Karaluchy. Ю Несбё

Karaluchy - Ю Несбё


Скачать книгу
kopertę od oficera łącznikowego i na wydruku przesłanym przez zakodowaną linię faksu, opatrzonym pieczątką „ŚCIŚLE TAJNE”, przeczytał wiadomość, która sprawiła, że rozlał kawę na rozłożone na biurku notatki dotyczące różnych krajów. Krótki tekst pozostawiał duże pole do popisu dla wyobraźni, ale treść była mniej więcej jednoznaczna: Atlego Molnesa, norweskiego ambasadora w Tajlandii, znaleziono z nożem w plecach w pewnym burdelu w Bangkoku.

      Torhus przeczytał wiadomość jeszcze raz i dopiero wtedy ją odłożył.

      Atle Molnes, były polityk KrF – Chrześcijańskiej Partii Ludowej – były przewodniczący parlamentarnej komisji finansów, ostatecznie stał się teraz były we wszystkim. Torhus uznał to za tak niewiarygodne, że odruchowo zerknął w stronę hotelu Aker, by sprawdzić, czy nic nie porusza się za zasłonami, chociaż nadawcą wiadomości nie mógł być – co zrozumiałe – nikt inny poza ambasadą norweską w Bangkoku. Torhus zaklął. Dlaczego to musiało się wydarzyć akurat teraz, akurat tam? Czy powinien najpierw powiadomić Askildsena? Nie, on i tak dowie się we właściwym czasie. Zerknął na zegarek i podniósł słuchawkę, żeby zadzwonić do ministra spraw zagranicznych.

      Bjarne Møller delikatnie zapukał i otworzył drzwi. Głosy w sali konferencyjnej ucichły, wszystkie twarze odwróciły się w jego stronę.

      – To jest Bjarne Møller, naczelnik Wydziału Zabójstw – oznajmiła komendant okręgowa policji, dając Møllerowi znak, że ma usiąść. – A to sekretarz stanu Bjørn Askildsen z Kancelarii Premiera i naczelnik wydziału z MSZ-etu Dagfinn Torhus.

      Møller skinął głową, wysunął krzesło i podjął próbę umieszczenia swoich nieprawdopodobnie długich nóg pod dużym owalnym dębowym stołem. Miał wrażenie, że młodą gładką twarz Askildsena widział w telewizji. Kancelaria Premiera? To zapowiada kłopoty w skali giga.

      – Dobrze, że mógł pan zjawić się tak prędko – powiedział sekretarz stanu z charakterystycznym „r”, niecierpliwie bębniąc palcami o blat. – Hanne, streść krótko, o czym rozmawialiśmy.

      Møller odebrał telefon od komendant okręgowej dwadzieścia minut wcześniej. Nie wdając się w bliższe wyjaśnienia, dała mu kwadrans na przybycie do ministerstwa.

      – Atlego Molnesa znaleziono martwego. Prawdopodobnie zamordowanego. W Bangkoku – zaczęła pani komendant.

      Møller zobaczył, że naczelnik z MSZ-etu przewraca oczami za okularami w stalowych oprawkach, ale gdy usłyszał dalszy ciąg opowieści, zrozumiał tę reakcję. Zapewne trzeba być policjantem, by twierdzić, że człowiek znaleziony z wbitym w plecy nożem, którego ostrze weszło z lewej strony tuż przy kręgosłupie, przebiło lewe płuco i dotarło do serca, został „prawdopodobnie” zamordowany.

      – Znalazła go w pokoju hotelowym kobieta…

      – Dziwka – przerwał jej mężczyzna w stalowych oprawkach. – W burdelu.

      – Rozmawiałam już z moim kolegą po fachu w Bangkoku – kontynuowała pani komendant. – Rozsądny człowiek. Obiecał, że na pewien czas wyciszy sprawę.

      Møller w pierwszej chwili chciał spytać, dlaczego chcą czekać z upublicznieniem zabójstwa. Często szybkie nagłośnienie sprawy przez prasę pomagało policji w śledztwie – ludzie jeszcze pamiętali szczegóły, a ślady były świeże. Coś jednak mu podpowiedziało, że takie pytanie zostanie uznane za bardzo naiwne, zapytał więc tylko, jak długo można liczyć na utrzymanie takiego zdarzenia w tajemnicy.

      – Mamy nadzieję, że dostatecznie długo, by udało nam się zmontować jakąś strawną wersję – odparł Askildsen. – Bo ta obecna do niczego się nie nadaje.

