Zamiana. Joseph Finder
je – powiedział Brian. – Po prostu.
– Czemu tu jeszcze siedzisz? – Carl nie ustępował. – Nie powinieneś teraz rżnąć jakiejś laski?
– Facet musi czasem zrobić sobie przerwę. Doładować akumulator. Uzupełnić poziom płynów w organizmie. – Brian chwalił się im kiedyś, że przez kilka tygodni co wieczór umawiał się z inną kobietą. Ten napakowany blondyn nie był szczególnie przystojny, ale niewiele mu brakowało. Z babkami radził sobie lepiej niż ze sprzedażą oprogramowania baz danych.
– Powinieneś wypróbować Tindera, stary – rzucił Brian w kierunku Michaela.
– No. Na razie nie. Minął dopiero miesiąc.
– Więc na co czekasz? – Brian nie ustępował.
Tanner potrząsnął głową i westchnął. Dziwne, pomyślał. Opowiedział kumplom wszystko o odejściu Sarah, ale słowem nie wspomniał o kłopotach w firmie, o tym, jak bardzo jego interes jest zagrożony. Problemy biznesowe wolał zachowywać dla siebie. To on jako jedyny w tej grupie był zawsze człowiekiem sukcesu, facetem, który założył przedsiębiorstwo handlujące kawą, atrakcyjne nawet dla Starbucksa. Kiedyś Starbucks chciał kupić jego firmę. Tanner pragnął utrzymać ten wizerunek w oczach kolegów.
Należało zatem zmienić temat, który stał się niezbyt wygodny. Michael opowiedział o swojej przygodzie z laptotem.
– Masz jakiś pomysł, gdzie może być twój komp? – spytał Carl. – Nikt do ciebie nie dzwonił?
– Nie da się go uruchomić bez hasła.
– A ty nie zostawiłeś go na karteczce samoprzylepnej jak jakiś idiota – rzucił Brian.
– Cholera, i co teraz zrobisz? – znów odezwał się Carl.
– Właściwie nic takiego się nie stało – odparł Tanner. – Spoko. Mam kopie zapasowe. I tak rzadko używam laptopa, chyba że jestem w podróży. W pracy korzystam głównie z iPada, telefonu i komputera stacjonarnego.
– Jest coś takiego jak program Find My iPhone. Słyszałeś o nim? – zapytał Lanny. – Wydaje mi się, że ma zastosowanie również do laptopów. Find My Mac czy jakoś tak.
Tanner pokręcił głową.
– Działa tylko wtedy, kiedy komputer jest zalogowany do sieci, a przecież mój ma hasło. Więc nie połączy się z netem.
– Zacznij grzebać w laptopie tego kogoś. Zorientujesz się, kto zacz.
– Jasne – odrzekł Michael bez entuzjazmu. – Jak znajdę chwilę czasu.
4
Słabiutki zapach perfum L’Air du Temps w sekretariacie biura podpowiedział Willowi, że szefowa już dotarła na miejsce.
Bardzo wcześnie.
Normalnie przychodziła do pracy dopiero o dziewiątej albo o wpół do dziesiątej, umożliwiając mu godzinę spokojnej, niczym niezakłóconej pracy za biurkiem i przygotowanie się na resztę dnia. A każdy dzień stanowił batalię, kolejną bitwę w długotrwałej wojennej kampanii. Will zaczynał się do niej sposobić natychmiast po obudzeniu, z kubkiem mocnej, czarnej kawy w ręku. Jak generał w sztabie armijnym.
Wcześniej w swym maleńkim domowym gabinecie przejrzał informacje prasowe i zajawki, które przyszły mejlem z różnych serwisów, pobieżnie zlustrował wiadomości pocztowe (codziennie było ich ponad trzysta, nie licząc spamu – wiedział, bo kiedyś je policzył), zajrzał do „Washington Post”, „The Hill”, do „RealClearPolitics”, „Politico” oraz „Drudge’a”. Zapoznał się też z projektami ustaw, które wkrótce miały być głosowane. Potem rozesłał notki do członków swojego personelu, aby stawili się w jego biurze. Do pracy pojechał o ósmej trzydzieści, gotowy do walki. Dowódca musi zdecydować o przebiegu bitwy, zanim do niej dojdzie. Przeczytał kiedyś to zdanie i zapamiętał je dokładnie. Jeśli nie zdołasz się odpowiednio przygotować, to przygotowujesz się do porażki.
