Żelazne Rządy . Морган Райс

Żelazne Rządy  - Морган Райс


Скачать книгу
puścił drzewo, by móc schwycić przeguby jej dłoni obojgiem rąk; zarazem oplótł drzewo nogami, trzymając się go z tyłu. Z całej siły przyciągnął Starę do siebie. Od upadku w przepaść chroniły ich jedynie jego nogi.

      Reece jęknął i krzyknął, i zdołał wyciągnąć Starę jednym szarpnięciem z nurtu na bok i pchnąć ku jaskini, ku reszcie. Reece przetoczył się razem z nią i sam wytoczył się z lawiny, po czym pomógł jej przedostać się do jaskini.

      Gdy znaleźli się bezpiecznie w środku, Stara osunęła się, wycieńczona, i leżała na brzuchu w błocie, niezwykle wdzięczna, że żyje.

      Leżała, dysząc ciężko i ociekając wodą, i myślała nie o tym, jak blisko śmierci się znalazła, lecz o czymś zgoła innym: czy Reece wciąż ją kocha? Zrozumiała, że na tym zależało jej bardziej nawet niż na tym, czy przeżyje.

*

      Stara siedziała skulona przy niewielkim ognisku rozpalonym wewnątrz jaskini. Pozostali znajdowali się nieopodal. Wreszcie zaczynali wysychać. Rozejrzała się i zauważyła, że cała czwórka wygląda tak, jak gdyby przeżyli wojnę. Mieli zapadnięte policzki i wpatrywali się w płomienie, wyciągając ku nim dłonie i rozcierając je, próbując schronić się przed nieustępującymi wilgocią i zimnem. Wsłuchiwali się w wicher i deszcz, nieodłączne elementy Wysp Górnych, hulające na zewnątrz. Zdawało się, że nigdy nie ustaną.

      Zapadła już noc. Zwlekali z roznieceniem ogniska cały dzień z obawy, by ich nie spostrzeżono. Wreszcie byli już tak wyziębieni, znużeni i przygnębieni, że podjęli to ryzyko. Stara sądziła, że upłynęło wystarczająco dużo czasu od ich ucieczki – nadto nie było mowy, by ci mężczyźni odważyli się wyruszyć tak daleko w dół, do klifów. Było zbyt stromo i mokro i gdyby spróbowali, zginęliby.

      Utknęli tutaj jednak niby więźniowie. Gdyby dali choć krok z jaskini, trafiliby w końcu w ręce wyspiarzy i zginęli. Jej brat nie okazałby jej łaski. Sytuacja była beznadziejna.

      Siedziała w pobliżu nieobecnego, pogrążonego w zadumie Reece’a i rozmyślała nad minionymi wydarzeniami. Tam, w forcie, ocaliła Reece’owi życie, lecz on ocalił ją nad przepaścią. Czy wciąż zależało mu na niej, jak niegdyś? Tak jak jej wciąż zależało na nim? Czy też był nadal rozgoryczony przez to, co stało się z Selese? Czy winił ją za to? Czy kiedykolwiek jej przebaczy?

      Stara nie potrafiła wyobrazić sobie bólu, jaki go dręczył, gdy siedział tak, z głową wspartą na dłoniach, wpatrując się w płomienie jak człowiek, który był zagubiony. Zastanawiała się, jakie myśli przemykają mu przez głowę. Wyglądał jak człowiek, który nie ma nic do stracenia, jak ktoś, kto otarł się o tragedię i nie doszedł jeszcze do siebie. Człowiek dręczony poczuciem winy. Nie przypominał chłopca, którego znała niegdyś, pełnego miłości i radości, prędkiego do uśmiechu, który obsypywał ją miłością i czułością. Teraz, miast tego, wyglądał jak gdyby coś wewnątrz niego obumarło.

      Stara podniosła wzrok, lękając się spojrzeć w oczy Reece’owi, lecz pragnąc ujrzeć jego twarz. Skrycie żywiła nadzieję, że będzie na nią patrzył, myślał o niej. Lecz gdy spojrzała na niego, serce jej pękło, gdy spostrzegła, że wcale na nią nie patrzy. Miast tego utkwił wzrok w płomieniach. Nigdy jeszcze nie zdał się jej bardziej samotny.

      Stara nie potrafiła przestać o tym myśleć. Po raz milionowy zastanawiała sie, czy to, co ich łączyło, zniknęło, zniszczone przez śmierć Selese. Po raz milionowy przeklęła swych braci – i ojca – za wcielenie w życie tak przebiegłego planu. Zawsze, co oczywiste, pragnęła Reece’a dla siebie; nigdy jednak nie przystałaby na podstęp, który doprowadził do jej śmierci. Nie chciała, by Selese zginęła, ani by spotkała ją jakaś krzywda. Żywiła nadzieję, że Reece przekaże jej wieści delikatnie i choć będzie zmartwiona, przyjmie je – a z pewnością nie odbierze sobie życia. Ani nie zniszczy życia Reece’owi.

