Morderczy wyścig. Jorge Zepeda-Patterson

Morderczy wyścig - Jorge Zepeda-Patterson


Скачать книгу
taką decyzję. Tego samego ranka zdyskwalifikowano Santamaríę, niby za doping. Wszyscy wiemy, że był czysty.

      Kiedy to mówił, przyglądałem się jego twarzy, nagle poczerwieniałej z oburzenia. Jeżeli to Radek popełnił tę zbrodnię, lepszy był z niego aktor niż kolarz: ani śladu skruchy czy zmieszania, czysta nienawiść, wypolerowana i zakonserwowana. Ale jego wątłe ręce nie wydawały się zdolne do tego, by siłą przytrzymać kogokolwiek pod wodą. Jeżeli morderca, który utopił Anglika, działał sam, istniały niewielkie szanse na to, że był nim Polak.

      Chwilę później organizatorzy wezwali Radka na start. Kolarze ruszali w dwuminutowych odstępach; lepiej było, żeby się nie doganiali. Steve miał wyjechać przedostatni, jako że w klasyfikacji generalnej zajmował drugie miejsce, ja dziewiąty od końca, zgodnie z moją pozycją. Przede mną była jeszcze prawie godzina czekania. Włożyłem słuchawki i zanurzyłem się w cumbiach i salsach z playlisty, którą ułożyłem do pedałowania na ergometrze.

      Poruszałem nogami w umiarkowanym tempie, edytując w myślach wykaz podejrzanych; przesunąłem Radka na ostatnią pozycję, ale go nie wyeliminowałem.

      – Biedak, ma udręczoną duszę – oznajmił Lombard i poklepał mnie po plecach, spoglądając w stronę, gdzie zniknął Polak.

      – Pułkownik! Ależ mnie pan wystraszył. Niech pan nie robi takich rzeczy – powiedziałem, o mało nie spadłszy z roweru. Od czasów wojska mówiłem mu na pan, chociaż on zwracał się do mnie per ty.

      – Zawsze witam cię tak samo – odparł, również zaskoczony.

      „Tak, ale nie może pan tego robić, kiedy gdzieś tu krąży morderca” – pomyślałem, jednak nie powiedziałem tego na głos. Odkąd sześć lat temu stary żołnierz przeszedł w stan spoczynku, celem jego życia stało się śledzenie mojej kariery, przynajmniej podczas zawodów. Początkowo krępowała mnie jego obsesyjna, aczkolwiek serdeczna obecność, w końcu jednak do niej przywykłem, a nawet byłem mu za nią wdzięczny. Był na bieżąco ze wszystkimi technologicznymi, medycznymi i sportowymi nowinkami. Z pomocą syna, z zawodu informatyka, obserwował moje wyczyny gorliwiej niż sam Fonar. Nieraz za jego radą zmieniałem strategię czy program treningów. Z czasem całe środowisko zaczęło go traktować jako stały element krajobrazu: miał środki, wolny czas i odpowiednie kontakty, by zapewnić sobie miejsce w wielkiej rodzinie towarzyszącej kolarzom. Pierwszą akredytację na zawody uzyskał jako konsultant Bimea, budzącego strach, wszechmocnego szefa ochrony Tour de France. W ostatnich latach nie odstępował na krok Fiony, która w końcu załatwiła mu drugą akredytację – jako inspektora do spraw czegoś związanego z protokołami i procedurami. Korzystał z obu, by móc poruszać się swobodnie pośród uczestników wyścigu; czuł się jak ryba w wodzie. Wojskowego i moją partnerkę wydawało się łączyć nie tylko całkowite oddanie kolarstwu, ale być może także coś na kształt relacji ojciec – córka. No i rzecz jasna dzielili przekonanie, że powinienem się wyrwać spod dominacji Steve’a.

      Tym razem byłem mu podwójnie wdzięczny. Lombard poruszył niebo, morze i ziemię, żeby Fonar i sponsor Steve’a oddali mi do dyspozycji sprzęt, którego mój przyjaciel używał w ubiegłym roku. Miałem dziś jechać w stroju i na rowerze czasowym o łącznej wartości ponad pół miliona euro. Sam rozwój technologii i zaprojektowanie nowego kasku Steve’a kosztowały dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Inwestycja zwróci się producentowi, kiedy wypuści na rynek prototyp, który miałem teraz na głowie.

      – Klasyfikacja generalna jest jeszcze bardzo wyrównana, jeżeli wyciągniesz swój najlepszy czas, możesz trafić do pierwszej piątki, a jeśli wytrwasz w niej do gór, dalej pójdzie już jak z płatka: mistrzostwo albo co najmniej podium.

