Ciemniejsza strona Greya. Э. Л. Джеймс
mi lubieżny uśmiech.
– Nie na mnie. – A czemu nie? Moja wewnętrzna bogini budzi się z drzemki i siada wyprostowana, zamieniając się w słuch. – Mamy lody. Waniliowe – prycham.
– Naprawdę? – Uśmiech Christiana staje się jeszcze szerszy. – Myślę, że mogłyby się okazać użyteczne.
Słucham? Patrzę osłupiała, jak wstaje zgrabnie.
– Mogę zostać? – pyta.
– To znaczy?
– Na noc.
– Sądziłam, że tak właśnie zrobisz.
– To dobrze. Gdzie te lody?
– W piekarniku. – Uśmiecham się słodko.
Przechyla głowę, wzdycha i kręci głową.
– Sarkazm to kiepska forma ciętego dowcipu, panno Steele. – Oczy mu błyszczą.
O cholera. Co on knuje?
– Mógłbym cię jednak przełożyć przez kolano.
Wstawiam miski do zlewu.
– Masz przy sobie te srebrne kulki?
Klepie się po klatce piersiowej, brzuchu i kieszeniach dżinsów.
– To zabawne, ale nie noszę przy sobie zapasowego kompletu. W pracy niewielkie jest na nie zapotrzebowanie.
– Bardzo się cieszę, że to słyszę, panie Grey. A wydawało mi się, że mówiłeś, iż sarkazm to kiepska forma ciętego dowcipu.
– Cóż, Anastasio, moje nowe motto brzmi tak: „Jeśli z czymś nie możesz walczyć, musisz to polubić”.
Gapię się na niego – nie mogę uwierzyć, że to powiedział – a on wygląda na niesłychanie z siebie zadowolonego. Odwraca się, otwiera zamrażalnik i wyjmuje pudełko lodów waniliowych Ben & Jerry’s.
– Nadadzą się idealnie. – Podnosi na mnie wzrok. – Ben & Jerry’s & Ana. – Wypowiada to powoli, podkreślając każdą sylabę.
A niech mnie. Szczęka opada mi chyba aż na podłogę. Christian otwiera szufladę i wyjmuje z niej łyżkę. Kiedy unosi głowę, spojrzenie ma mroczne, a język przesuwa się po górnych zębach. Och, ten język.
Zaintrygował mnie. W moich żyłach zaczyna krążyć rozpustne pożądanie. Będzie zabawa z jedzeniem.
– Mam nadzieję, że jest ci ciepło – mówi cicho. – Zamierzam cię tym schłodzić. Chodź. – Wyciąga rękę i podaję mu dłoń.
W sypialni stawia lody na stoliku nocnym, ściąga z łóżka kołdrę i obie poduszki, po czym kładzie je na podłodze.
– Masz pościel na zmianę, prawda?
Kiwam głową, obserwując go zafascynowana. Bierze do ręki Charliego Tango.
– Nie rób nic mojemu balonikowi – rzucam ostrzegawczo.
Usta wyginają mu się w półuśmiechu.
– Gdzieżbym śmiał, maleńka, ale mam ochotę zrobić coś tobie i tej pościeli.
Niemalże drżę.
– Chcę cię związać.
Och.
– Dobrze – szepczę.
– Tylko ręce. Do łóżka. Muszę cię unieruchomić.
– Dobrze – szepczę ponownie, niezdolna do niczego więcej.
Podchodzi, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Wykorzystamy to. – Ujmuje koniec paska przy moim szlafroku i powoli, rozkosznie i drażniąco, pociąga, rozwiązując kokardę, a potem go zabiera.
Poły szlafroka rozchylają się, gdy tymczasem ja stoję sparaliżowana pod gorącym wzrokiem. Po chwili zsuwa szlafrok z moich ramion. Ten opada u mych stóp, a ja stoję naga. Gładzi moją twarz wierzchem dłoni i ten dotyk odbija się echem w moim kroczu. Pochyla się i obdarza krótkim pocałunkiem.
