Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун
Chrystusa próbują teraz zniszczyć właśnie te nauki i tę prawdę. Ci, którzy grożą Bogu siłą, będą siłą zwalczani. Niewzruszoną. Jak skała.
Przez dwa tysiąclecia żołnierze Chrystusa bronili wiary przed tymi, którzy próbowali ją zafałszować. Dziś Sylasa wezwano do boju.
Osuszył rany i włożył sięgający kostek habit. Prosty, uszyty z ciemnej wełny, podkreślał biel jego skóry i włosów. Zawiązał mocniej węzeł na sznurze wokół pasa, założył kaptur i pozwolił swoim czerwonym oczom podziwiać odbicie w lustrze. Kości zostały rzucone.
Rozdział 6
Prześlizgnąwszy się pod stalową kratą do Wielkiej Galerii, Robert Langdon miał poczucie, jakby nagle znalazł się u wylotu długiej, głębokiej doliny. Po obu stronach galerii nagie ściany wyrastały w górę na ponad dziesięć metrów i znikały gdzieś w ciemnościach. Rzednący blask czerwonych lampek rozpraszał się, pnąc ku sufitowi, a lampki rzucały nienaturalne, rudawe światło na imponującą kolekcję obrazów Leonarda da Vinci, Tycjana i Caravaggia, wiszących na umocowanych u sufitu sznurach. Martwe natury, sceny religijne i krajobrazy wisiały tuż obok portretów szlachty i mężów stanu.
Chociaż w Wielkiej Galerii znajdowały się najsłynniejsze dzieła sztuki malarstwa włoskiego, wielu odwiedzających miało uczucie, że największe wrażenie robi na nich jej słynny parkiet. Ułożony z ukośnych dębowych klepek w zadziwiający geometryczny wzór, stwarzał efemeryczne złudzenie optyczne – złudzenie wielowymiarowej sieci. Zwiedzającym wydawało się, że płyną przez galerię po ruchomej, zmieniającej się z każdym krokiem powierzchni wody.
Kiedy wzrok Langdona zaczął błądzić po intarsjowanej podłodze, jego oczy nagle zatrzymały się na przedmiocie leżącym kilka metrów na lewo, otoczonym ze wszystkich stron taśmą policyjną, przedmiocie, którego nie powinno tam być. Odwrócił się do Fache’a.
– Czy tam na podłodze, to jest… Caravaggio?
Fache skinął głową, nawet nie patrząc.
Obraz, jak oceniał Langdon, był wart powyżej dwóch milionów dolarów, a tu walał się na podłodze jak stary plakat.
– A cóż to płótno robi na podłodze?
Fache spojrzał na niego niechętnie, najwyraźniej nieporuszony tym faktem.
– To jest miejsce zbrodni, panie Langdon. Niczego nie dotykaliśmy. Płótno zerwał ze ściany kustosz Luwru. Właśnie tak włączył system alarmowy.
Langdon odwrócił się i znów spojrzał na stalową kratownicę oddzielającą korytarz od głównej sali, próbując sobie wyobrazić, co się tu wydarzyło.
– Kustosza napadnięto w jego biurze, uciekł do Wielkiej Galerii i włączył system bezpieczeństwa, zrywając ten obraz ze ściany. Krata natychmiast opadła, odcinając tu wszelki dostęp. To jest jedyne wejście i wyjście z galerii.
Langdon nie od razu zrozumiał.
– To znaczy, że kustoszowi udało się uwięzić napastnika tutaj, w Wielkiej Galerii?
Fache pokręcił głową.
– Brama systemu alarmowego oddzieliła Saunière’a od napastnika. Zabójca był po jej drugiej stronie, w holu, i strzelił do Saunière’a przez kraty. – Fache wskazał palcem na pomarańczowe oznaczenie zwisające z jednego z prętów. – Ekipa daktyloskopijna znalazła osad po prochu i ślad wystrzału. Strzelił przez pręty. Saunière zmarł tutaj sam.
Langdon przypomniał sobie fotografię ciała Saunière’a. Podobno zrobił to sobie sam. Wyjrzał na olbrzymi pawilon rozciągający się przed nimi.
– Więc gdzie jest jego ciało?
Fache poprawił spinkę do krawata w kształcie krzyżyka i ruszył do przodu.
– Jak pan prawdopodobnie wie, Wielka Galeria jest dosyć długa.