W ciągu dnia działo się zawsze bardzo dużo, co Will potrafił docenić. Lubił swoją pracę, lubił tam być, w tym dorosłym świecie, z dala od wrzasków małego Travisa. Dzisiaj jednak kalendarz zdawał się znacznie bardziej zapchany niż zwykle. Dyrektor do spraw legislacyjnych chciał zwolnić jedną z asystentek, która stale się spóźniała. Ale przecież nie można ot tak sobie wyrzucić pracownika. Politycy nie życzą sobie niezadowolonych byłych członków personelu, którzy – wywaleni na bruk – psioczą na nich, grożą i obmawiają. Dlatego Will musiał się najpierw spotkać w cztery oczy z asystentką, wyjaśnić sytuację, pomóc jej znaleźć nową pracę. Potrzebna była również jego reakcja na niektóre doniesienia prasowe. O godzinie dziesiątej miała się odbyć wideokonferencja z dyrektorem stanowym i jego personelem. Potem lunch połączony ze zbieraniem środków pieniężnych w Bistro Bis.
No i do tego jeszcze zamieszanie z laptopem szefowej, które mogło okazać się sprawą całkiem banalną.
Albo absolutnym koszmarem.
W pewnym sensie to, że Will był szefem personelu prominentnej pani senator, należałoby uznać za dziwne. Oprócz tej najważniejszej relacji służbowej łączącej go z szefową Abbott nie miał już nad sobą nikogo, pod sobą zaś – czterdziestu pięciu ludzi, licząc także osoby w biurze terenowym w Chicago. Wszyscy mu podlegali. Musiał sobie radzić z całą gamą zróżnicowanych osobowości, chociaż sam zawsze należał do mężczyzn, którzy nie pasowali do żadnego środowiska.
Kiedyś był po prostu nieprzystosowanym kujonem, nerdem z hipsterskiego college’u. Studiował na Uniwersytecie Miami w Ohio – nie w tym Miami na Florydzie. Miał już serdecznie dość tłumaczenia wszystkim wokół, że poszedł tam ze względu na świetny poziom nauk politycznych. W sobotnie wieczory, kiedy inni lecieli na lodowisko Goggin Ice Center, aby obejrzeć mecz hokejowej drużyny RedHawks, albo popijali z puszek piwo Natty Light podczas jakiejś studenckiej imprezy na przedmieściach, on uczył się w bibliotece King Library. Lunche i kolacje jadał w Harris Dining Hall, najczęściej samotnie, natomiast wszyscy pozostali tłoczyli się przy stolikach i hałaśliwie rozmawiali, śmiejąc się, wygłupiając i świetnie bawiąc. Tak naprawdę Will był dla nich zwykłym kujonem.
Gdy Will skończył czternaście lat, zmarł mu ojciec, a matka – recepcjonistka w gabinecie stomatologicznym – nie zarabiała zbyt wiele. Po śmierci męża sprzedała dom, co jednak nie wystarczyło na pokrycie potrzeb finansowych. Dlatego podczas studiów Will imał się wszelkich robót: pracował w uczelnianym dziale rekrutacji, za pieniądze pisywał kolegom prace semestralne.
Będąc jeszcze na pierwszym roku, w przypływie szaleństwa wystartował w wyborach na skarbnika, lecz został zdecydowanie pokonany przez jakiegoś tępego palanta, uczelnianego sportowca. Przykre, publiczne upokorzenie. Po ogłoszeniu wyników głosowania Will poszedł do swojego jednoosobowego pokoju w akademiku i zamknął się na cztery spusty, ignorując dobijających się do drzwi kolegów z roku.
Upokorzenie było bardzo bolesne, jednak z czasem doszedł do wniosku, że przyniosło mu pewną korzyść. Kochał politykę, lecz tamtego wieczoru zrozumiał, że niektórzy ludzie zupełnie nie nadają się do kandydowania. Jedni ustawiają się do zdjęć w świetle reflektorów, a inni stoją z boku, niewidoczni. Tacy jak on. Żył polityką, był od niej uzależniony, aczkolwiek jego rola polegała na doradzaniu komuś mniej skomplikowanemu, głupszemu i bardziej popularnemu niż on, aby wystartował i wygrał wybory. I ci charyzmatyczni, lubiani i atrakcyjni, obdarzeni darem okazywania wylewnej serdeczności i towarzyskim usposobieniem, którego Willowi tak bardzo brakowało, zaczynali zdawać sobie sprawę, że mógłby być dla nich użyteczny.
W college’u