Mister. E L James

Mister - E L James


Скачать книгу
po pokoju. Sugestywne. Melancholijne. Poruszające. Inspirujące.

      Jestem sprzątaczką, mister.

      Tak. Znam angielski. Nazywam się Alessia Demachi.

      Alessia.

      Kiedy spoglądam na zegarek, jest po północy. Wyciągam ręce nad głową i patrzę na rękopis. Jest skończony. Napisałem cały utwór i obezwładnia mnie poczucie sukcesu. Jak długo próbowałem tego dokonać? A wystarczyło spotkanie z nową sprzątaczką. Kręcę głową i choć raz kładę się do łóżka wcześnie i bez towarzystwa.

      ROZDZIAŁ PIĄTY

      ALESSIA Z DRŻENIEM OTWIERA drzwi do mieszkania z fortepianem. Ogarnia ją przygnębienie wywołane niepokojącym milczeniem alarmu. Cisza oznacza, że budzący jej onieśmielenie zielonooki pan jest w domu. Nawiedza jej sny, odkąd go ujrzała wyciągniętego nago na łóżku. A podczas weekendu, gdy tylko miała chwilę spokoju, była w stanie myśleć jedynie o nim. Nie rozumie dlaczego, choć to pewnie przez tamto krótkie, świdrujące spojrzenie, którym ją obdarzył, górując nad nią w korytarzu, albo dlatego, że jest taki przystojny i wysoki, i szczupły, i ma dołeczki na plecach nad umięśnionym, atletycznym tyłeczkiem…

      Przestań!

      Jej krnąbrne myśli nie pozwalają nad sobą zapanować.

      Po cichu zsuwa z nóg mokre botki i skarpety, przemyka korytarzem i dalej przez kuchnię. Na blacie walają się butelki po piwie i pudełka po jedzeniu na wynos, lecz Alessia zmyka do bezpiecznej pralni. Stawia buty na grzejniku, obok kładąc skarpety w nadziei, że przed jej wyjściem zdążą wyschnąć.

      Zdejmuje mokrą czapkę i rękawiczki i wiesza je na haczyku obok bojlera, po czym ściąga podarowaną przez Magdę kurtkę. Zawiesza ją na tym samym haczyku i marszczy brwi, widząc, jak na wyłożoną kafelkami podłogę kapie woda. W ulewnym deszczu przemokły jej nawet dżinsy. Dygocze, zdejmując je i próbując założyć fartuch, szczęśliwa, że w reklamówce przynajmniej on nie zmókł. Podomka kończy się poniżej kolan, więc nie musi się niczego wstydzić, nie mając na sobie spodni. Zagląda do kuchni, by się upewnić, że pana tam nie ma. Pewnie jeszcze śpi. Alessia wrzuca przemoczone dżinsy do suszarki. Przynajmniej one będą suche. Zaczerwienione stopy swędzą ją od zimna, więc chwyta suchy ręcznik ze sterty czystego prania i rozmasowuje je energicznie, przywracając czucie w palcach. Gdy się już nieco rozgrzeją, zakłada tenisówki.

      – Alessio?

      Zot!

      Pan się obudził! Czego chce?

      Tak szybko, jak tylko pozwalają jej zmarznięte palce, wyciąga z siatki chustkę i zawiązuje ją na głowie, czując, że splecione w warkocz włosy też ma mokre. Robi głęboki wdech, wychodzi z pralni i spotyka pana w kuchni. Oplata się ramionami w próbie rozgrzania reszty ciała.

      – Hej – mówi pan i się uśmiecha.

      Alessia spogląda na niego. Oszałamiający uśmiech rozświetla przystojną twarz i szmaragdowe oczy. Odwraca wzrok, oślepiona urodą pana i zawstydzona rumieńcem, który zakrada się na jej policzki.

      Ale przynajmniej jest jej trochę cieplej.

      Musiał być naprawdę zły, gdy go ostatnio widziała – co tak bardzo odmieniło jego nastrój?

      – Alessio? – powtarza.

      – Tak, mister? – odpowiada ze spuszczonym wzrokiem. Tym razem pan przynajmniej jest ubrany.

      – Chciałem się tylko przywitać. Hej.

      Zerka na niego, ale nie rozumie, czego od niej chce. Jego uśmiech nie jest już taki szeroki, a na czole widać głębokie bruzdy.

      – Hej – mówi niepewna, czego od niej oczekuje.

      Pan kiwa głową i przestępuje z nogi na nogę, jakby się wahał. Wydaje jej się, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale zamiast tego odwraca się i wychodzi z kuchni.