Jej długość, o ile Langdon dobrze pamiętał, wynosiła ponad czterysta metrów, a to mniej więcej długość trzech pomników Waszyngtona ułożonych wzdłuż jeden za drugim. Szerokość była równie zdumiewająca, mogły się w niej zmieścić bez trudu dwa pociągi pasażerskie. Pośrodku olbrzymiego pawilonu stały co kilkanaście metrów posągi i kolosalnej wielkości porcelanowe urny, służące jako gustowne oznaczenie linii środkowej, rozdzielające kierunki ruchu zwiedzających.
Fache milczał. Stawiając energiczne kroki, maszerował prawą stroną ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed siebie. Langdon czuł, że to profanacja, przebiegać obok tylu wybitnych dzieł sztuki, nie zatrzymując się nawet na chwilę, by na nie spojrzeć.
Inna rzecz, że przy tym oświetleniu i tak niczego nie dałoby się zobaczyć, pomyślał.
Stłumione karmazynowe światło przywiodło niestety wspomnienia z niedawnych przeżyć Langdona w pomieszczeniach Tajnych Archiwów Watykańskich, oświetlanych podobnie nieinwazyjnym światłem. Dziś wieczorem była to druga niepokojąca paralela z przygodą w Rzymie, która niemal nie skończyła się dla niego tragicznie. Znów przypomniał sobie Vittorię. Zniknęła z jego snów. Nie pojawiała się w nich już od miesięcy. Langdon nie mógł uwierzyć, że Rzym był zaledwie rok temu; czuł, jakby minęły całe dziesięciolecia. Inne życie. Ostatni list – a właściwie pocztówkę – otrzymał od Vittorii w grudniu. Pisała, że wybiera się na morze niedaleko Jawy, by kontynuować badania nad dynamiką stanów nieuporządkowanych… Coś na temat wykorzystywania satelitów do śledzenia migracji ogromnych płaszczek. Langdon nigdy się nie oszukiwał, że takie kobiety jaki Vittoria Vetra mogłyby prowadzić szczęśliwe życie u jego boku w kampusie uniwersyteckim, ale ich spotkanie w Rzymie rozbudziło w nim tęsknoty, których nigdy nawet sobie nie wyobrażał. Jego kawalerski stan i zwyczajne przyjemności, które takie życie dawało, zostało nagle zepchnięte z prostych torów i pojawiła się niespodziewana pustka – chociaż przez rok rana trochę się zabliźniła.
Szli dalej szybkim krokiem, a Langdon wciąż nie widział ciała.
– Jacques Saunière dotarł aż tutaj?
– Pan Saunière został trafiony w brzuch. Umierał bardzo powoli. Może piętnaście lub dwadzieścia minut. Bezsprzecznie był człowiekiem o wielkiej sile fizycznej i duchowej.
Langdon odwrócił się, nie dowierzając.
– Ochrona dotarła tu dopiero po piętnastu minutach?
– Ależ skąd. Ochrona Luwru natychmiast zareagowała na alarm. Okazało się, że Wielka Galeria jest odcięta. Słyszeli przez bramę, że ktoś tam jest, porusza się na końcu korytarza, ale nie widzieli kto. Krzyczeli, lecz nie było odpowiedzi. Uznali, że to może być tylko przestępca, i postępowali zgodnie z procedurą. Zadzwonili do Centralnego Biura Śledczego. Byliśmy na stanowiskach w piętnaście minut. Kiedy dotarliśmy na miejsce, unieśliśmy kratownicę, by można się było pod nią przecisnąć, i posłałem sześciu uzbrojonych agentów do środka. Przeczesywali całą długość galerii, żeby przyskrzynić intruza.
– I co?
– Nie znaleźli nikogo. Oprócz… – pokazał palcem jakieś miejsce daleko w wielkim holu – niego.
Langdon podążył wzrokiem za wyciągniętym palcem Fache’a. Z początku sądził, że Fache wskazuje na wielką marmurową rzeźbę stojącą pośrodku. Po chwili jednak zaczął rozróżniać kształty. Coś leżało tuż za rzeźbą. Stojąca trzydzieści metrów dalej pojedyncza lampa na przenośnym statywie była skierowana na podłogę, tworząc rażąco białą plamę jaskrawego światła pośrodku ciemnoczerwonej galerii. W jego kręgu, jak owad pod mikroskopem, leżało nagie ciało kustosza rozciągnięte na parkiecie Luwru.
– Widział pan zdjęcie – powiedział Fache – więc to nie powinno pana dziwić.
Kiedy