Blask. Marek Stelar

Blask - Marek Stelar


Скачать книгу
jak będę mógł. Że nie musi czekać, ale ja będę o niej zawsze pamiętał, więc jeśli chce… – Urwał nagle. – Powiesz?

      – Powiem, powiem.

      – Na pewno?

      – Oj, na pewno, no! Jak do domu tak dojdziesz?

      – Poradzę sobie. Ciemno jest, nikt mnie nie zobaczy. Będę opłotkami szedł, jakby co, najwyżej powiem, że mnie zbóje napadli. Trzymaj się. Do zobaczenia w wolnej Polsce, bracie.

      – Uważaj na siebie. Zdrów!

      – Zdrów… – Szept Janka rozmył się w deszczu i Krugły zorientował się po chwili, że jest sam.

      Ostrożnie wymacując stopami grunt, dotarł do ulicy. Był przemoczony do suchej nitki i trząsł się z zimna. Woda chlupotała w butach, a ubranie ważyło pewnie tyle, co on sam. Był już prawie w domu. Skręcił w Szwedzką, dziękując w duchu za to, że za chwilę zzuje mokre buciory, zrzuci z siebie przemoczone łachy i usiądzie przy piecu, połykając w pośpiechu, niczym wygłodniałe zwierzę, przygotowane przez siostrę omaszczone kartofle.

      Przed sobą ujrzał nagle dwa żółte koła, a ułamek sekundy później snopy światła zalały fragment ulicy, przecinając ciemność i wyłuskując z niej nieliczne domy i kępy zieleni w ogrodach. Lśniące w nich miliony kropel deszczu wyglądały jak igły lecące na ziemię tylko po to, aby wbić się w nią z całą mocą i rozmiękczyć jeszcze bardziej albo trafić w niezliczone kałuże i rozprysnąć się w nich na kolejne, mniejsze kropelki.

      Krugły poczuł zapach tytoniu. Przetarł wilgotną twarz i zasłonił oczy, żeby widzieć cokolwiek.

      – Obywatel Krugły Wiktor, prawda? Resort Bezpieczeństwa Publicznego. Pojedziecie z nami…

      Zdążył tylko wyrzucić sobie własną głupotę. Mógł się domyślić, dlaczego mimo wściekłości Bolesławiec nie podnosił głosu i o co mu chodziło, kiedy mówił, że to koniec. Że ten koniec jest aż tak bliski i że czeka na niego za rogiem, tuż przed własnym domem. Postanowił zagrać ostatnią kartą. Nie miał już nic do stracenia, a wszystko do zyskania. Uzmysłowił sobie, że Bolesławiec nie uczestniczył w akcji jego zatrzymania, a tylko o niej wiedział; przecież nikt nie puściłby go na nią pijanego. I po prostu wykorzystał tę wiedzę, by w ostatniej chwili dokonać osobistej zemsty za wyimaginowane krzywdy.

      – To pomyłka – powiedział spokojnie do funkcjonariuszy. – Zapytajcie waszego porucznika Bolesławca. Władek wam powie, znamy się dobrze od dzieciaka…

      Może to da mu trochę więcej czasu. Może potraktują go lepiej, może nie trafi od razu na Żeromskiego, do kazamat w kamienicy Czerskiego, i zdoła coś wymyślić? Uciec jakoś, zanim znajdą ciało Bolesławca?

      – Porucznika? – Jeden z bezpieczniaków roześmiał się. – Władziu jeszcze nawet do Kujbyszewa nie wyjechał, a już sobie gwiazdki nadaje? A owszem, pogadamy z nim potem, a komendant to na pewno… A wy, chodźcie, chodźcie, nie będziemy tak stać w deszczu…

      A więc wszystko stracone. Krugły pomyślał jeszcze o Janku i o Marylce, która pewnie nawet nie wiedziała, co dzieje się pod oknem ich domu, a potem dwóch mężczyzn w mokrych płaszczach podeszło do niego i wykręcając mu ręce do tyłu, zaprowadziło do samochodu.