      ALEŻ ZE MNIE kretyn! Sam siebie przedrzeźniam, bezgłośnie powtarzając „hej”. Przez cały weekend myślałem o tej dziewczynie, a teraz jedyne, na co mnie stać, to „chciałem się tylko przywitać”?

      Cholera, co jest ze mną nie tak?

      Wracam do sypialni i zauważam szlaczek mokrych śladów na podłodze w korytarzu.

      Czyżby szła boso w deszczu? Niemożliwe!

      W moim pokoju panuje półmrok, a widok na drugą stronę Tamizy wydaje się szary i nijaki. Na dworze leje deszcz. Wczesnym rankiem stukał o szyby, hałasując tak, że mnie obudził. Cholera. Na pewno szła pieszo w tę paskudną pogodę. Znowu się zastanawiam, gdzie mieszka i jak długą drogę musi przebyć. Miałem nadzieję zachęcić ją dziś rano do rozmowy i poznać te szczegóły, ale widzę, że ją peszę.

      Czy chodzi o mnie, czy o mężczyzn w ogóle?

      Ten pomysł mnie niepokoi. Może to ja się peszę. Ostatecznie w zeszłym tygodniu wypędziła mnie z mieszkania i myśl, że uciekłem przed nią, wprawia mnie w zakłopotanie. Postanawiam, że więcej się to nie zdarzy.

      Faktem jest, że mnie zainspirowała. Zanurzyłem się w muzyce na cały weekend. Dzięki temu mogłem przestać myśleć o nowej, niemile widzianej odpowiedzialności, jaka na mnie spadła, i znaleźć ukojenie w żalu – a może raczej znalazłem sposób, by dać mu odpowiedni upust… Nie wiem. Skończyłem trzy utwory, mam zalążek pomysłu na dwa kolejne i kusi mnie, by do któregoś z nich napisać tekst. Ignorowałem telefon, skrzynkę mailową – wszystko! Pierwszy raz w życiu znalazłem pociechę we własnym towarzystwie. To niesamowite. Kto by pomyślał, że mogę tak wydajnie pracować? Nie rozumiem tylko, dlaczego ta dziewczyna tak na mnie działa, skoro zamieniliśmy zaledwie kilka słów. Nie ma to dla mnie sensu, ale nie zamierzam się nad tym za długo zastanawiać.

      Biorę z szafki nocnej komórkę i spoglądam na łóżko. Pościel jest w kompletnym nieładzie.

      Jasna cholera, ale ze mnie flejtuch.

      Szybko ścielę łóżko. Z hałdy ubrań rozrzuconych po kanapie chwytam czarną bluzę z kapturem i zakładam ją na koszulkę. Jest chłodno. Z przemoczonymi stopami ona pewnie też marznie. Na korytarzu przystaję i o kilka stopni podkręcam termostat. Nie chcę myśleć, że może jej być zimno.

      Wychodzi z kuchni, niosąc pusty kosz na pranie i plastikowy pojemnik pełen środków czystości i szmat. Ze zwieszoną głową mija mnie w drodze do sypialni. Patrzę za jej oddalającą się sylwetką w bezkształtnym fartuchu: długie, blade nogi, lekkie kołysanie bioder… czyżby przez nylon prześwitywały jaskraworóżowe majtki? Spod chustki wypełza gruby, ciemny warkocz, spływa po jej plecach i kończy się tuż nad prześwitującą różową materią, kołysząc się z boku na bok z każdym krokiem dziewczyny. Wiem, że powinienem odwrócić wzrok, ale spokoju nie daje mi jej bielizna. Zakrywa jej całą pupę i sięga aż do pasa. To chyba największe majty, jakie zdarzyło mi się widzieć u kobiety. A moje ciało wariuje, jakbym był trzynastoletnim chłopcem.

      Ożeż! Jęczę w duchu, czując się jak zboczeniec, i walczę z chęcią pójścia za nią. Zamiast tego ruszam do salonu, gdzie siadam do komputera, żeby przejrzeć maile od Olivera i zapomnieć o żądzy i o mojej dochodzącej, Alessii Demachi.

      ALESSIA JEST ZASKOCZONA, widząc, że łóżko zostało posłane. Za każdym razem, gdy była w tym mieszkaniu, w pokoju właściciela panował okropny bałagan. Na kanapie znowu zalega sterta ubrań, ale wygląda schludniej niż zwykle. Dziewczyna rozsuwa do końca zasłony i spogląda na rzekę.

      – Tamiza.

      Wypowiada to słowo głośnym szeptem, jej głos lekko się


Скачать книгу