Duchowni o duchownych. Artur Nowak
e: AGATA MOŚCICKA, biały-ogród.pl
Projekt graficzny serii: AGATA MOŚCICKA, biały-ogród.pl
Projekt okładki: Studio Kreatywności u Baby i Grajka
© Copyright for this edition by Od Deski Do Deski, Warszawa 2019
© Copyright for the text by Artur Nowak 2019
Wydanie I
ISBN 978-83-65157-92-8
Wydawnictwo OD DESKI DO DESKI Sp. z o.o.
ul. Puławska 174/11, 02-670 Warszawa
Konwersja: eLitera s.c.
WSTĘP
Chciałem pokazać życie kapłanów w ich relacji ze światem z różnych perspektyw i odległości. Niektórzy nie są już księżmi, niektórzy nigdy nimi z różnych względów nie zostali. Wielu z nich ma doświadczenia we wspólnotach religijnych rozsianych w różnych miejscach świata. Czechy, Boliwia, USA, studia we Włoszech. Cała paleta kultur. Wspólna jest dla nich Polska. Nawet jeżeli wyjechali z Polski, to ta Polska w nich została. Wydaje się, że ich refleksja o naszej religijności, o Kościele katolickim, o duchownych, widziana z perspektywy doświadczenia innego Kościoła, jest tym bardziej cenna.
W monoreligijnym katolickim kraju, w którym od urodzenia do śmierci towarzyszy nam kapłan, duchowni mają swoje gęby: mędrców i wybrańców albo materialistów i hipokrytów. Jacy są naprawdę i co im w duszach gra?
Dużo rozmawialiśmy o tak zwanej formacji. Zastanawialiśmy się, czy matura jest wystarczającym kryterium, by wstępować do seminarium i czy zamykanie kleryków przed światem jest dobrym pomysłem. Mówiliśmy o homoseksualizmie, pedofilii, samotności, wreszcie o plusach i minusach bycia na świeczniku oraz o tym, co ich w Kościele denerwuje i czym ich Kościół ujął.
Zanim przystąpiłem do rozmów z poszczególnymi księżmi i byłymi duchownymi, założyłem sobie, że postaram się przełamać gardę banałów i cukierkowych dykteryjek, za którymi będę miał wgląd w prawdę, a przynajmniej mocno się do niej zbliżę. Każdy z moich bohaterów to inna historia. Myślę, że gdybym ich wszystkich zebrał przy stole, w wielu sprawach mieliby różne zdanie. Są jednak, jak sądzę, wspólne obszary ich trosk i niepokojów.
Zastanawiałem się, jak zainteresować czytelników tą książką. Przyszło mi do głowy, że najlepszą rekomendacją jest chyba to, że sam jestem nią zaskoczony. Może zadałem pytania, których nikt wcześniej nie postawił?
Dziękuję wszystkim rozmówcom za poświęcony czas.
MARCIN WÓJCIK
Dziewiętnaście lat to dobry wiek, żeby „iść na księdza”?
Nie mam wątpliwości, że to za wcześnie. Człowiek powinien liznąć jeszcze trochę świata, zobaczyć, sprawdzić się w życiu i przeżyć coś na własnej skórze. Na pewno w takiej sytuacji do seminariów przyszłoby mniej chłopaków, ale przecież chodzi nam nie o ilość, tylko o jakość. Powinno się podnieść poprzeczkę dla kandydatów i wymagać skończonych studiów. Ludzie w wieku dwudziestu pięciu czy sześciu lat są o wiele dojrzalsi niż maturzyści. Dzieli ich przepaść.
A może Kościołowi nie jest na rękę, żeby do seminarium przychodzili dojrzali ludzie. Wolą młokosów, bo łatwiej takich uformować. Nie odpyskują.
Co w twoim przypadku zadecydowało o wstąpieniu do seminarium? Zazwyczaj powołanie dojrzewa w sprzyjającym środowisku.
W moim przypadku nie zadziało się nic wyjątkowego. Przy parafii działał ruch Światło-Życie, czyli oaza. Zacząłem wyjeżdżać na rekolekcje wakacyjne i zimowe. Sporo tego było: Bystra Podhalańska, Groń, Waksmund. Poznałem fajnych ludzi. Naprawdę dobrze wspominam ten czas. Prowadzili nas świetni księża. Czułem, że uczestniczę w czymś ważnym i że się rozwijam. Pamiętam z tamtego okresu wiele szczerych przyjaźni. Żyłem od rekolekcji do rekolekcji, nie mogłem się doczekać następnego wyjazdu.
