Pięćdziesiąt twarzy Greya. Э. Л. Джеймс

Pięćdziesiąt twarzy Greya - Э. Л. Джеймс


Скачать книгу
poufności. – Wzrusza ramionami i ma na tyle przyzwoitości, aby wyglądać na nieco zakłopotanego. – Mój prawnik na to nalega. – Wręcza mi je. Jestem zdeprymowana. – Skoro wybierasz opcję drugą, poniżenie, będziesz musiała to podpisać.

      – A jeśli nie chcę niczego podpisywać?

      – Wtedy będzie idealizm Angela Clare, no, przynajmniej przez większą część książki.

      – Co oznacza to oświadczenie?

      – Oznacza, że nie możesz ujawniać niczego na nasz temat. Niczego i nikomu.

      Wpatruję się w niego z niedowierzaniem. A niech mnie. Jest źle, naprawdę źle, a teraz moja ciekawość została jeszcze bardziej rozbudzona.

      – W porządku. Podpiszę.

      Podaje mi pióro.

      – Nie zamierzasz tego nawet przeczytać?

      – Nie.

      Marszczy brwi.

      – Anastasio, zawsze należy czytać wszystko, co się podpisuje – upomina mnie.

      – Christianie, wiesz, że i tak z nikim bym o nas nie rozmawiała. Nawet z Kate. Bez znaczenia jest więc fakt, czy podpiszę to oświadczenie, czy nie. Skoro tak wiele to znaczy dla ciebie, czy też twojego prawnika… z którym ty w sposób oczywisty rozmawiasz, w takim razie dobrze. Podpiszę.

      Patrzy na mnie, po czym kiwa ponuro głową.

      – Celna uwaga, panno Steele.

      Składam podpis w wykropkowanej części obu egzemplarzy i jeden oddaję jemu. Drugi składam, chowam do torebki i upijam spory łyk wina. Wcale nie czuję się taka odważna, jak by się mogło wydawać.

      – To oznacza, że dzisiaj będziesz się ze mną kochał? – Cholera. Czy ja to naprawdę powiedziałam? Jego usta otwierają się lekko, ale szybko odzyskuje równowagę.

      – Nie, Anastasio. Po pierwsze, ja się nie kocham. Ja się pieprzę… ostro. Po drugie, jest znacznie więcej dokumentów do podpisania, a po trzecie, nie wiesz jeszcze, na co się piszesz. Możliwe, że uciekniesz, gdzie pieprz rośnie. Chodź, chcę ci pokazać swój pokój zabaw.

      Otwieram szeroko buzię. Pieprzy się ostro! Cholera, to brzmi tak… podniecająco. Ale dlaczego mamy oglądać pokój zabaw?

      – Chcesz pograć na Xboksie? – pytam.

      Śmieje się głośno.

      – Nie, Anastasio, żadnego Xboxa ani Playstation. Chodź.

      Wstaje i wyciąga rękę. Pozwalam się prowadzić z powrotem na korytarz. Na prawo od dwuskrzydłowych drzwi, którymi weszliśmy, znajdują się inne drzwi, wiodące na klatkę schodową. Wchodzimy na piętro i skręcamy w prawo. Christian wyjmuje z kieszeni klucz i otwiera kolejne drzwi.

      – W każdej chwili możesz odejść. Śmigłowiec w dowolnym momencie może cię zabrać tam, gdzie chcesz, możesz spędzić tu noc i wrócić do domu rano. Decyzja należy wyłącznie do ciebie.

      – Po prostu otwórz te cholerne drzwi.

      Tak właśnie robi i odsuwa się na bok, aby mnie wpuścić. Zerkam na niego raz jeszcze. Tak bardzo chcę się przekonać, co się tam kryje. Biorę głęboki oddech i przekraczam próg.

      I czuję się tak, jakbym cofnęła się do szesnastego wieku i czasów hiszpańskiej inkwizycji.

      Cholera jasna.

      ROZDZIAŁ SIÓDMY

      Pierwsze, co zwraca moją uwagę, to zapach: skóra, drewno, środek do polerowania o delikatnie wyczuwalnej nucie cytrusowej. Bardzo przyjemny. Światło jest stonowane, subtelne. Prawdę mówiąc, nie widzę jego źródła; ukryte jest gdzieś pod gzymsem wokół ścian, roztaczając nastrojową poświatę. Ściany i sufit są w odcieniu bordowym, co sprawia, że spore pomieszczenie wydaje się bardziej przytulne, a podłogę pokrywa stary lakierowany parkiet. Na ścianie naprzeciwko drzwi widzę duży drewniany krzyż, przymocowany na kształt litery X. Wykonano go z lakierowanego mahoniu, a na każdym końcu znajdują się kajdanki. Pod sufitem podwieszono wielką żelazną kratę o wymiarach co najmniej metr na półtora, a z niej zwisają najprzeróżniejsze sznury, łańcuchy i błyszczące kajdany. Na ścianie obok drzwi przymocowano dwa długie, lakierowane, misternie rzeźbione kawałki drewna, trochę przypominające szczeble balustrady, ale dłuższe, a na nich zawieszono zaskakującą kolekcję rózg, pejczy, szpicrut i śmiesznych kijków z piórami.

