Policja. Ю Несбё
nie myślał, ale czasami, kiedy miał wieczorny dyżur i prawie już nie było narciarzy, zdarzało się, że tamta stara historia wypełzała z lasu razem z mrokiem. To się stało pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Dziewczynę najprawdopodobniej odurzono gdzieś w centrum i przywieziono tutaj. W kajdankach i w kapturze. Z parkingu przeniesiono ją do dolnej stacji, do której drzwi wyłamano. Dziewczynę zgwałcono w środku. Stian słyszał, że piętnastolatka była taka drobna i szczupła, że nieprzytomną gwałciciel albo gwałciciele mogli bez trudu przenieść z parkingu aż tutaj. Można było mieć nadzieję, że nawet na chwilę nie odzyskała przytomności. Ale chodziły też plotki, że dziewczynę przytwierdzono do ściany za pomocą dwóch wielkich gwoździ, które wbito jej w barki pod obojczykami, tak by sprawca albo sprawcy mogli ją gwałcić na stojąco, zachowując jedynie minimalny kontakt ze ścianami, podłogą i samą dziewczyną. Podobno właśnie dlatego policja nie znalazła żadnych śladów DNA, odcisków palców ani włókien z ubrania. Ale możliwe, że to w ogóle nieprawda. Prawdą natomiast było, że ciało dziewczyny znaleziono w trzech miejscach. Z jeziora Tryvann wyłowiono tors i głowę. Na dole w lesie przy stoku Wyllerløypa leżała połowa dolnej części ciała, na brzegu jeziora Aurtjern – druga. Właśnie dlatego, że te dwie ostatnie części znaleziono tak daleko od siebie i w różnych kierunkach od miejsca, w którym została zgwałcona, policja wysunęła teorię, że sprawców musiało być dwóch. Ale oprócz teorii nic więcej nie mieli. Sprawcy – jeśli to w ogóle byli mężczyźni, bo nie znaleziono nasienia, które by to potwierdzało – nie zostali wykryci. Jednak prezes i inni ważniacy chętnie opowiadali młodym członkom klubu przed ich pierwszym dyżurem w ośrodku nad Tryvann, że podobno w ciche noce z dolnej stacji wyciągu słychać odgłosy. Krzyk, który niemal zagłusza ten drugi dźwięk. Dźwięk gwoździ wbijanych w ścianę.
Stian odpiął wiązania i podszedł do drzwi. Lekko ugiął nogi w kolanach, łydki przycisnął do tylnej ścianki butów, starając się zignorować puls, który ewidentnie przyspieszył.
Boże, niby co mu się wydawało? Że zobaczy krew? Ducha?
Wsunął rękę za drzwi, znalazł przełącznik i przekręcił.
Spojrzał w głąb oświetlonego pomieszczenia.
Na ścianie z surowej sosny wisiała na gwoździu dziewczyna. Była prawie naga, tak zwane strategiczne części opalonego ciała zasłaniało skąpe żółte bikini. Pod nią widniał napis Grudzień, ale kalendarz był zeszłoroczny. W pewien bardzo spokojny wieczór kilka tygodni wcześniej Stian nawet onanizował się przy tym zdjęciu. Dziewczyna była sexy, ale jeszcze bardziej podniecały go żywe dziewczyny przemieszczające się pasażem między budką a wyciągiem i to, że siedział w odległości pół metra od nich z nabrzmiałym członkiem w ręku. Szczególnie podniecały go te, które wsiadały na orczyk same, wyćwiczonym gestem wsuwały sztywny pręt między nogi i zaciskały uda. Orczyk unosił im pośladki. Prostowały plecy w chwili, gdy sprężyna zamocowana między prętem a stalową liną kurczyła się, szarpnięciem zabierając dziewczyny sprzed jego oczu i wciągając na górę.
Wszedł do budki. Nie miał wątpliwości, że ktoś tu zaglądał. Plastikowa część przełącznika służącego do uruchamiania i zatrzymywania wyciągu była ułamana. Leżała w dwóch częściach na podłodze, a z panelu kontrolnego sterczał jedynie metalowy bolec. Stian ścisnął zimny metal w dwóch palcach i spróbował go przekręcić, ale palce się ześlizgnęły. Podszedł do szafki z bezpiecznikami stojącej w kącie. Metalowe drzwiczki były zamknięte, a klucz, zwykle wiszący obok na sznurku, zniknął. Dziwne. Stian wrócił do panelu kontrolnego. Spróbował ściągnąć plastikowe uchwyty z przełączników do włączania oświetlenia na stoku i muzyki, ale prędko zrozumiał, że nic nie osiągnie, najwyżej zniszczy również te przełączniki, bo uchwyty są przyklejone, a w każdym razie przymocowane na stałe. Potrzebował czegoś, czym mógłby mocno ścisnąć metalowy bolec, na przykład obcęgów. W chwili, gdy wyciągał szufladę ze stolika pod oknem, nagle ogarnęło go przeczucie. Takie samo jak wtedy, gdy po omacku jechał na nartach. Wyczuł to, czego nie mógł zobaczyć, wyczuł, że ktoś stoi w ciemności i go obserwuje.
