Policja. Ю Несбё
jest tu jedyną kobietą.
Poszła za Beate do pokoju. Na starej, ale jeszcze całej kanapie spał jakiś mężczyzna, bez wątpienia naćpany. Czuć było potem, dymem papierosowym, drewnem marynowanym w piwie i czymś słodkim, czego Katrine nie umiała ani nie chciała nazwać. Pod ścianą stały nieodłączne w takich miejscach łupy pochodzące z kradzieży – tym razem były to stosy dziecięcych desek do surfingu, opakowanych w przezroczysty plastik i ozdobionych rysunkiem białego rekina z rozwartą paszczą i czarnymi śladami zębów na końcu, co miało stwarzać iluzję, że rekin odgryzł kawałek deski. Bóg jeden wie, jak zamierzali to sprzedać.
Beate i Katrine przeszły dalej do kuchni, w której Irja siedziała przy niewielkim stole i skręcała sobie papierosa. Na stoliku leżała serwetka, a na parapecie w cukiernicy stały sztuczne kwiatki.
Katrine i Beate usiadły naprzeciwko niej.
– Nigdy nie przestają jeździć. – Irja wskazała ruchliwą Uelands gate za oknem. Jej głos miał w sobie zachrypniętą szorstkość, której Katrine już się spodziewała po zobaczeniu mieszkania i twarzy trzydziestokilkuletniej staruszki. – Jeżdżą i jeżdżą. Dokąd oni wszyscy jadą?
– Do domu – podsunęła Beate. – Albo z domu.
Irja wzruszyła ramionami.
– Ciebie też nie ma w domu – zauważyła Katrine. – Adres w Biurze Ewidencji Ludności…
– Sprzedałam dom – przerwała jej Irja. – Dostałam go w spadku. Był za duży. Za…
Wysunęła suchy, pokryty białym nalotem język i polizała bibułkę skręta, a Katrine w myśli dokończyła zdanie: „Za bardzo kusiło, żeby go sprzedać, kiedy zasiłek przestał wystarczać na prochy”.
– …dużo złych wspomnień.
– Jakich wspomnień? – spytała Beate, a Katrine przeszły ciarki. Beate nie była specjalistką od przesłuchań, tylko technikiem kryminalistycznym. W tym momencie posuwała się za daleko, prosiła o opowiedzenie tragedii całego życia, a przecież nikt nie potrafił rozwodzić się nad swoją historią dłużej i wolniej niż żalący się narkomani.
– Chodziło o Valentina.
Katrine podniosła głowę. A więc jednak Beate wiedziała, co robi.
– W jakim sensie?
Irja znów wzruszyła ramionami.
– Wynajmował mieszkanie w suterenie. On… tam był.
– Był?
– Wy nie znacie Valentina. On jest inny. On… – Kliknęła zapalniczką, ale nie udało jej się przypalić skręta. – On… – Klikała raz po raz.
– Był szaleńcem? – zniecierpliwiła się Katrine.
– Nie. – Irja z wściekłością rzuciła zapalniczką.
Katrine po cichu zaklęła. Teraz to ona okazała się amatorką zadającą sugerujące pytania, które ograniczały zakres odpowiedzi, jakie mogłyby uzyskać.
– Wszyscy mówią, że Valentin to wariat. Ale on wcale nie jest wariatem. Tyle tylko, że robi coś… – Irja wyjrzała przez okno na ulicę. Zniżyła głos. – …robi coś z powietrzem. Ludzie się boją.
– Bił cię? – spytała Beate. To również było sugerujące pytanie. Katrine spróbowała nawiązać z koleżanką kontakt wzrokowy.
– Nie – odparła Irja. – Nie bił. Dusił. Jeśli mu się sprzeciwiłam. Był taki silny, wystarczyło, że złapał mnie za szyję jedną ręką i ścisnął. Trzymał tak, dopóki cały świat nie zaczynał wirować. Tej jego ręki nie dawało się odsunąć…
Katrine uznała, że uśmiech, który ukazał się na twarzy Irji, to oznaka czegoś w rodzaju wisielczego humoru. Sądziła tak, dopóki nie usłyszała dalszych słów:
– …a dziwne było to, że dzięki temu odlatywałam. I że mnie to podniecało.
