Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści. Joanna Jax

Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści - Joanna Jax


Скачать книгу
prześcieradła.

      Gdy Renate Zoll skończyła służbę i zamieniła mundur strażniczki na elegancki kostium, postanowiła sprawić sobie przyjemność i kupić jakiś ładny fatałaszek. Nie miała zbyt wielu pieniędzy, ale wiedziała, że w Warszawie jest takie miejsce, gdzie sprzedawano całkiem szykowne ubrania za niską cenę. Polacy byli coraz biedniejsi i głodni, dlatego wyprzedawali wszystko, co najcenniejsze, aby nasycić swoje żołądki czymś pożywniejszym niż marmolada z buraków czy paskudny chleb na kartki.

      Gdy jako folksdojczka przyjechała z Katowic, by podjąć pracę strażniczki na Pawiej, nie spodziewała się, że mimo wojny Warszawa jest jednym z najlepiej zaopatrzonych w towary miastem Europy. Tutejsi szmuglerzy swoje rzemiosło opanowali w sposób mistrzowski. Na rynku można było kupić dosłownie wszystko. Oczywiście ceny były powalające dla przeciętnych polskich obywateli, ale ona zarabiała niemieckie pieniądze i żyła jak Niemcy. Znała także polski, co sprawiało, że bez lęku myszkowała w zacisznych budkach stołecznych handlarzy.

      Idąc w stronę rynku, zastanawiała się, czy kupić sobie nową apaszkę, czy może pudełko szwajcarskich czekoladek. Po kilku minutach doszła do wniosku, że zasłużyła sobie i na ładny fatałaszek, i na coś słodkiego.

***

      – A co ty, Lewin, masz minę, jakby ci kto w dupie koły łamał? – zagadnął Franek „Diamentowa Rączka” Lewina.

      Ten tylko machnął ręką i skrzywił się jeszcze bardziej.

      – Chodziłem po tym piekle ze cztery godziny, a Mozela nie znalazłem – skłamał.

      Franek ściszył głos.

      – Nie dziwota, jak go Szwab jakiś gołymi rękami zadusił i jak worek kartofli do piwnicy wrzucił. Albo i nie Szwab…

      – Naprawdę? – Emil udawał zdziwionego, po czym dodał, jakby od niechcenia: – A kto niby miał go zabić jak nie Szwaby?

      – A bo to mało pejsaków w getcie, co by za bochenek chleba zadusili gołymi rękami? Ale co mi tam żałować Żydziaka i w dodatku czerwonego. Szkoda tylko, żeś swojej sprawy nie załatwił jak potrzeba. Ale słuchaj, jest taki jeden, Perełka na niego mówią, bo frant sobie taką sztuczną szczękę wstawił, że z daleka widać. Dostał kiedyś w cyferblat od Mańka Druciarza, bo go orżnął na ruskim złocie i musiał wstawić sobie sztuczną klawiaturę, ale nie w tym dzieło… Perełka zna takiego jednego oficera z Pawiaka, co zwolnienia załatwia. Tylko mu posmarować trzeba.

      Ten temat zainteresował Emila. To była jakaś szansa.

      – Ile bierze? – zapytał, zaintrygowany.

      – No, jak za kogo ważnego, to i ze trzydzieści tysięcy.

      – Ile? Przecież to fortuna – prawie krzyknął Lewin.

      – No dużo, ale… Nie chcę ci tu, Emil, blagować, ale może twoja siostra to już u świętego Piotra kwiatki zrywa. Oni tak długo ludzi nie trzymają. Albo zakatują, albo do obozów wysyłają. A tam wiadomo, że grób i mogiła.

      – Żyje… Wiem, że żyje, jeden taki się dowiedział.

      – To dobrze, Lewin. A co, szkoda ci mamony na kochaną siostrunię? – zapytał.

      – Franek, jakbym miał, to bym i pół miliona zapłacił. Ale nie mam. Z mojego mieszkania mnie wyrzucili, bogaty szwagier zwinął żagle do Anglii, a ja z małych oszczędności żyję. Ale i one mi się kończą. Sądziłem, że posprzedaję parę wartościowych rzeczy, ale teraz to tyle za nie płacą, że szkoda gadać – powiedział z desperacją w głosie Emil.

      – Jakbym ja miał trzydzieści tysięcy, tobym nawiał za granicę, gdzie Szwabów nie ma… – rozmarzył się Franek. – Trochę szmugluję żarcie ze wsi, ale pieniądze z tego małe. Jestem zwykła płotka, ale są tacy, co fortuny się na szmuglu drobili. Całe wagony i ciężarówki żarcia wożą z Karczewa albo Rzeszy. Bracie, szampany, kawiory, kawę prawdziwą… Mówię ci, takiego bogactwa się dorobili, że mucha nie siada.