Podniósł głowę.
I spojrzał w twarz, która gapiła się na niego wielkimi, szeroko otwartymi oczami.
W swoją własną twarz, we własne wystraszone oczy w podwójnym odbiciu w szybie.
Odetchnął z ulgą. Cholera, ależ jest strachliwy!
Nagle jednak, kiedy serce już znów zaczynało bić i właśnie przenosił wzrok z powrotem na wnętrze szuflady, oko uchwyciło jakiś ruch na zewnątrz. Odrywającą się od odbicia w szybie twarz, która szybko przesunęła się na prawo i zniknęła. Czym prędzej znów podniósł głowę, ale wciąż widział tylko swoje odbicie. Tyle że nie było podwójne jak poprzednio. A może?
Zawsze miał niezdrową wyobraźnię. Tak przynajmniej twierdzili Marius i Kjella, kiedy wyznał im, że podnieca go myśl o zgwałconej dziewczynie. Oczywiście nie to, że została zgwałcona i zamordowana. W każdym razie zdarzało mu się myśleć o tym gwałcie. Ale przede wszystkim o tym, że była taka ładna, drobna i delikatna i że była tutaj, w ich budce. Naga. Z fiutem w cipce… Tak, to potrafiło go podniecić. Marius stwierdził, że jest „chooory”, a Kjella, ten idiota, oczywiście wszystko wypaplał i kiedy historia wróciła do Stiana, usłyszał, że wręcz miałby ochotę uczestniczyć w tym gwałcie. I to jest kumpel, pomyślał Stian, grzebiąc w szufladzie. Karnety na wyciąg, pieczątka, poduszka do stempli, długopisy, taśma klejąca, nożyczki, fiński nóż, bloczek pokwitowań, śrubki, mutry. Niech to cholera! Zajrzał do następnej szuflady. Żadnych obcęgów, żadnego klucza. Nagle uświadomił sobie, że musi po prostu znaleźć drążek z awaryjnym wyłącznikiem – zwykle wtykali go w śnieg obok budki tak, aby osoba, która pilnowała na zewnątrz, mogła szybko zatrzymać wyciąg, wciskając czerwony guzik na czubku drążka, jeżeli coś się stało. A stawało się ciągle. Dzieciaki dostawały orczykiem w głowę, początkujący upadali do tyłu przy pierwszym szarpnięciu, a mimo to nie puszczali się i ciągnęło ich pod górę, albo jacyś idioci, którzy chcieli się popisać, zaczepiali o orczyk kolanem i jadąc po zewnętrznej stronie trasy, sikali wzdłuż brzegu lasu.
Zaczął przeszukiwać szafki. Drążek to nie igła. Długości około metra, z metalu, z ostrym końcem pozwalającym wbić go w zlodowaciały śnieg. Stian rozgarnął zapomniane rękawiczki, czapki i gogle. Następna szafka. Gaśnica. Wiadro i ścierki do podłogi. Sprzęt do udzielania pierwszej pomocy. Latarka kieszonkowa. Ale drążka nie było.
Oczywiście mogli zapomnieć go przynieść, kiedy zamykali na noc. Wziął latarkę i obszedł stację dookoła.
Tu też nigdzie nie było go widać. Do jasnej cholery, czyżby go ukradli? A karnety na wyciąg zostawili? Naraz wydało mu się, że coś usłyszał, i obrócił się w stronę lasu. Poświecił latarką między drzewami.
Ptak? Wiewiórka? Zdarzało się, że zjawiał się tu łoś. Ale łosie na ogół się nie ukrywały. Byle tylko udało mu się zatrzymać ten cholerny wyciąg, lepiej by wszystko słyszał.
Znów wrócił do budki, w środku poczuł się lepiej. Podniósł z podłogi dwa kawałki plastikowego przełącznika. Spróbował zacisnąć je wokół bolca i w ten sposób przekręcić, ale się rozpadały.
Spojrzał na zegarek. Niedługo północ. Miał ochotę rozegrać przed snem tę partię golfa do końca. Zastanowił się, czy nie zadzwonić do prezesa. Cholera, przecież wystarczy przekręcić ten bolec o pół obrotu!
Odruchowo uniósł głowę i serce mu się zatrzymało.
To się stało tak szybko, że nie miał pewności, czy w ogóle to widział, czy nie. Z całą pewnością nie był to łoś.