      – Niech pan mówi ciszej – powiedziałem wystraszony, rozglądając się na boki, żeby sprawdzić, czy nikt nas nie słyszał. Taką rozmowę pomiędzy gregario a jego osobistym doradcą uznano by za większe świętokradztwo niż gdybanie dwóch kardynałów, jak by to było odprawić w białej sutannie mszę na placu Świętego Piotra.

      – Przeprowadziliśmy symulacje, tylko siedmiu czy ośmiu zawodników ma lepsze wyniki w czasówkach. Pomogą nam dwa wzniesienia na trasie – nalegał, teraz szepcąc mi do ucha. Nie widziałem jego ust, ale przysiągłbym, że się ślinił. Poczciwy staruszek.

      Pomyślałem, że wyglądamy jak dwaj konspiratorzy, którzy wymieniają szeptem jakieś sekrety; jak ci kardynałowie, tyle że tym razem rozmawiający o truciznach. Zdałem sobie jednak sprawę, że nikt nie zwraca na nas uwagi. Z powodu potajemnych spotkań z komisarzem i intryg Lombarda popadałem w paranoję. Mimo wszystko poruszył mnie jego optymizm: to, o czym mówił, nie miało najmniejszych szans na urzeczywistnienie, ale jego lojalność i sympatia były rozczulające. Co roku trafiają się jeden albo dwa wysokogórskie etapy, gdzie moje zadanie polega na holowaniu Steve’a, dopóki nie wyczerpię resztek energii. Ich ostatnie kilometry zamieniają się dla mnie w powolne tortury. W takie dni finiszowałem piętnaście minut po zwycięzcy. Rola gregario skazywała mnie na miejsce poza pierwszą dwudziestką mimo wszystkich wysiłków Lombarda.

      Jednak tego dnia się nie pomylił: skończyłem czasówkę na szóstej pozycji, pięćdziesiąt osiem sekund za Steve’em. Matosasowi udało się uzyskać jeden z dziesięciu najlepszych czasów na tym etapie; było oczywiste, że Włoch zrobi wszystko, co uzna za konieczne, by wjechać do Paryża na czele peletonu.

      Tej nocy odkryłem, że jedną z rzeczy, które Matosas uważał za konieczne, by wygrać, było pozbawienie mnie życia.

      – Myślałam, że już nie przyjdziesz – powiedziała Fiona, nie odwracając głowy; smażyła na swojej mikroskopijnej kuchence filet z łososia.

      Kilka tygodni wcześniej dała mi klucz do swojego kampera, ale czułem, że już zaczęła tego żałować. Byłem pewien, że mnie kocha – nie mogło być inaczej, od dwóch lat dzieliła ze mną to wariackie życie – widziałem jednak, że broni swojej prywatności i przestrzeni równie zaciekle jak pierwszego dnia.

      – Coś mnie zatrzymało – odparłem, rozważając, czy nie powiedzieć jej o moich detektywistycznych obowiązkach. Uznałem jednak, że lepiej będzie jej w to nie mieszać, przynajmniej na razie. – Zwycięstwo Steve’a wprawiło Girauda w euforię, więc przeciągnął swoją pogadankę przed kolacją.

      – Wspomniał coś o twoim wyniku? W zeszłym roku Steve wyprzedził cię o ponad trzy minuty i skończyłeś na piętnastym miejscu, teraz zdobyłeś szóste. Jesteś zawodnikiem, który zrobił największe postępy w czasówce. Ten skurczybyk nic o tym nie napomknął?

      – Nieee – odparłem. Podszedłem do niej, pocałowałem ją w szyję i przywarłem do jej pleców. Zdziwiło mnie niespodziewane podniecenie wywołane kontaktem z jej sprężystym ciałem. Przypomniałem sobie, że nazajutrz mamy dzień odpoczynku i przez moment rozważałem, czy nie złamać paktu czystości, jaki zawieraliśmy na czas trwania touru.

      – A to skurwiel! Dla Fonaru liczy się tylko Steve – odpowiedziała wzburzona, wymykając się z moich objęć. Spojrzałem rozczarowany na ciało rysujące się pod cienkim kimonem, w które ubierała się wieczorami. Zrozumiałem, że pozostanie zasłonięte. Fiona rzadko się złościła, ale kiedy już to robiła, mogła się wściekać godzinami.

      – Steve cieszył się z mojego szóstego miejsca bardziej niż ja sam, celebrował je jak własny sukces – zaprotestowałem.

      – Bo uważa je za własny sukces! Jest tak bardzo zapatrzony w siebie, że przyjmuje za pewnik, że stałeś się lepszym czasowcem dzięki niemu, jakby jego talent promieniował na tego, kto stoi najbliżej – odparła.

      Wciąż się zastanawiałem, czy jest jakaś szansa, żeby dziś w nocy zajrzeć pod ten szlafroczek; bronienie Steve’a nie było najlepszą drogą do osiągnięcia


Скачать книгу