.
empty-line/>
Tytuł oryginału: The End of the End of the Earth
Copyright © 2018 by Jonathan Franzen. All rights reserved.
Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2019 for the Polish translation by Witold Kurylak
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Jerzy Bandel / Słowne Babki, Iwona Wyrwisz
ISBN: 978-83-8110-905-5
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E – wydanie 2019
Skład wersji elektronicznej:
Raz jeszcze dla Kathy, oraz pamięci Martina Schneidera-Jacoby’ego i Mindy Bahy El Din
Esej w mrocznych czasach
Jeśli esej, zgodnie z francuskim źródłosłowem, jest czymś w rodzaju próby – czymś takim, czego się podejmujemy, czymś niekoniecznie ostatecznym, kategorycznym; czymś, na co się poważono na podstawie osobistych doświadczeń i subiektywności autora – możemy chyba powiedzieć, że żyjemy w złotym wieku eseistyki. Na jakiej imprezie byłeś w piątek wieczorem, jak cię potraktowała stewardesa, co myślisz o dzisiejszym skandalu politycznym – media społecznościowe funkcjonują na podstawie założenia, że nawet najdrobniejszy subiektywny mikrokomentarz jest nie tylko wart osobistego odnotowania, jak w pamiętniku, lecz także podzielenia się z innymi ludźmi. Taki pogląd kieruje teraz poczynaniami prezydenta USA. Tradycyjny sposób relacjonowania znaczących wydarzeń w takich miejscach jak „The New York Times” stracił nieco na znaczeniu, dzięki czemu centrum uwagi na pierwszej stronie zajęło JA, obdarzone własnym głosem, opiniami i wrażeniami, a recenzenci książek coraz rzadziej ulegają presji wykazywania się choćby krztyną obiektywizmu przy ich omawianiu. Kiedyś nie miało znaczenia, czy Raskolnikow i Lily Bart są sympatyczni, ale kwestia „sympatyczności”, niosąca w sobie domniemanie uprzywilejowania osobistych uczuć recenzenta, stanowi obecnie główny element krytycznej oceny. A i sama fikcja literacka coraz bardziej przypomina esej. Niektóre z najważniejszych powieści ostatnich lat, autorstwa Rachel Cusk i Karla Ove Knausgårda, na zupełnie nowy poziom przenoszą metodę składanego w pierwszej osobie samokrytycznego świadectwa. Ich bardziej zagorzali wielbiciele powiedzą nam, że wyobraźnia i inwencja już przebrzmiały, że wkraczanie w subiektywność postaci innej niż sam autor jest aktem zawłaszczenia, może nawet kolonializmu, a jedynym autentycznym i politycznie uzasadnionym sposobem narracji jest autobiografia.
A tymczasem sam esej osobisty – formalne narzędzie rzetelnego rachunku sumienia i nieustannego rozmyślania, opracowane przez Montaigne’a i następnie rozwijane przez Emersona, Woolfa i Baldwina – jest w odwrocie. Większość wielkonakładowych czasopism amerykańskich już prawie nie publikuje czystych esejów. Forma ta utrzymuje się jeszcze głównie w mniejszych tytułach, które w sumie mają mniej czytelników niż Margaret Atwood followersów na Twitterze. Czy powinniśmy opłakiwać śmierć eseju? A może powinniśmy świętować podbój dominujących obszarów kultury, którego dokonał?
Mój osobisty i subiektywny mikrokomentarz: tych kilku lekcji, które odebrałem na temat pisania esejów, udzielił mi mój redaktor w „The New Yorker”, Henry Finder. Po raz pierwszy poszedłem do Henry’ego w 1994 roku jako przyciśnięty biedą potencjalny dziennikarz. Głównie dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu udało mi się spłodzić nadający się do opublikowania artykuł o Poczcie Stanów Zjednoczonych, a następnie, dzięki wrodzonej niekompetencji, napisałem nienadający się do opublikowania artykuł o stowarzyszeniu Sierra Club. W tym właśnie momencie Henry zasugerował, że mogę mieć pewne predyspozycje do pisania esejów. Słyszałem, jak mówi: „bo oczywiście jesteś żałosnym dziennikarzem”, i zaprzeczyłem, że mam takie predyspozycje. Wychowałem się w typowej dla Środkowego Zachodu atmosferze lęku przed mówieniem zbyt dużo o sobie, a do tego miałem jeszcze inne uprzedzenie, wywodzące się z pewnych błędnych wyobrażeń o pisaniu powieści: do s t w i e r d z a n i a rzeczy, które lepiej o p i s y w a ć. Ale ponieważ nadal potrzebowałem pieniędzy, wydzwaniałem do Henry’ego z prośbą o zlecenia na recenzowanie książek. Podczas jednej z takich rozmów spytał, czy interesuję się przemysłem tytoniowym – tematem nowej ważnej opowieści Richarda Klugera. Szybko odparłem: „Papierosy to ostatnia rzecz, o której chcę myśleć”. Henry jeszcze szybciej odpowiedział na to: „I właśnie dlatego musisz o nich napisać”.
Była to pierwsza lekcja, której udzielił mi Henry, i wciąż pozostaje najważniejsza. Paliłem od dwudziestego do trzydziestego roku życia, a potem udało mi się rzucić na dwa lata. Kiedy jednak zlecono mi ten temat pocztowy, ja zaś z przerażeniem myślałem, że mam sięgnąć po słuchawkę i przedstawić się jako dziennikarz z „New Yorkera”, ponownie zacząłem palić. W kolejnych latach potrafiłem uważać się za niepalącego, a przynajmniej za kogoś, kto tak mocno jest zdecydowany rzucić palenie, że równie dobrze mógłbym już być niepalącym, chociaż wciąż paliłem. Stan mojego umysłu najlepiej byłoby porównać do funkcji falowej w mechanice kwantowej – mogłem być jednocześnie palaczem i niepalącym, dopóki nie próbowałem wyrobić opinii o samym sobie. I od razu było dla mnie jasne, że pisanie o papierosach siłą rzeczy zmusiłoby mnie do sformułowania zdania na własny temat. Oto do czego prowadzą eseje.
Miałem też problem z matką, której ojciec zmarł na raka płuc i która była wojującą przeciwniczką tytoniu. Od ponad piętnastu lat ukrywałem przed nią swój nałóg. Jednym z powodów, dla których musiałem utrzymywać ten swój nieokreślony status palacza i niepalącego, było to, że nie lubiłem jej okłamywać. Gdybym tylko zdołał ponownie rzucić palenie, definitywnie, funkcja falowa załamałaby się i stałbym się w stu procentach niepalącym, za którego zawsze się podawałem – ale tylko wówczas, gdybym wcześniej nie ujawnił się, w opublikowanym tekście, jako palacz.
Henry był dwudziestokilkuletnim cudownym dzieckiem, kiedy Tina Brown zatrudniła go w redakcji „The New Yorker”. Mówił w charakterystyczny sposób, jakby brakowało mu tchu, brzmiało to trochę jak wyjątkowo wyraźne mamrotanie, niczym proza doskonale zredagowana, ale prawie nieczytelna. Byłem zachwycony jego inteligencją oraz erudycją, więc też szybko opadły mnie obawy, że go zawiodę. Jego żarliwy nacisk w tym „Dlatego właśnie musisz o nich napisać” – jako jedyna