      1

      Szczecin, sierpień 2018

      Szum laptopa był jedynym dźwiękiem, jaki mącił ciszę poranka. Agata Prażmowska siedziała przy biurku, wpatrzona w ekran komputera, i nie wierzyła w to, co na nim widzi. Poczuła, jak w oczach wzbierają jej łzy, rozmazując obraz: twarz ładnej, młodej dziewczyny. Blada skóra była matowa jak płótno i miała taki sam kolor. Półprzymknięte oczy patrzyły niewidząco prosto w obiektyw. Na policzku widać było otarcie, a na wysokim czole kosmyk ciemnych włosów, zlepionych brudem i wilgocią. Biała plamka koło skroni, na samym skraju zdjęcia, nie była zabrudzeniem ani błędem generowania obrazu. Agata wiedziała, co to takiego. Fragment obleczonego w lateksową rękawiczkę palca patologa, przytrzymującego głowę dziewczyny. Podpis pod zdjęciem głosił: Policja prosi o pomoc. Czy znasz tę kobietę?

      Dziewczynę znaleziono dwa dni temu na ulicy Długosza, na Niebuszewie. Nie podano przyczyny śmierci ani żadnych innych informacji; po prostu suchy komunikat i prośba o pomoc w identyfikacji. Takie wiadomości w portalach informacyjnych i gazetach pojawiały się niezmiernie rzadko, częściej na stronach internetowych komend policji, gdzie i tak sporadycznie ktoś zaglądał. Musiał być jakiś powód, dla którego tym razem policja, zapewne w porozumieniu z prokuraturą, zdecydowała się na taki krok.

      Artykuł pojawił się na stronie gs24 kilka minut wcześniej. Niewiele osób zdążyło go udostępnić na swoich profilach w portalach społecznościowych, pod artykułem nie było jeszcze żadnego komentarza. Agata, nie spuszczając monitora z oczu, wzięła do ręki telefon i wykręciła numer, widoczny w treści artykułu.

      – Dyżurny komendy miejskiej w Szczecinie, aspirant Marek Obłoza, słucham?

      – Dzień… – Odchrząknęła. – Dzień dobry, dzwonię w sprawie tej dziewczyny, znalezionej dwa dni temu na Niebuszewie… Ja…

      – Tak?

      – Ja wiem, kim ona jest.

      – Znała ją pani?

      – Tak. Jestem adwokatem, byłam kiedyś zawodowo zaangażowana w jej sprawę…

      – Łączę panią z funkcjonariuszem prowadzącym postępowanie, chwileczkę.

      Agata nabrała głęboko powietrza i oderwała wreszcie wzrok od laptopa, skupiając go w jakimś neutralnym miejscu w rogu pokoju. Na nic się to zdało. Widok twarzy martwej dziewczyny został jej pod powiekami, razem z białą plamką lateksu na palcu patologa.

      – Kryminalny, Sablewski, słucham. – Usłyszała wkrótce.

      Powtórzyła to, co powiedziała dyżurnemu. Zapadła chwila ciszy.

      – Przyjedzie pani do nas czy ja mam przyjechać do pani? – zapytał policjant.

      – Przyjadę – odparła. – Na Kaszubską, tak?

      – Tak. Powie pani na bramce, o co chodzi, uprzedzę kolegę. Zejdę do pani i pojedziemy od razu na Pomorzany. Może być?

      Pokiwała głową, kompletnie nieświadoma, że on nie mógł tego widzieć.

      – Halo? – Usłyszała jego lekko zniecierpliwiony głos.

      – Tttak, tak, jestem. – Otrząsnęła się wreszcie. – Po co na Pomorzany?

      – Do szpitala. Do zakładu medycyny sądowej.

      Tylko szok mógł tłumaczyć, że sama nie wpadła na to, co będzie musiała zrobić jako osoba rozpoznająca denatkę.

      – Jasne. – Przełknęła kulę cisnącą się jej do gardła. – Będę w ciągu kilkunastu minut.

      – Okej. Aha… – Sablewski zawahał się przez chwilę. – Skoro i tak to pani przyjedzie do mnie, to czy będzie problemem, jeśli podjedziemy tam pani wozem? Wie pani, musiałbym czekać na wolny radiowóz, a tak…

      – Żaden problem.

      – Świetnie. To do zobaczenia…

      Zamknęła laptop, zostawiając go na biurku. Przebrała się w lekką sukienkę: na zewnątrz panował tropikalny upał, a i tak w ciągu dnia miała jeszcze w perspektywie jakieś pół godziny w todze. Umalowała się, stojąc przed lustrem w przedpokoju, nie poświęcając tej czynności zbyt wiele uwagi; nie miała nastroju ani czasu. Zrobiła tylko to, co było konieczne:


Скачать книгу