Katrine mimowolnie się skrzywiła. Czytała, że niedobór tlenu w mózgu może tak wpływać na niektórych ludzi, ale kiedy zrobi to napastnik…
– A potem uprawialiście seks? – spytała Beate, podnosząc zapalniczkę z podłogi. Zapaliła ją, podsunęła Irji. Ta czym prędzej włożyła papierosa do ust, nachyliła się i wessała w siebie tchórzliwy płomień. Wypuściła dym, wsunęła się z powrotem na krzesło i nagle jakby nastąpiła w niej implozja, jakby jej ciało było próżniowo zamkniętą torebką, w której papieros wypalił dziurę.
– On nie zawsze chciał się wtedy rżnąć – powiedziała. – Często wychodził. A ja siedziałam i czekałam, z nadzieją, że niedługo wróci.
Katrine musiała mocno wziąć się w garść, żeby nie prychnąć czy w inny sposób nie okazać pogardy.
– A co robił, kiedy wychodził?
– Nie wiem. Nic nie mówił, a ja…
I znów to wzruszenie ramion. Wyraz nastawienia do życia, pomyślała Katrine. Rezygnacja jako środek przeciwbólowy…
– Może nie chciałam wiedzieć.
Beate chrząknęła.
– Zapewniłaś mu alibi na dwa wieczory, kiedy zginęły tamte dwie dziewczynki. W Maridalen i…
– Bla, bla, bla – przerwała jej Irja.
– On wcale nie spędził tego czasu z tobą, chociaż tak mówiłaś na przesłuchaniu, prawda?
– Skąd mam to, do jasnej cholery, pamiętać? Miałam rozkaz, aż do odwołania, no nie?
– Jaki rozkaz?
– Valentin zapowiedział mi to już pierwszej nocy, kiedy byliśmy ze sobą… no wiecie. Mówił, że policja będzie mi zadawać takie pytania za każdym razem, kiedy kogoś zgwałcą, tylko dlatego, że był podejrzany w pewnej sprawie, w której nie udało im się go skazać. I że jeśli nie zapewni sobie alibi w nowej sprawie, to postarają się go wsadzić bez względu na to, jak bardzo będzie niewinny. Twierdził, że policja często tak robi z ludźmi, którym, jej zdaniem, udało się wywinąć. Dlatego miałam się zaklinać, że był w domu bez względu na dzień i godzinę, o jaką pytali. Miało to nam oszczędzić mnóstwa kłopotów i zmarnowanego czasu. Uznałam, że to ma sens.
– I naprawdę sądziłaś, że nie jest winny tych wszystkich gwałtów? – spytała Katrine. – Chociaż wiedziałaś, że już wcześniej napadał?
– Do jasnej cholery, ja nic nie wiedziałam! – krzyknęła Irja. Z pokoju dobiegły jakieś pomruki. – Nie wiedziałam nic!
Katrine miała ochotę drążyć to dalej, gdy nagle poczuła rękę Beate lekko ściskającą ją za kolano pod stołem.
– Irjo – zaczęła Beate miękkim głosem. – Skoro nic nie wiedziałaś, to dlaczego zgodziłaś się teraz z nami rozmawiać?
Irja patrzyła na Beate, zdejmując niewidzialne drobinki tytoniu z białego czubka języka. Oceniała. Namyślała się.
– On dostał tamten wyrok, prawda? Za usiłowanie gwałtu. A kiedy sprzątałam to mieszkanie, żeby je wynająć innym, to znalazłam te… te… – Nagle jakby bez ostrzeżenia natrafiła na ścianę i nie mogła ruszyć z miejsca. – …te… – Jej wielkie, haftowane krwią oczy nabiegły łzami. – Te zdjęcia.
– Jakie zdjęcia?
Irja pociągnęła nosem.
– Dziewczyn. Młodych, właściwie dziewczynek. Związanych, z takim czymś w ustach…
– Z kulką?