Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie

Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie


Скачать книгу
Zbroja z napędem, EXO-12. – Brinks zmarszczył brwi.

      – Tak – odparł Greene. – Niech pan spojrzy na liczbę sztuk.

      Brinks zerknął na ekran czytnika, a jego brwi wystrzeliły w górę.

      – Tylko jedna? W czymś TAKIM?

      – Jak już mówiłem, majorze, ktoś spieprzył specyfikację. – Greene pokręcił głową. – Będziemy musieli ponownie sprawdzić cały ładunek.

      – To nie będzie konieczne, sierżancie.

      Brinks i Greene odwrócili się i zobaczyli mężczyznę z naszywkami porucznika człapiącego w ich stronę. Sprawiał wrażenie, jakby uwierały go buty.

      – Wie pan coś o tym, poruczniku? – spytał Brinks, taksując wzrokiem młodego człowieka. Dzieciak miał na sobie ciemnozielony uniform identyfikujący go jako członka brygady okrętów szturmowych.

      – Crowley, sir – odparł porucznik z gorliwym wyrazem twarzy. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. – Jackson Crowley, majorze.

      – Poruczniku Crowley. – Brinks kiwnął głową, a potem powtórzył pytanie: – Co pan o tym wie?

      – To tylko skafander z napędem, tak jak jest na nalepce, majorze – odparł Jackson z uśmiechem.

      – Gówno prawda – prychnął Greene.

      Brinks rzucił sierżantowi piorunujące spojrzenie, a potem odwrócił się do Crowleya.

      – Poruczniku, w tej skrzyni spokojnie zmieściłoby się dwanaście skafandrów.

      Młody człowiek uśmiechnął się z manierą dzieciaka obnoszącego się ze swoją nową zabawką.

      – W takim razie chyba nikt nie wysłał panu specyfikacji, sir… Spodoba się to panu…

      Podszedł do skrzyni, a potem zwrócił się bezpośrednio do holownika.

      – Opuść skrzynię tutaj, a potem zwolnij zatrzaski, proszę.

      Brinks usłyszał, jak Greene znów prycha pod nosem. Wiedział, że sierżant uważał za zabawne, gdy ktoś okazywał uprzejmość maszynie, ale zignorował go. Był ciekaw, o co tu właściwie chodziło.

      Holownik odstawił skrzynię na dół. Magnetyczne kleszcze przymocowały ją do podłogi z głośnym hukiem. Maszyna odsunęła się i obróciła widłami tak, by móc je wsunąć pod zatrzaski zamontowane na szczycie skrzyni. Wystarczył niewielki obrót i pociągnięcie, by je otworzyć. Porucznik Crowley błyskawicznie złapał przód skrzyni, który uniósł się w powietrze. Opuścił ją w dół i pozwolił, by sama przytwierdziła się do połogi metalowymi zaciskami.

      Z Greene’em u boku Brinks podszedł bliżej, by zajrzeć do środka.

      – Niech to szlag – mruknął Greene.

      Wewnątrz znajdował się największy „skafander”, jaki Brinks kiedykolwiek widział, a widział niemal wszystko, co zostało dotychczas wyprodukowane. „Zbroja” była wysoka na dwanaście stóp i wyglądała jak wyrwana prosto z kiepskiego filmidła science fiction.

      – Poruczniku, nie jestem w nastroju do żartów – warknął poirytowany Brinks.

      Widywał już podobne jednostki, choć o wiele mniejsze niż ta, a nawet przetestował w przeszłości kilka z nich. Wszystkie poległy sromotnie w starciu z minimalnymi standardami pola bitwy, ponieważ były zbyt pokraczne i niezdarne. Właśnie dlatego to mniejsze zbroje z napędem zyskały na popularności.

      – To nie jest żart, majorze – odparł Jackson.

      – Poruczniku, znam się co nieco na zbrojach. A ta z pewnością zaliczy glebę, jak tylko trafi w nią pierwszy pocisk – powiedział z przekonaniem Brinks.