– Połóż się na łóżku. Na plecach – mruczy, a oczy mu ciemnieją, wwiercając się w moje.
Robię, co mi każe. Pokój oświetla jedynie blade światło nocnej lampki.
Generalnie nie znoszę żarówek energooszczędnych – są takie ciemne – ale teraz, gdy jestem naga, cieszę się z przytłumionego światła, jakie dają. Christian stoi przy łóżku, wpatrując się we mnie.
– Cały dzień mógłbym na ciebie patrzeć, Anastasio – mówi. Po tych słowach wchodzi na łóżko i siada na mnie okrakiem. – Ręce nad głowę – nakazuje.
Tak robię, a on zawiązuje mi koniec paska na lewym nadgarstku, a drugi koniec przeciąga przez metalowe szczeble w wezgłowiu łóżka. Mocno pociąga, tak że lewą rękę mam wyprostowaną nad głową. Następnie unieruchamia mi prawą rękę, mocno zawiązując pasek.
Kiedy jestem już skrępowana, Christian wyraźnie się odpręża. Lubi mnie taką. Tym sposobem nie mogę go dotknąć. W mojej głowie pojawia się myśl, że żadna z jego uległych także nie mogła go dotykać – a co więcej, nigdy nie miały takiej sposobności. To on zawsze sprawował kontrolę i trzymał je na dystans. Dlatego właśnie lubi te swoje zasady.
Schodzi ze mnie i pochyla się, aby przelotnie cmoknąć w usta. Następnie wstaje, ściąga koszulę przez głowę, rozpina dżinsy i szybko się ich pozbywa.
Jest cudownie nagi. Moja wewnętrzna bogini wykonuje potrójnego aksla, a mnie nagle zasycha w ustach. Ma szerokie, umięśnione ramiona i wąskie biodra, przez co jego sylwetka przypomina odwrócony trójkąt. Widać, że chodzi na siłownię. Cały dzień mogłabym na niego patrzeć. Przechodzi na koniec łóżka, chwyta mnie za kostki i szybko pociąga w dół, tak że ramiona mam wyciągnięte i zupełnie unieruchomione.
– Tak lepiej – stwierdza.
Bierze ze stolika pudełko z lodami i znowu siada na mnie okrakiem. Bardzo powoli zdejmuje pokrywkę i zanurza łyżeczkę.
– Hmm… jeszcze są twarde – mówi, unosząc brew. Nabiera porcję lodów waniliowych i wkłada do ust. – Pyszne – mruczy, oblizując wargi. – To niesamowite, jak smaczna może być zwykła wanilia. – Spogląda na mnie. – Masz ochotę? – pyta wesoło.
Wygląda tak cholernie podniecająco, młodo i beztrosko – siedząc na mnie i jedząc lody. Och, co on, u licha, zamierza mi zrobić? Nieśmiało kiwam głową.
Nabiera kolejną porcję i przybliża łyżeczkę do mojej twarzy. Otwieram usta, a wtedy on szybko wkłada ją do swoich.
– Są za dobre, żeby się dzielić – oświadcza, uśmiechając się szelmowsko.
– Ej – protestuję.
– Ależ, panno Steele, lubi pani wanilię?
– Tak. – Mówię to głośniej, niż zamierzałam, i bezskutecznie próbuję go z siebie zrzucić.
Śmieje się.
– Stajemy się zadziorni, tak? Na twoim miejscu bym tego nie robił.
– Lody – mówię prosząco.
– Cóż, jako że tak wiele mi dzisiaj dałaś rozkoszy, panno Steele… – Ustępuje i podaje mi łyżeczkę pełną lodów. Tym razem pozwala mi je zjeść.
Chce mi się śmiać. On naprawdę świetnie się bawi, a jego dobry humor jest zaraźliwy. Nabiera kolejną łyżeczkę i znów mnie częstuje; a potem jeszcze raz. Okej, wystarczy.
– Hmm, cóż, to całkiem dobry sposób na zmuszenie cię do jedzenia. Mógłbym się do tego przyzwyczaić.
Nabiera