Policja. Ю Несбё
przed taśmami. Widział błyski latarek w lesie i reflektory techników, które zawsze kojarzyły mu się z planem filmowym. Zresztą nie było to takie dalekie od prawdy, bo teraz nie tylko robiło się zdjęcia, lecz również filmowało w jakości HD zarówno ofiary, jak i całe miejsce zdarzenia. Umożliwiało to ponowne obejrzenie całości i powiększenie na stop-klatce szczegółów, które początkowo wydały się nieistotne.
– Co się dzieje? – spytał policjanta, który trząsł się ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
– Zabójstwo – odparł mężczyzna niewyraźnym głosem. Oczy miał zaczerwienione, a twarz nienaturalnie bladą.
– To już słyszałem. Kto tu rządzi?
– Technicy. Lønn.
Anton słyszał szum głosów dobiegający z lasu. Było ich wiele.
– Nie ma jeszcze nikogo z KRIPOS? Ani z Wydziału Zabójstw?
– Z czasem przyjedzie więcej ludzi. Ciało dopiero co znaleziono. To ty masz mnie zastąpić?
Jeszcze więcej ludzi. A jemu mimo wszystko dali nadgodziny. Anton przyjrzał się funkcjonariuszowi. Policjant miał na sobie gruby płaszcz, ale trząsł się coraz bardziej, chociaż wcale nie było tak zimno.
– Byłeś na miejscu pierwszy?
W milczeniu kiwnął głową i spuścił wzrok. Szerzej rozstawił nogi.
Do diabła, pomyślał Anton. Dziecko. Przełknął ślinę.
– O, Anton! Zero Jeden cię przysłał?
Mittet podniósł głowę. Nie usłyszał tych dwojga, chociaż wyłonili się z gęstych zarośli. Już wcześniej miał okazję obserwować, jak technicy poruszają się w miejscu zdarzenia, trochę jak niezdarni tancerze, pochylają się i wyginają tak, by niczego nie dotknąć, a stopy stawiają, jakby byli astronautami na Księżycu. A może to po prostu ich białe stroje nasunęły mu takie skojarzenie.
– Tak, mam tu kogoś zastąpić – odpowiedział Anton kobiecie. Dobrze wiedział, kim jest, wszyscy ją znali. Beate Lønn, szefowa Wydziału Techniki Kryminalistycznej, była sławna jako ktoś w rodzaju Rain Mana z powodu swojej zdolności rozpoznawania twarzy, którą wykorzystywano do identyfikowania rabusiów na ziarnistych, skaczących nagraniach z monitoringu. Mówiło się, że jest w stanie rozpoznać nawet dobrze zamaskowanych bandytów, jeśli tylko byli wcześniej skazani. I że ma w swojej jasnowłosej główce bazę danych z wieloma tysiącami policyjnych fotografii przestępców. To zabójstwo musiało więc być szczególne. Przecież szefów nie zrywa się z łóżka w środku nocy.
Przy bladej, niemal przezroczystej twarzy delikatnej kobiety oblicze jej kolegi zdawało się niemal płonąć. Jego piegowate policzki zdobiły jak dwa półwyspy jaskraworude bokobrody. Mężczyzna miał lekko wyłupiaste oczy, jakby w głowie panowało zbyt wysokie ciśnienie, i przez to wydawał się stale nieco zdziwiony. Najbardziej jednak przyciągała uwagę czapka, która ukazała się, gdy ściągnął z głowy biały kaptur: wielka czapka rasta w kolorach zielonym, żółtym i czerwonym.
Beate Lønn położyła rękę na ramieniu roztrzęsionego funkcjonariusza.
– No to jedź już do domu, Simon. I nie mów, że ja tak powiedziałam, ale zalecam mocnego drinka, a potem szybko do łóżka.
Policjant kiwnął głową, a trzy sekundy później jego przygarbione plecy pochłonęła ciemność.
– Fatalnie to wygląda? – spytał Anton.
– Nie masz kawy? – rzucił ten w rastafariańskiej czapce i otworzył termos. Już po tych trzech słowach Anton rozpoznał, że mężczyzna nie pochodzi z Oslo. Musiał być ze wsi, ale Anton, jak większość mieszkańców miast we wschodniej Norwegii, nie miał pojęcia o dialektach ani też za bardzo się nimi nie interesował.
