Pięćdziesiąt twarzy Greya. Э. Л. Джеймс

Pięćdziesiąt twarzy Greya - Э. Л. Джеймс


Скачать книгу
kategoriach romantycznych nie zaznałam dotąd porażki. Od zawsze brak mi pewności siebie; jestem zbyt blada, zbyt chuda, zbyt niechlujna, zbyt niezgrabna – lista moich wad nie ma końca. Zawsze więc to ja odtrącałam potencjalnych adoratorów. Był na uczelni chłopak, któremu się podobałam, ale nikt nigdy nie wzbudził we mnie zainteresowania – nikt z wyjątkiem cholernego Christiana Greya. Może powinnam być milsza dla chłopców pokroju Paula Claytona i José Rodrigueza. Ale jestem przekonana, że żaden z nich nie szlochał w żadnym ciemnym zakątku. Może muszę się po prostu wypłakać.

      „Przestań! Przestań! Przestań!” – krzyczy moja podświadomość. Ręce ma skrzyżowane na piersiach i z frustracją tupie jedną stopą. „Wsiadaj do samochodu, jedź do domu, bierz się za naukę. Zapomnij o nim… Natychmiast! I przestań się nad sobą użalać”.

      Oddycham głęboko, a potem wstaję. Weź się w garść, Steele. Ruszam w stronę samochodu Kate, ocierając po drodze łzy z twarzy. Nie będę już o nim myśleć. Potraktuję ten incydent jako nauczkę i skoncentruję się na egzaminach.

      Kate siedzi przy stole, pochylona nad laptopem. Powitalny uśmiech gaśnie, kiedy dostrzega moją twarz.

      – Ana, co się stało?

      O nie, tylko nie inkwizycja Katherine Kavanagh. Kręcę głową, dając tym gestem do zrozumienia, aby mi odpuściła, ale równie dobrze mogłabym mieszkać z głuchoniemym ślepcem.

      – Płakałaś. – Czasem ma wyjątkowy dar ubierania w słowa tego, co cholernie oczywiste. – Co ci zrobił ten drań? – warczy, a jej mina… o kurczę, jest naprawdę groźna.

      – Nic, Kate. – I w tym cały problem. Myśl ta wywołuje na mojej twarzy cierpki uśmiech.

      – W takim razie czemu płakałaś? Ty nigdy nie płaczesz. – Głos jej łagodnieje. Wstaje, a jej spojrzenie pełne jest troski. Mocno mnie przytula. Muszę coś powiedzieć, aby dała mi spokój.

      – Mało brakowało, a przejechałby mnie rowerzysta. – To w sumie niewiele, ale od razu odwraca jej uwagę od… niego.

      – Jezu, Ana, wszystko w porządku? Jesteś ranna? – Odsuwa mnie na odległość ramienia i szybko lustruje od stóp do głów.

      – Nie. Christian mnie uratował – szepczę. – Ale bardzo się zdenerwowałam.

      – Nic dziwnego. Jak tam kawa? Wiem, że jej nie znosisz.

      – Zamówiłam herbatę. Było w porządku, w zasadzie nie ma o czym opowiadać. Nie wiem, dlaczego mnie zaprosił.

      – Podobasz mu się.

      – Już nie. Więcej się z nim nie spotkam. – Tak, udaje mi się wypowiedzieć to spokojnie i rzeczowo.

      – Och?

      Dupa blada. Zaintrygowałam ją tym. Udaję się do kuchni, aby nie widziała mojej twarzy.

      – Tak, to przecież nie moja liga, Kate – dodaję cierpko.

      – Co masz na myśli?

      – Och, Kate, to oczywiste. – Odwracam się na pięcie i staję z nią twarzą w twarz, gdyż zdążyła już się pojawić w drzwiach kuchni.

      – Dla mnie nie – oświadcza. – Okej, ma więcej kasy niż ty, no ale w sumie ma jej więcej od większości Amerykanów!

      – Kate, on jest… – Wzruszam ramionami.

      – Ana! Na litość boską, ile razy mam ci to powtarzać? Ślicznotka z ciebie – przerywa mi. O nie. Zaraz zacznie tę swoją tyradę.

      – Kate, proszę cię. Muszę się uczyć.

      Marszczy brwi.

      – Chcesz zobaczyć artykuł? Jest gotowy. José zrobił naprawdę świetne zdjęcia.

      Czy naprawdę potrzebuję wizualnego przypomnienia pięknego Christiana „Nie-chcę-cię” Greya?