      – Ależ nie, sir – upierał się Jackson, kręcąc głową. – Ta działa w oparciu o SIN. Proszę mi zaufać, majorze. Jest gotowa do użycia na polu bitwy.

      – SIN? – wymamrotał Greene. – Czym, do cholery, jest SIN?

      – Przepraszam, sierżancie – odparł Crowley – ale to poufne dane…

      – Synu, powiedz nam, co to jest, do diabła! – warknął Brinks.

      Porucznik przełknął ślinę, a potem skinął głową.

      – Tak jest, sir. SIN to system indukcji nerwowej. Ten sam, którego używają Archanioły i…

      – Kurwa mać! – eksplodował Greene. – Mamy sobie wbijać pieprzone igły w nasze pieprzone karki? Czyś ty oszalał? Czy my wyglądamy jak ta banda popaprańców…

      – Sierżancie – przerwał mu Brinks. Lubił Greene’a, ale facet musiał wiedzieć, że są pewne granice.

      – Ale, panie majorze…

      – Dość tego – powiedział Brinks, a potem przyjrzał się skafandrowi. – Nikt z naszych nie zdążył jeszcze zweryfikować tego systemu.

      – Owszem, zdążył. – Crowley poklepał skrzynię. – Ten tutaj to moje dziecko, więc sierżant nie musi się już obawiać igieł wbitych w szyję.

      Brinks spojrzał na porucznika, a potem przeskanował czytnikiem jego blaszkę identyfikacyjną. Pobieżne przejrzenie akt wystarczyło, by wiedział o nim wszystko.

      – Poruczniku, czy kiedykolwiek braliście udział w akcji?

      – No cóż… Nie, sir. Zaciągnąłem się dopiero po wojnie – przyznał Crowley. – Ale ukończyłem pełne szkolenie i mam certyfikat…

      – Dlaczego po prostu nie dali nam paru czołgów? – spytał Greene. – Nie potrzebujemy tego szajsu.

      – Czołgi są zbyt trudne w obsłudze – odparł natychmiast Crowley.

      – A to coś niby nie jest?

      – Nie, sierżancie, nie jest – powiedział Crowley gładkim tonem. – Większość podstawowych technologii zastosowanych w tym maleństwie wyprzedza czołgi o kilka tysięcy lat. Prosta hydraulika. Jeśli będziesz się z tym dobrze obchodził, pochodzi bez żadnych usterek przez setki lat. A to są jedynie największe ruchome części… Jego system operacyjny jest jednym z najlepszych i najlepiej chronionych…

      – Ta, jasne – mruknął Greene, taksując olbrzyma wzrokiem i kręcąc głową. – Pole bitwy niczego nie traktuje ulgowo, dzieciaku.

      Brinks przyjrzał się skafandrowi czujnym okiem, a potem potrząsnął głową.

      – To twoja trumna, Crowley. Czy mógłbyś wyjąć to ustrojstwo ze skrzyni i… Do diabła, sierżancie, pokaż mu, gdzie może to coś schować.

      – Jasne – burknął Greene pod nosem. – Połowa tutejszych żołnierzy będzie zrywać boki ze śmiechu na widok tego żelastwa.

      „Możliwe” – pomyślał cierpko Brinks. „Z ciebie również mogą się śmiać. Oczywiście nie prosto w twarz”.

      STACJA LIBERTY

       Punkt Lagrange’a cztery

       Orbita ziemska

      Eric Weston otworzył drzwi do pokoju konferencyjnego, gdzie komandor Jason Alvarez Roberts brał udział w nieformalnej dyskusji dotyczącej nomenklatury wojskowej w czasach obecnych. Pomieszczenie było ogromne. Jego środek zajmował długi na dwadzieścia stóp stół. W dalekim końcu Eric dostrzegł siedzącego samotnie komandora.

      – Panie komandorze.

      Roberts spojrzał na niego, witając się uprzejmym skinieniem głowy.

      – Panie kapitanie. Dziękuję za przyjście.

      –


Скачать книгу