A na czym ta wyjątkowość polegała?
To był trochę inny przekaz duchowy. Adresowany dla młodych ludzi, mnóstwo śpiewu, gitara, skrzypce. Było miejsce i na modlitwę, i na szaleństwo. Pamiętam, że na początku liceum właśnie z oazą pierwszy raz w życiu pojechałem nad morze. Na dwa tygodnie trafiłem w serce Gdańska.
A ludzie, których wówczas poznałeś, utrzymali się w Kościele? Znam mnóstwo osób z oazy, sam jeździłem na rekolekcje i mam takie doświadczenie, że niewiele z nich, już dziś dorosłych, angażuje się w życie Kościoła. Myślę, że większość odchodzi, bo nie chce mieć nic wspólnego z Kościołem.
Prawdę mówiąc, to nie mam już kontaktu z tym środowiskiem. Każdy poszedł swoją drogą. Ale większość tych, z którymi miałem jakiś kontakt, nie ma relacji z Kościołem albo są one letnie.
Dlaczego?
Według mnie Kościół nie chce i nie potrafi zatrzymać tego młodzieńczego entuzjazmu. On mija, to normalne. Sztuką jest stworzyć takie warunki, by te emocje dojrzewały. Wiarę trzeba pogłębiać. Tylko wtedy ma szansę zaistnieć w czyimś życiu naprawdę.
Kościół tego nie potrafi?
Problem polega na tym, że Kościół ma niewiele do zaproponowania dorosłym. Jest przepaść. Mamy formację dla młodzieży i jest tego nawet dość sporo, a później długo, długo nic. Jak ktoś nie przeskoczy tej przepaści sam, to się nie utrzyma. Przeskakują nieliczni. Powiem tak, będąc dorosłym, trzeba się mocno natrudzić, żeby znaleźć coś fajnego w Kościele.
Muszę nieśmiało zauważyć, że przy każdej parafii działa koło Radia Maryja.
Bądź poważny. Chodzi mi o formację, która pomaga rozwijać duchowość, dojrzałą wiarę. Moim zdaniem to jest problem formacji księży. Żeby prowadzić młodych, niewiele potrzeba, ot zagrasz im coś na gitarze, dasz piłkę i już się garną. To nie wymaga szczególnego zachodu. Problemem jest to, że Kościół w małych miejscowościach nie ma dorosłym nic do zaoferowania poza przynależnością do kółka różańcowego i koła Radia Maryja. A to za mało nawet dla emerytów. Księża są mało kreatywni, choć pewnie uogólniam.
A jak oaza cię kształtowała?
Po pierwsze, to w zasadzie już od pierwszej klasy liceum wiedziałem, że chcę być księdzem i konsekwentnie do tego dążyłem. Oaza to było naturalne środowisko, w którym ten pomysł na życie mógł dojrzewać. Podpisałem krucjatę odnowy człowieka zakładającą powstrzymywanie się od alkoholu. Nie chodziło tylko o to, że nie mogę pić alkoholu, nawet nie mogłem go kupować dla brata czy taty. Nikt mnie więc w tym celu nie wysyłał do sklepu. Poza tym starałem się powstrzymywać od jakichkolwiek grzechów, robiłem dobre uczynki. Jakoś to wszystko mi się udawało. Widziałem w tym sens.
Poważnie to traktowałeś.
Bardzo poważnie. I muszę ci powiedzieć, że dobrze mi z tym było. W okresie dojrzewania te rygory – nazwijmy to ascezą – fajnie mi zrobiły. Ominęły mnie głupoty.
A nauka?
Orłem nie byłem. Nie chciało mi się uczyć, a na dodatek nie byłem specjalnie zdolny, ale miałem cel, więc zależało mi na ocenach. O ile do liceum dostałem się fuksem, to już świadectwo maturalne miałem z czerwonym paskiem. Cud. I nagroda za lata ciężkiej pracy, siedzenia z książkami, uczenia się po nocach. Byłem mocno zdeterminowany, bo chciałem zdać maturę i iść do seminarium.
Jednym