      – Jasne. – Wyczarowuję uśmiech i podchodzę do laptopa. No i oto on, czarno-biały, wpatruje się we mnie i uznaje mnie za wybrakowaną.

      Udaję, że czytam artykuł, a tymczasem patrzę mu prosto w oczy, szukając w tym zdjęciu jakiejś wskazówki odnośnie do tego, dlaczego to podobno nie mężczyzna dla mnie. I nagle robi się to oczywiste. Jest zbyt olśniewająco przystojny. Krańcowo różnimy się od siebie; pochodzimy z dwóch różnych światów. Jestem Ikarem, który znalazł się zbyt blisko słońca i w rezultacie spłonął. Jego słowa mają sens. To nie mężczyzna dla mnie. To właśnie miał na myśli i teraz łatwiej jest mi zaakceptować jego odrzucenie… prawie. Jakoś dam radę z tym żyć. Rozumiem.

      – Bardzo dobry artykuł, Kate. A teraz idę się uczyć.

      W duchu składam sobie przyrzeczenie, że od teraz nie będę o nim myśleć, a potem wyjmuję notatki i biorę się za czytanie.

      Dopiero kiedy leżę w łóżku i próbuję zasnąć, pozwalam myślom pomknąć ku temu dziwacznemu przedpołudniu. Ciągle przypomina mi się ten jego tekst: „Nie bawię się w dziewczyny” i wkurzam się na siebie, że nie przyswoiłam tej informacji prędzej, kiedy znajdowałam się w jego ramionach i każdą komórką błagałam, aby mnie pocałował. Przecież to wtedy powiedział. Nie chciał mnie jako swojej dziewczyny. Przekręcam się na bok. A może on żyje w celibacie? Zamykam oczy i zaczyna mi pracować wyobraźnia. Może on czeka. „Nie na ciebie” – prycha zaspana podświadomość, po czym przypuszcza atak na moje sny.

      Tej nocy śnię o szarych oczach, liściastych wzorkach na mleku i biegam po ciemnych pomieszczeniach, rozjaśnianych jedynie upiornym światłem jarzeniówek, i nie wiem, czy biegnę ku czemuś, czy przed czymś uciekam…

      Odkładam długopis. Skończyłam. Ostatni egzamin dobiegł kresu. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech zadowolenia. To chyba pierwszy uśmiech w tym tygodniu. Jest piątek i wieczorem będziemy świętować, ostro świętować. Możliwe, że nawet się upiję! Jeszcze nigdy nie byłam pijana. Zerkam w drugi koniec sali gimnastycznej na Kate, która zawzięcie pisze. Zostało pięć minut. No i nadszedł koniec mojej uczelnianej kariery. Już nigdy nie będę musiała siedzieć wśród niespokojnych, osamotnionych studentów. W myślach robię pełne gracji gwiazdy, doskonale wiedząc, że tylko tam jest to możliwe. Kate kończy pisać i odkłada długopis. Patrzy w moją stronę. Ona także się uśmiecha.

      Wracamy jej autem do mieszkania, nie rozmawiając po drodze o ostatnim egzaminie. Kate bardziej przejmuje się tym, w co się ubrać dzisiejszego wieczoru.

      Szukam w torebce kluczy.

      – Ana, przesyłka dla ciebie. – Kate stoi na schodkach przed drzwiami, trzymając w ręce paczkę owiniętą w brązowy papier.

      Dziwne. Niczego ostatnio nie zamawiałam z Amazona. Kate wręcza mi paczkę i bierze ode mnie klucze, aby otworzyć drzwi. Przesyłkę zaadresowano do panny Anastasii Steele. Brak adresu nadawcy. Może to od mamy albo Raya.

      – Pewnie od rodziców.

      – Otwórz! – Kate cała w skowronkach idzie prosto do kuchni po naszego „szampana na koniec egzaminów”.

      Rozrywam papier i moim oczom ukazuje się obite skórą pudełko. W środku znajdują się trzy pozornie identyczne książki w idealnym stanie, obite starym materiałem, oraz arkusik białego papieru. Po jednej stronie napisano odręcznie następujący tekst:

      Rozpoznaję cytat z Tessy. Cóż za ironia – dopiero co przez trzy godziny pisałam pracę na temat powieści Thomasa Hardy’ego. A może to wcale nie ironia… może to coś rozmyślnego. Oglądam książki, trzy tomy Tessy d’Urberville. Otwieram pierwszą z góry. A tam staroświecką czcionką napisano:

      A niech mnie, to pierwsze wydanie.


Скачать книгу