoty spadnie poniżej pewnej wartości,