      W pobliżu drzwi stoi pokaźnych rozmiarów mahoniowa komoda z mnóstwem szuflad wyglądających tak, jakby przechowywano w nich eksponaty w starym muzeum. Przez chwilę się zastanawiam, co rzeczywiście się w nich kryje. A chcę to w ogóle wiedzieć? W kącie na końcu pomieszczenia stoi ławka obita czerwonobrunatną skórą, a na ścianie obok przymocowano drewniany błyszczący wieszak, który wygląda jak uchwyt na kije do bilardu. Po dokładniejszych oględzinach stwierdzam, że zamiast kijów znajdują się tam laski o różnej długości i średnicy. W przeciwległym kącie stoi solidny, niemal dwumetrowy stół – lakierowane drewno plus rzeźbione nogi – a pod nim dwa taborety.

      Ale to łóżko jest elementem dominującym w tym pomieszczeniu. Olbrzymi, ozdobnie rzeźbiony mebel w stylu rokoko, z czterema kolumienkami. Wygląda mi to na koniec dziewiętnastego wieku. Pod baldachimem dostrzegam kolejne połyskujące łańcuchy i kajdanki. Na łóżku nie ma pościeli… jedynie materac obity czerwoną skórą i kilka poduszek z czerwonej satyny.

      W nogach łóżka, w odległości zaledwie pół metra stoi duża kanapa w kolorze ciemnobrunatnym: dokładnie na środku pomieszczenia, przodem do łóżka. Dziwne ustawienie, kanapa naprzeciwko łóżka…? I uśmiecham się do siebie – akurat kanapę uznałam za dziwną, gdy tymczasem to właśnie ona jest tutaj najzwyczajniejszym elementem wyposażenia. Unoszę głowę i przyglądam się sufitowi. W różnych odległościach przytwierdzono do niego karabińczyki. Ciekawe po co. W sumie dziwne, ale to całe drewno, ciemne ściany, nastrojowe oświetlenie i ciemnobrunatna skóra czynią to pomieszczenie delikatnym i romantycznym… Wiem, że prawda jest zgoła inna, ale taki jest właśnie romantyzm w stylu Christiana.

      Odwracam się i widzę, że uważnie mnie obserwuje, tak jak się zresztą spodziewałam. Z jego twarzy nie da się wyczytać zupełnie nic. Wchodzę do środka, a on za mną. Zaintrygowało mnie to coś z piórkami. Dotykam z wahaniem. Jest wykonane z zamszu i wygląda jak mały bicz, ale jest bardziej gęsty, a na końcach przymocowano maleńkie plastikowe koraliki.

      – To pejcz. – Głos Christiana jest cichy i miękki.

      Pejcz… hmm. Chyba jestem zaszokowana. Moja podświadomość dała drapaka, sparaliżowało ją albo po prostu wyzionęła ducha. Ja też jestem jak sparaliżowana. Jestem w stanie obserwować i chłonąć nowe informacje, ale nie mówić, co w związku z tym czuję. Jak się powinno zareagować na wieść, że twój potencjalny kochanek to pokręcony sadysta lub masochista? Strach… tak… to uczucie jest chyba nadrzędne. Teraz je rozpoznaję. I dziwne, ale nie strach przed nim – nie sądzę, aby zrobił mi krzywdę, no, przynajmniej nie bez mojej zgody. Tyle pytań przebiega mi przez głowę. Dlaczego? Jak? Kiedy? Jak często? Kto? Podchodzę do łóżka i przesuwam dłonią po jednej z ozdobnie rzeźbionych kolumienek. Jest solidna i niezwykle piękna.

      – Powiedz coś – nakazuje Christian. Głos ma łagodny, ale to tylko pozory.

      – Ty robisz to ludziom czy oni tobie?

      Kąciki jego ust unoszą się. Jest albo rozbawiony, albo czuje ulgę.

      – Ludziom? – Kilka razy mruga powiekami, jakby się zastanawiał nad odpowiedzią. – Robię to kobietom, które mają na to ochotę.

      Nie rozumiem.

      – Skoro masz ochotniczki, to dlaczego przyprowadziłeś tutaj mnie?

      – Ponieważ


Скачать книгу