– Nie mam – odpowiedział.
– Zawsze mądrze jest zabrać własną kawę na miejsce zdarzenia – pouczyła Czapka Rasta. – Nigdy nie wiadomo, ile przyjdzie tu zabawić.
– Daj spokój, Bjørn. On już pracował przy zabójstwach – włączyła się Beate Lønn. – W Drammen, prawda?
– Zgadza się. – Anton zakołysał się na piętach. Prawidłowa odpowiedź powinna brzmieć: „O tyle o ile”. Niestety podejrzewał, dlaczego Beate Lønn go pamięta. Odetchnął głęboko. – Kto znalazł zwłoki?
– On. – Beate Lønn ruchem głowy wskazała samochód funkcjonariusza, który właśnie włączył silnik.
– Chodziło mi o to, kto poinformował o zwłokach?
– Zona zadzwoniła, kiedy nie wrócił do domu z przejażdżki rowerowej – wyjaśnił ten w czapce. – Zapowiedział, że nie będzie go najwyżej przez godzinę, więc przestraszyła się, że serce mu wysiadło. Miał przy sobie GPS z nadajnikiem, dlatego szybko go znaleźli.
Anton z namysłem skinął głową. Dalej potrafił sobie wszystko wyobrazić. Dwoje policjantów dzwoni do drzwi, kobieta i mężczyzna. Chrząkają, patrzą na żonę poważnym wzrokiem, który ma przekazać to, co za moment powtórzą słowami. Niemożliwymi słowami. Twarz żony, która się opiera, nie chce, ale mimo wszystko obnaża się, pokazuje całe swoje wnętrze.
Przed oczami stanęła mu Laura, jego własna żona.
Cicho podjechała karetka. Bez syreny, bez włączonego koguta.
Antonowi rozjaśniło się w głowie. Błyskawiczna reakcja na zwykłe zgłoszenie zaginięcia. GPS z nadajnikiem. Mnóstwo ludzi. Nadgodziny. Kolega tak wstrząśnięty znalezionym ciałem, że musiał zostać odesłany do domu.
– To policjant – stwierdził cicho.
– Obstawiam, że temperatura tutaj jest o półtora stopnia niższa niż w mieście – powiedziała Beate Lønn i wystukała jakiś numer w komórce.
– Zgadzam się – odparł ten w czapce i wypił łyk z kubka od termosu. – Na razie nie ma żadnych przebarwień skóry. Czyli że między ósmą a dziesiątą?
– Policjant – powtórzył Anton. – To dlatego wszyscy tu są, prawda?
– Katrine? – odezwała się Beate. – Możesz mi coś sprawdzić? Chodzi mi o sprawę Sandry Tveten. Dobrze.
– Psiakrew! – zawołał ten w czapce. – Przecież prosiłem, żeby zaczekali, aż przywiozą worek na zwłoki!
Anton odwrócił się i zobaczył przedzierających się przez zarośla dwóch mężczyzn z noszami techników. Spod koca wystawały buty do jazdy na rowerze.
– On go znał – stwierdził Anton. – To dlatego tak się trząsł, prawda?
– Mówił, że pracowali razem na Økern, zanim Vennesla przeszedł do KRIPOS – wyjaśnił ten w czapce.
– Masz tę datę? – spytała Lønn kogoś w telefonie.
Rozległ się okrzyk.
– Do jasnej cho… – zaklął rastafarianin.
Anton znów odwrócił głowę. Jeden z dźwigających nosze poślizgnął się w rowie. Promień światła jego latarki padł na nosze. Na koc, który się zsunął. Na… na co? Anton wybałuszył oczy. Czy to była głowa? Czy to, co wieńczyło bez wątpienia ludzkie ciało, naprawdę było kiedyś głową? W ciągu lat przepracowanych w Wydziale Zabójstw, przed swoim wielkim błędem, Anton miał okazję oglądać wiele zwłok. Ale czegoś takiego nigdy nie widział. Substancja ułożona w kształcie klepsydry skojarzyła mu się z niedzielnym rodzinnym śniadaniem, z ugotowanymi przez Laurę na półtwardo jajkami, na których wciąż tkwią resztki skorupek, pękniętymi tak,