      Teraz wszystkie plany Stary, cała jej przyszłość, sypały się na jej oczach przez jej okropną rodzinę. Matus był jedynym rozsądnym, w którego żyłach płynęła ta sama krew. Stara zastanawiała się jednak, co się z nim stanie, co stanie się z całą czwórką. Czy będą siedzieć tutaj, w tej jaskini, aż umrą? Będą musieli w końcu z niej wyjść. Wiedziała, że ludzie jej brata są nieustępliwi. Nie ustanie, póki nie uśmierci każdego z nich – zwłaszcza po tym, jak Reece zabił jej ojca.

      Stara wiedziała, że powinna odczuwać żal przez wzgląd na śmierć swego ojca – nie odczuwała go jednak wcale. Nienawidziła tego mężczyzny. Zawsze tak było. Odczuwała miast tego ulgę, a nawet wdzięczność względem Reece’a za to, że go zabił. Był kłamliwym, pozbawionym honoru wojownikiem i królem całe swe życie i wcale o nią nie dbał.

      Stara zerknęła na trzech wojowników. Wyglądali na zrozpaczonych, siedząc tak w milczeniu od wielu już godzin, i zastanawiała się, czy którykolwiek z nich ma jakiś plan. Srog był ciężko raniony. Matus i Reece także odnieśli rany, choć lżejsze. Zdawało się, że ziąb przeniknął każdego z nich do szpiku kości i siedzieli przybici aurą tego miejsca, okolicznościami, które zwróciły się przeciw nim.

      – Będziemy tu siedzieć, w tej jaskini, po wsze czasy i tu umrzemy? – spytała Stara, przerywając głuchą ciszę, nie mogąc już znieść tej jednostajności i mroku.

      Srog i Matus z wolna podnieśli na nią wzrok. Reece wciąż nie podnosił głowy ani nie patrzył na nią.

      – A dokąd mielibyśmy pójść? – spytał Srog defensywnie. – Na całej wyspie roi się od ludzi twego brata. Jaką szansę mamy, by ich zwyciężyć? Zwłaszcza, gdy są rozwścieczeni naszą ucieczką i śmiercią twego ojca.

      – Wpędziłeś nas w niezłe tarapaty, kuzynie – rzekł Matus z uśmiechem, kładąc dłoń na ramieniu Reece’a. – Postąpiłeś odważnie. Nie widziałem chyba w całym swym życiu odważniejszego czynu.

      Reece wzruszył ramionami.

      – Pojmał moją oblubienicę. Zasługiwał na śmierć.

      Stara zastygła na dźwięk słowa oblubienica. Serce jej pękło. Wybór tego właśnie słowa wyjawił jej wszystko – najwyraźniej Reece wciąż darzył uczuciem Selese. Nie spojrzał nawet Starze w oczy. Miała chęć się rozpłakać.

      – Nie troskaj się, kuzynie – powiedział Matus. – Raduję się, że ojciec mój nie żyje i jestem zadowolony, że to ty zadałeś mu śmierć. Nie mam ci tego za złe. Podziwiam cię. Mimo tego, żeśmy niemal zginęli przez ciebie, gdyś tego dokonywał.

      Reece skinął głową, doceniając słowa Matusa.

      – Żaden z was mi nie odpowiedział – rzekła Stara. – Jaki jest wasz plan? Umrzeć tutaj?

      – A jaki ty masz plan? – odwarknął Reece.

      – Nie mam żadnego – powiedziała. – Wykonałam, co do mnie należało. Wyprowadziłam nas stamtąd.

      – To prawda – przyznał Reece, wciąż wpatrując się w płomienie i nie patrząc na nią. – Uratowałaś mi życie.

      W Starze zakiełkowała nadzieja, gdy usłyszała słowa Reece’a, mimo tego, że wciąż nie patrzył jej w oczy. Zastanawiała się, czy może jednak omyliła się, sądząc, że ją nienawidzi.

      – A ty mnie – odparła. – Nad przepaścią. Wyrównaliśmy rachunki.

      Reece wciąż wpatrywał się w płomienie.

      Czekała, czy rzeknie coś w odpowiedzi, czy rzeknie, że ją kocha, czy rzeknie cokolwiek. Lecz on się nie odzywał. Stara poczuła, że do twarzy napływa jej krew.

      – To tyle? – powiedziała. – Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia? Sprawy między nami są skończone?

      Reece uniósł głowę, po raz pierwszy patrząc


Скачать книгу