Krew to włóczęga. James Ellroy

Krew to włóczęga - James Ellroy


Скачать книгу
żeby takie gówno nam stanęło na przeszkodzie.

      Sam napił się anyżówki.

      – Nasi ludzie. To mnie martwi. Musimy zachować swoich ludzi na terenie kasyn.

      Wayne kiwnął głową.

      – Pan Hughes się zgadza. Przekonałem go, że w ten sposób transakcja przebiegnie o wiele bardziej bezproblemowo.

      Carlos przeszedł na drambuie.

      – Księgi Funduszu. Co się tam dzieje?

      – Chcę wykupić banki i firmy pożyczkowe, żeby wyrobiły marginalny zysk i pracowały jako pralnie pieniędzy. W Los Angeles jest należący do Murzynów bank, który mnie interesuje. Hughes Air jest w LA, a potrzebujemy kanału blisko granicy.

      Sam pokręcił głową.

      – Nie lubię interesów z czarnuchami.

      Carlos pokręcił głową.

      – Są porywczy, za łatwo się wzburzają.

      Santo pokręcił głową.

      – Dobrobyt ich demoralizuje.

      Sam napił się anyżówki.

      – Z czym nasz mały Dick zrobi porządek.

      Wayne się podrapał. Skóra go swędziała. W uszach pulsowało.

      – Wayne ma nieprzychylną reakcję na tę rozmowę – powiedział Santo.

      – Wayne pod wieloma względami jest jak otwarta książka – powiedział Sam.

      Santo napił się galliano.

      – Jaka książka? Czarne króliczki, które wypatroszyłem?

      – Wayne to dawny łowca asfaltów – powiedział Carlos.

      Sam zarechotał.

      – Więc może w tym szkopuł.

      – Co to szkopuł? – spytał Santo. – Gadasz jak pedał.

      Carlos spojrzał na Wayne’a. Carlos podniósł ręce i skierował je dłońmi w dół – spokojnie, powoli, powoli.

      Santo zakasłał.

      – Dobra, zmieńmy temat.

      Sam zakasłał.

      – Dobra, to może o polityce? Ja osobiście głosuję na Dicka.

      Carlos zakasłał.

      – A może nasza wyprawa zwiadowcza? Posłuchajmy o tym.

      Sam przeszedł na XO.

      – Byłem we wszystkich trzech miejscach. Jak dla mnie ciężko się zdecydować. Panama ma ten jebany kanał, a Dominikana ma jebany wyspowy wiatr. We wszystkich za sznurki pociągają prawicowi chłopcy, co jest najważniejsze. Moja przyjaciółka Celia jest z Dominikany, więc lobbuję za nią.

      Carlos udał, że wali konia.

      – Sam ochujał dla cipki.

      Santo udał, że wali konia.

      – Celia to, Celia tamto, Sam ma udar od wyspiarskiej dupki.

      Sam się zarumienił. Carlos podniósł dłonie i opuścił je dłońmi do dołu – spokojnie, powoli, powoli.

      Santo przeszedł na drambuie.

      – Zespół operacyjny. Pogadajmy o tym. Jak już wybierzemy punkt, będziemy musieli wysłać tam jakichś ludzi.

      Wayne zakasłał.

      – Chcę wprowadzić Jean-Philippe’a Mesplède’a.

      Carlos głośno przełknął. Santo głośno przełknął. Sam głośno przełknął. Każdy odwrócił wzrok w inną stronę. Mesplède wyruchał Carlosa w Sajgonie na interesie z herą. Najemnik pochodzenia francusko-korsykańskiego. Bojownik antycastrowski. W tamten weekend był w Dallas. Strzelał z trawiastego wzniesienia.

      Sam westchnął.

      – Przyznam, że to dobry wybór, ale mieliśmy z nim problemy.

      – Słyszałem, że jest tu w Miami – powiedział Santo. – Gdziekolwiek robią jakieś gówno antyfidelowskie, Jean-Philippe na pewno tam jest.

      – Czy tu właśnie zawsze się mówi „Co było, to było”? – spytał Sam.

      Carlos napił się drambuie.

      – Trzy nazwiska przychodzą mi do głowy. Mały ptaszek wciąż mi mówi, że Mesplède chce ich załatwić.

      Bob Relya. Gaspar Fuentes. Miguel Diaz Arredondo.

      Wieśniacki strzelec i dwóch kubańskich uchodźców. Część sajgońskiej kliki. Relya stanął po stronie Carlosa i zrobił w chuja Wayne’a i Mesplède’a. Relya dołączył do zespołu Memphis i kropnął doktora Kinga. Fuentes i Arredondo stali przeciwko Wayne’owi i przeciwko Mesplède’owi. Zeszłej wiosny zapadli się pod ziemię.

      Santo westchnął.

      – Przyznam, że to dobry wybór.

      Sam westchnął.

      – Wiem, że on mówi po hiszpańsku. „Co było, to było”? No nie wiem, wy mi powiedzcie.

      – Ja go chcę – powiedział Wayne.

      Santo napił się drambuie.

      – Będzie chciał kropnąć tych gości.

      – To twój wybór, Wayne – powiedział Carlos.

      Wayne krążył po Małej Hawanie. Całodobowej, gorącej, pełnej robaków. Roje robaków, bombardowania robaków. Robaki większe niż Rodan i Godzilla. Robaki uderzały w szybę samochodu. Włączał wycieraczki i miażdżył je na sok. W Małej Hawanie było GORĄCO.

      Krążył. Gapił się na akcję na chodniku. Sklepiki spożywcze, stoiska z owocami, sprzedawcy granity. Dystrybucja ulotek. Gówniarze z paczkami broszur, w koszulkach „Zabić Fidela”. Biura organizacji politycznych: Alpha 66, Venceremos, Batalion 17 kwietnia. Skręcił we Flagler Street i minął rząd domów. Co kilka sekund zerkał w lusterko wsteczne. Tak – znowu jest ten granatowy sedan, chowa się dwa samochody dalej.

      Wcisnął gaz do dechy, cztery razy gwałtownie skręcił i znalazł miejsce do parkowania na Flaglerze. Zero granatowego sedana, dobra.

      Wayne poszedł z buta. Garnitur od razu mu znowu oklapł. Przepychały się uliczne głupki. Dostrzegł dziwne spojrzenia – Ty nie Cubano, ty biały. Niebo wybuchło. Ale światła! Wayne znał źródło: fajerwerki na konwencji.

      Ludzie stali i się gapili. Papowie podnosili dzieci do góry. Uliczna walka na pięści zamarła w pół ciosu.

      Wayne patrzył. Koleś rozdający ulotki machał małą flagą. Wayne zerknął w okno kawiarni i zobaczył Jean-Philippe’a Mesplède’a.

      Spojrzenia uciekły. Mesplède wstał i się ukłonił. Le grenouille sauvage – habillé tout en noir. Czarna koszula, czarna marynarka, czarne spodnie – le grand plus noir.

      Wayne wszedł. Jean-Philippe go uściskał. Wayne wyczuł co najmniej trzy sztuki broni pod jego ubraniem.

      Usiedli. Mesplède był w połowie piątego pernoda. Kelner przyniósł świeżą szklankę.

      – Ça va, Wayne?

      – Ça va bien, Jean-Philippe.

      – Co cię sprowadza do Miami?

      – Polityka.

      – Par example, s’il vous plaít?

      – Na przykład szukam ciebie.

      Mesplède napiął ręce. Jego wytatuowane pitbulle


Скачать книгу