      – To czemuś ty się, Franek, tym nie zajął, tylko łba nadstawiasz za pół prosiaka? – zapytał.

      – Chłopie, kapitalik jakiś trzeba mieć na początek i porządne dokumenta, żeby do Rzeszy jeździć. A to kosztuje. Ostatnio to już w portki narobiłem, jak nas Niemcy z rąbanką przydupili w pociągu. Z tego cykora to żem przez okno cały towar wyrzucił i potem pół dnia szukałem przy nasypach. Dobrze, że nikt nie lazł i nie trafił na to, boby miał na miesiąc wyżery. – Franek przewrócił oczami.

      Lewin zamyślił się. To był doskonały pomysł. Wszyscy szmuglowali do Warszawy towary deficytowe i co cwańsi zbijali fortunę. Mógłby zaryzykować, a nawet dogadać się z kilkoma znajomymi z gestapo, ale Franek miał rację: potrzebne były pieniądze na pierwszy duży transport, a jego portfel świecił pustkami. Nie miał nawet pięknej Adrianny, którą oddawał znajomym za niewielką gratyfikację. Teraz jednak, gdy była w ciąży, nie byłaby zbytnio przydatna.

      Przyszedł mu jednak do głowy inny pomysł. Jego prawdziwy ojciec był bogaty przed wojną. Miał gorzelnię, dużo ziemi i prowadził rozliczne interesy. Być może dogadał się z Niemcami, a nawet jeśli nie, musiał mieć spore oszczędności. Nie wyobrażał sobie jednak, że jedzie do niego i prosi o wsparcie, nawet dla Hanki nie byłby w stanie kolejny raz narazić się na poniżenie. Ale przecież… Franek był złodziejem. Mogli włamać się do dworku w Chełmicach i zmusić starego do oddania wszystkiego, co miał. Musiał jednak udać się do swojej rodzinnej miejscowości i zrobić dyskretne rozeznanie w obecnym życiu swojego ojca. A potem… No cóż, jeśli miałby wybierać pomiędzy życiem Hanki i starego Chełmickiego, z pewnością wybrałby życie siostry.

      Postał jeszcze chwilę przy budce z pieczywem i bezwiednie przyglądał się ludziom krążącym wokół straganów. Niekiedy przystawali przy jakimś stoisku, pytali o cenę, po czym kiwali głowami i ze smutkiem odchodzili, szukając czegoś, na co mogliby sobie pozwolić. Nagle w potoku ludzi Emil dostrzegł młodą kobietę, która wyglądała niczym gwiazda amerykańskiego kina. Miała upięte w elegancki kok włosy, spojrzenie, które wbiłoby w ziemię każdego mężczyznę i poruszała się z gracją, jak baletnica na deskach teatru. Przystanęła przy jednym z handlarzy i dotykała długimi palcami apaszek, niedbale przewieszonych przez jego ramię.

      – Panienko, to najprawdziwszy jedwab z Milanówka. No, pomaca pani, nawet panienki skóra nie jest taka gładka – zachwalał swój towar handlarz. – A i cena okazyjna, bo teraz to każdy pieniądze na węgiel i jedzenie wydaje.

      – Ach, widzę – mruknęła dziewczyna. – Zastanawiam się tylko, którą wybrać. Tę w niebieskie kwiaty czy w żółte.

      – Do pani oczu zdecydowanie bardziej będzie pasował błękitny, chociaż trudno będzie pani znaleźć tak piękny kolor – zagadnął Emil, podchodząc do nieznajomej.

      Zmierzyła go od góry do dołu i wydęła wargi, jak niegdyś czyniła to jego piękna Adrianna. Musiała być folksdojczką, bo ubrana była zbyt elegancko jak na wojenne warunki. Poza tym Polki rzadko kupowały tak luksusowe rzeczy, wydając każdy grosz na jedzenie, którego było w Warszawie sporo, ale ceny dochodziły do monstrualnych kwot.

      Pochodzenie pięknej dziewczyny nie miało dla Emila znaczenia. Chciał jedynie nasycić wzrok jej nietuzinkową urodą. Milczała. Nieco spłoszona, wzięła chustkę w żółte kwiaty, zapłaciła handlarzowi i ruszyła dalej.

      – Czy powiedziałem coś niewłaściwego? – Emil nie odpuszczał.

      Zatrzymała się i przyjrzała się bliżej natrętowi. Był niezwykle przystojny, dobrze ubrany i bardziej przypominał eleganckich Niemców niż niechlujnych Polaków. Może


Скачать книгу