      – Obecna? – Møller musiał się uśmiechnąć. A więc prawdziwa wersja wydarzeń została oceniona i odrzucona. Jako stosunkowo świeżemu NWP – naczelnikowi wydziału policji – Møllerowi dotychczas oszczędzone były zbyt częste kontakty z politykami. Zdawał sobie jednak sprawę, że im wyżej się awansuje, tym trudniej trzymać się od nich z daleka. – Rozumiem, że obecna wersja jest nieprzyjemna, ale co pan ma na myśli, mówiąc, że się nie nadaje?

      Komendantka policji posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Sekretarz stanu lekko się uśmiechnął.

      – Mamy mało czasu, Møller, lecz mimo wszystko pozwoli pan, że przeprowadzę błyskawiczny kurs z polityki praktycznej. Wszystko, co powiem, jest oczywiście ściśle tajne.

      Mechanicznie poprawił węzeł krawata; chyba właśnie ten gest Møller zapamiętał z wywiadów telewizyjnych.

      – A więc tak. Po raz pierwszy w powojennej historii mamy centrowy rząd z pewnymi szansami na przetrwanie. Nie z uwagi na poparcie w parlamencie, tylko dlatego, że premier przypadkiem staje się jednym z najmniej niepopularnych polityków w kraju.

      Pani komendant i naczelnik z MSZ-etu lekko się uśmiechnęli.

      – Ta popularność opiera się jednak na tym samym kruchym fundamencie, na którym zbudowany jest kapitał wszystkich polityków: na zaufaniu. Sympatia czy charyzma nie są wcale najważniejsze, najbardziej liczy się zaufanie. Wie pan, dlaczego Gro Harlem Brundtland cieszyła się taką popularnością?

      Møller nie miał pojęcia.

      – Nie ze względu na swój wdzięk i czar. Ludzie wierzyli, że naprawdę jest taką osobą, za jaką uchodzi. Zaufanie to słowo kluczowe.

      Potakujące kiwnięcia wokół stołu. Najwyraźniej znajdowało się to na liście lektur obowiązkowych.

      – Atle Molnes i premier byli ze sobą ściśle związani. Łączyła ich zarówno bliska przyjaźń, jak i ścieżki polityczne. Razem studiowali, razem pięli się po stopniach kariery w partii, przetrwali modernizację partyjnej młodzieżówki, a na dodatek jeszcze razem mieszkali, gdy obaj w młodym wieku zostali wybrani do parlamentu. To Molnes dobrowolnie zrobił krok w tył, gdy obaj stali się równorzędnymi następcami tronu w partii. Zapewnił premierowi swoje pełne wsparcie, dzięki czemu dało się uniknąć brutalnej wojny na górze. To wszystko oczywiście sprawiło, że premier miał u Molnesa dług wdzięczności. – Askildsen zwilżył wargi i wyjrzał przez okno. – Powiem tak. Molnes nie ukończyłby kursu dla dyplomatów i raczej nie trafiłby do Bangkoku, gdyby premier nie pociągał za sznurki. Być może brzmi to jak kolesiostwo, ale to forma akceptowanego kolesiostwa, wprowadzona i ogólnie rozpowszechniona w Partii Pracy. Reiulf Steen również nie miał doświadczenia w dyplomacji, kiedy został ambasadorem w Chile.

      Spojrzenie Askildsena powróciło do Møllera. Przez moment w jego oczach zatańczył wesoły błysk.

      – Nie muszę więc chyba podkreślać, jak bardzo ucierpiałoby zaufanie do premiera, gdyby wyszło na jaw, że jego przyjaciel i partyjny kolega, którego premier osobiście wysłał na placówkę, został znaleziony w takim przybytku, prawie przyłapany in flagranti, w dodatku zamordowany.

      Sekretarz stanu gestem oddał głos szefowej policji, ale Møller nie mógł się powstrzymać od komentarza:

      – Któż z nas nie ma kolegi odwiedzającego burdele?

      Uśmiechnięty Askildsen lekko zesztywniał, a naczelnik w stalowych okularach chrząknął.

      – Dowiedział się pan już tego, co pan powinien wiedzieć, Møller. Oceny proszę zostawić nam. A my potrzebujemy kogoś, kto zadba o to, by śledztwo w tej sprawie… nie przybrało nieszczęśliwego obrotu. Oczywiście chcemy, by morderca lub mordercy zostali ujęci, ale okoliczności samej zbrodni powinny, przynajmniej na razie, pozostać tajemnicą. Dla dobra kraju. Rozumie pan?

      Møller popatrzył na swoje ręce. Zamknij się. Dla dobra kraju.


Скачать книгу